niedziela, 18 lutego 2018

Black Panther

Tydzień po wydarzeniach z Civil War T’Challa powraca do Wakandy, by oficjalnie przejąć schedę po ojcu. Czego nie wie, to że poza wzięciem odpowiedzialności za swój kraj i ludzi będzie musiał także posprzątać trupy z szafy zostawione przez protoplastę.

Nie będę owijał w bawełnę, efekt końcowy nie podoba mi się, a już na pewno nie na tyle, by nazwać BP najlepszym filmem Marvela. Zacznijmy od tego, że Pantera za bardzo przypomina mi pierwszego Thora (włącznie z braćmi tłukącymi się o tron) – widowisko z pomysłami spłycone fabułą. Tutaj mamy dokładnie to samo. Z tą różnicą, że pomysłów starczyło na pierwszą połowę opowieści, a nie tylko otwarcie.

Na plus należy policzyć: świetne aktorstwo (szkoda, że Andy’ego Serkisa jest tak mało, równie dobrze gra, jak i bawi się na ekranie), rewelacyjną muzykę (to trzeba usłyszeć), widowiskowe sceny akcji w pierwszej połowie (pościg po niemniej spektakularnej rozwałce kasyna może wręcz przywodzić na myśl lepszą wersję sekwencji z autostradą z drugiego Matrixa), zachwycające krajobrazy Wakandy (miasta przypominają wariację na temat Asgardu wymieszanego z Sakaar, planetą z trzeciego Thora) oraz kwestie moralne, kulturowe, polityczne, duchowe itd.

Niestety, od momentu przybycia postaci granej przez Michaela B. Jordana do Wakandy cała reszta stanowi odhaczanie kolejnych punktów programu wycieczkowego na zasadzie: ten zginie, ten się nawróci, ten będzie miał kryzys wiary, a T’Challa dojrzeje do czegoś, by odróżnić się od ojca (podobnie jak Thor). Najgorsze w tym wszystkim jest to, że NIE DA się pomylić co do oczekiwań (no chyba że to ja oglądam za dużo filmów), a realizacja każdego z nich jest odsunięta od poprzedniego z powodu jakiejś mało wyszukanej sceny (nie tylko akcji), którą trzeba było wcisnąć pro forma. Króluje w tym ostatnia sekwencja batalistyczna. Wiadomo co się, stanie, więc niezależnie od tego, co pokażą, będzie się ona wlec. Na domiar złego zaraz po tym widowisko ma się ku końcowi, więc problemy poruszane wcześniej tutaj zamyka się szybko, pobieżnie i bez satysfakcji dla oglądającego. Ponownie, jak w Thorze, takie potraktowanie wątków fabularnych wynika z chęci dopełnienia formalności, jakim jest postawienie kroku ku następnej odsłonie Avengers, a nie opowiedzenia historii ze znaczącym morałem.

Ocena widowiska jest zależna od tego, jak bardzo druga połowa filmu przysłoni wrażenie z pierwszej. W moim przypadku: druga jest zbyt przytłaczająca w swej przeciętności i skutecznie zaniża moją ocenę do 3+.

P.S. Co prawda nie byłem na seansie 3D, ale z góry uprzedzam, że w tym filmie jest tyle scen kręconych w ciemnościach, że oglądanie 2D może być męczące, a 3D bez dobrego oświetlenia to już prawdziwy masochizm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz