czwartek, 17 maja 2012

Call of Duty: Black Ops

Militarne shootery nigdy mi specjalnie nie podchodziły. Zainteresowanie nimi straciłem w okresie, gdy panował boom na te związane z drugą wojną światową. Wtedy to właśnie miałem okazję pograć w pierwszą część Call of Duty i na tym moja znajomość z serią się skończyła. Później do ponownego spróbowania tego typu gier zachęciły mnie recenzje i trailery Bad Company 2 oraz mój kumpel, szalony czołgista, któremu udało się przekonać mnie do trybu multiplayer (w którym zwyczaj robię za mięso armatnie, ale co tam). Siłą rzeczy po zobaczeniu BFa w akcji byłem ciekaw, jak prezentuje się produkcja konkurencji (zwłaszcza, że zwolennicy obu serii walczą ze sobą zawzięcie). Potrzebny mi był tytuł w miarę współczesny, nie będący częścią jakiejś większej historii (którą tworzą kolejne odcinki Modern Warfare). Miałem więc do wyboru World at War oraz Black Ops (który, o ironio, doczekał się w międzyczasie sequela, ale sam w sobie nadal stanowi zamkniętą całość). O wyborze tego drugiego zadecydowały pozytywne opinie o fabule w trybie single player i tak się zaczęło.

Akcja ma miejsce przede wszystkim w czasie Zimnej wojny. Na początku wcielamy się w postać Alexa Masona, który jest przesłuchiwany przez... No właśnie on sam nie wie, kogo. Jego ciało co chwilę przeszywa ból, we wspomnieniach panuje bałagan, a przed oczami non-stop przewija się jakiś ciąg liczb. Aby jakoś to poukładać, Alex musi cofnąć się do misji, od której wszystko się zaczęło.

Jak na współczesnego strzelacza, fabuła jest zaskakująco dobra. Sam początek nie napawa optymizmem, gdyż jest nieco chaotyczny, a nas rzuca w sam środek wydarzeń. Zdezorientowanemu graczowi ciężko zaangażować się w coś, o czym ma blade pojęcie. Jednak tutaj właśnie tkwi diabeł, im dalej, tym więcej informacji dostajemy; im więcej informacji, tym bardziej chcemy poznać zakończenie (efekciarskie i z niezłym, choć przewidywalnym zwrotem akcji po drodze). Sama akcja przedstawiana jest z perspektywy zarówno Alexa, jak i kilku innych postaci, co znacząco wpływa na dynamikę. Tę ostatnią windują też zmieniające się jak w kalejdoskopie miejsca wykonywanych misji oraz ich przebieg, gdyż niejednokrotnie przyjdzie nam korzystać z różnego rodzaju pojazdów oraz broni z nimi związanych.

Niestety, nie mam rozeznania w broni, więc nie orientuję się w tym, jak dobrze odwzorowano arsenał dostępny w okresie akcji gry. Z mojej perspektywy laika wygląda to tak: żelastwa jest dużo, jest zróżnicowane, a strzelanie z niego sprawia sporo frajdy. Podejrzewam, że fani tego typu rozrywek będą mieli więcej radochy poprzez świadomy dobór niesionych pukawek (można mieć tylko 2 przy sobie).

Konstrukcja poziomów jest przeważnie liniowa. Eksploracji mamy stosunkowo niewiele (a i to na rzecz osiągnięć), ale to niekoniecznie wada. Tempo narzucane przez grę bardzo często nie pozwala na rozglądanie się. Kule świszczą dookoła, kamera się trzęsie, kurz i dym przesłaniają widok, a my musimy biec przed siebie. Wspomniałem o dużej różnorodności odwiedzanych przez nas miejsc. Naprawdę lepiej się tego nie da opisać. Będziemy ganiać po okopach w Wietnamie, walczyć w rosyjskim więzieniu w Workucie, przemykać się po dachach w slumsach w Hong Kongu, a nawet szaleć na ulicach kubańskiego miasta.

Od wydania Black Ops minęły 2 lata, a i sama gra hula na nie najmłodszym silniku. Najbardziej widać to po grafice, która straszy rozciągniętymi teksturami. Jeśli akurat dużo dzieje się na ekranie, to i tak tego nie zauważymy. Dopiero w przerywnikach i fragmentach ze skradaniem się można dostrzec te braki. Na szczęście nie jest to aż tak nagminne, pozostałe elementy wyglądają wciąż dobrze i tworzą odpowiedni klimat, całości zaś dopełniają płynne animacje. Muzycznie i aktorsko jest świetnie. Muzyka jest dynamiczna i bardzo dobrej jakości. Aktorzy z kolei dają z siebie tyle, ile daliby w dobrym filmie sensacyjnym.

Poza niektórymi teksturami do wad zaliczyłbym oskryptowanie gry. Nie sam fakt, że się z niego korzysta, tylko jego dziwne rozmieszczenie. Fale wrogów oraz ich reakcje na nasz widok (gdy wyjdziemy z kryjówki w zaplanowanym przez scenarzystów miejscu) będą zawsze takie same – ok, to mogę zrozumieć. Czego nie mogę pojąć, to zachowanie naszych towarzyszy. Dopóki biegniemy przed siebie, jesteśmy wspierani konkretną siłą ogniową. Jeśli zaś dojdzie do oblężenia, to nasi kompani chowają się i czekają jak durnie, aż przebijemy się SAMI do ustalonego przez scenariusz punktu.

Jeżeli ktoś tak jak ja zamierza grać tylko i wyłącznie w kampanię w trybie single player, to warto poczekać na jakąś przecenę, bo kampania zależnie od poziomu trudności trwa od 5 do 7 godzin. Owszem, oferuje iście blockbusterową (z rodzaju tych lepszych) rozrywkę, ale to może być za krótko. W tej postaci gra dostaje ode mnie: 4-.

P.S. Osoby biorące pod uwagę cały pakiet (kampania + zombie mode + multiplayer) mogą rozważyć podniesienie oceny, zwłaszcza w promocji).

2 komentarze:

  1. Weź na warsztat jeszcze trylogię MW. ;)
    Sporo fajniej mi się w nią grało, niż w BO.

    A i słyszałem, że masz zamiar do BF3 się przyłączyć? :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak sam napisałeś: MW to trylogia, obecnie za duży wydatek (zwłaszcza, że grałbym dla samego singla), więc odpada.

      BF3 - jak tylko zmienię system, co znowu wiąże się z sypnięciem kasą, ale mam nadzieję, że uda mi się odłożyć potrzebną kwotę w przeciągu kilku najbliższych miesięcy.

      Usuń