niedziela, 25 października 2020

Children of the Corn: Runaway

Na przestrzeni ostatnich lat pojawiło się sporo sequeli serii, które przez wiele osób zostały już (nie bez powodu) zapomniane. Po wpisach na temat nowej odsłony Critters oraz Hellraiser przyszłą pora na Children of the Corn: Runaway, dziesiąty (jeśli dobrze pamiętam) film z tej serii.

Młoda dziewczyna, Ruth, chce uciec przed kultem tego, który kroczy między rzędami. Do ucieczki motywuje ją ciąża. Ruth spala całe pole kukurydzy i ucieka, licząc, że zapewni synowi lepszą przyszłość. Mija 10 lat – wraz synem jeździ od miasta do miasta, podejmuje się różnych prac, ale wciąż nie może nigdzie osiąść, bo ma wrażenie, że ktoś ją stale ściga. W podjęciu decyzji oraz interakcjach z ludźmi nie pomagają jej krwawe wizje.

Założenia fabularne nie są najgorsze. Ba, klimat samego zakończenia jest w pokrętny sposób zbliżony do opowiadania lub adaptacji z 2009. Niestety, tylko tyle dobrego da się powiedzieć. Samych dzieci prawie nie ma w filmie, podobnie zresztą jest z polami kukurydzy. Morderstw jest mało, część z nich nie jest pokazana (zamiast tego pojawia się sam efekt końcowy), a pozostałe potrafią straszyć, ale słabą jakością komputerowo dodanej krwi. Przebieg fabuły oraz wydarzenia są przewidywalne do tego stopnia, że ma się wrażenie odhaczania listy obecności, do tego z ekranu wieje nudą.

Nie mam pojęcia, po co ten film powstał. Może to taka sama sytuacja, jak z Hellraiserem (obligatoryjny sequel dla podtrzymania praw do marki). Nieistotne. Istotne jest to, że film nie zasługuje na więcej niż 1+.

niedziela, 18 października 2020

Paper Girls 5

Dziewczyny tkwią w dalekiej przyszłości. W pewnym momencie rozdzielają się. KJ i Mac szukają sposobu na zmianę losu tej drugiej, pozostałe dziewczyny kombinują nad powrotem do domu.

Zeszyt, przy którym myślałem, że sprzedam całość, zanim wyjdzie finał. Z pozytywnych rzeczy wymienię powiązanie z innym, mniej lubianym przeze mnie tomem – numer trzy (tak, ten z felernym wpisem). Przez co istnienie trójki jest bardziej uzasadnione. Kolejnym fajnym patentem jest wspomniany wątek Mac. Nie wiem, jak się skończy, ale to co zrobiono, wyszło w porządku. Ogólny klimat, futurystyczna wizja i wspominki z poprzednich zeszytów też wyszły dobrze.

I tu dochodzimy do największego problemu. Nie wiem, na ile zwróciliście uwagę (bo jednak te kilka zdań może na to nie wskazywać), ale wspominam poprzednie to, poprzednie tamto. Tak, dobrze, że „the road so far” została usprawiedliwiona i jakiś jeden wątek poprowadzono dalej. Tyle że wątek jest poboczny, a reszta sprawia wrażenie dreptania w miejscu. Na domiar złego finał niby pcha akcję do przodu, tylko zapowiada cholernie wielki objazd.

Nie wiem, może to kwestia moich oczekiwań – spodziewałem się czegoś innego. To, co dostałem, irytowało mnie co kilka stron. Natomiast pocieszało mnie jedno pytanie dotyczące tego, jak działa kolejność wydarzeń w pętlach czasowych. Co było pierwsze i czy trwającą pętlę można zmienić. Z tymże podobnie jak z wątkiem głównym – pytanie pozostawiono bez odpowiedzi.

Tyle, jeśli chodzi o odświeżanie serii. Tom 6 w momencie pisania tekstu jest wciąż dla mnie nowością. Oby wyszło lepiej, bo tutaj rozczarowałem się tak, że więcej niż 3+ nie mogę dać.

niedziela, 11 października 2020

Hellraiser: Judgement

Obecni właściciele praw do tej marki nadal są zobowiązani wypuszczać jeden film z serii co jakiś czas, aby te prawa utrzymać. Pal licho poziom samej części, ma być na rynku i już. W ten oto sposób otrzymaliśmy kwiatki pokroju Revelations. Nawet będąc świadomym tej klauzuli prawnej nie spodziewałem się, że po tak żenującym tytule jak wspomniane Revelations studio wypuści kolejnego Wysłannika piekieł.

Najbardziej zaskakującą rzeczą odnośnie Judgement jest to, że zawiera wiele niezłych lub dobrych elementów. Nowy aktor grający Pinheada jest lepszy od poprzedniego (choć do Douga Bradleya jeszcze mu brakuje). Osądzanie i proces „przyjmowania” ofiar do piekła jest odpowiednio obrzydliwy i pomysłowy. Warto też odnotować fakt pozbierania do kupy drobiazgów z poprzedników. Mamy śledztwo, trzech detektywów i psychola, którego „dzieła” przypominają wypadkową Piły i Siedem. Wizje jednego z detektywów przywodzą na myśl Hellraisera: Inferno. Wątek z  ucieczką z piekła to wypisz, wymaluj Hellraiser 1 i 2.

Niestety, niezależnie od tego, jak zachęcająco brzmi powyższa kombinacja, jest to bardzo powolne i nudne 81 minut. Przebieg fabuły jest przewidywalny, a początkowa scena z udziałem agentów piekła jest jednocześnie potrzebna i zbędna. Potrzebna – bo to jedyny raz, gdy zobaczycie, jak działa proces przesłuchania (później się powtarza, ale z powodu spaskudzenia zostaje przerwany). Zbędna – bo właśnie 1/3 tej sceny jest powtórzona z inną postacią. Największym kłamstwem jest reklamowanie filmu nazwiskiem Heather Langenkamp (A Nightmare on Elm Street), która przewija się w roli tak małej, że musiałem przewijać film kilka razy, żeby ją zauważyć (a i to nie obyło się bez posiłkowania informacjami z IMDB). Do tego zakończenie wydaje mi się kompletnie nie pasować do reszty filmu. I nie mam na myśli zamknięcia wątków fabularnych, tylko dosłownie ostatnią akcję, w wyniku której Pinhead zostaje zdegradowany z okładkowego badassa serii do zwykłego krzykacza.

Film zaczyna się ciekawie (wspomniane pierwsze przyjęcie ofiary do piekła), a potem jest tylko gorzej, nawet z uwzględnieniem przebłysków tu i tam. Można spróbować zaliczyć seans, w zależności od odporności na nudę. Moja ocena 2+.

niedziela, 4 października 2020

Borderlands 2 DLC: Commander Lilith & the Fight for Sanctuary

Po ukończeniu większych i mniejszych pakietów DLC, ba, po Pre-Sequelu i Tales from the Borderlands nie spodziewałem się, że dwójka jeszcze coś dostanie. W moim mniemaniu już była pora na trzeci tytuł głównej serii. I faktycznie takowy powstał, ale na 2 miesiące przed jego premierą na Steamie wylądowało tytułowe DLC, spinające fabularnie Borderlands 2, Pre-Sequel, Tales from the Borderlands i Borderlands 3. Nie żeby to były wyżyny fabularne pokroju Planescape: Torment. To raptem kilka zdań tu i tam, a także obecność (lub nie) pewnych postaci. Jednak w zupełności wystarczy jako oficjalna wersja.

Akcja ma już miejsce po wydarzeniach z Tales i przesłuchaniu Atheny w Pre-Sequelu. Sanktuarium zostaje zaatakowane przez nowego wroga, każdy ucieka, gdzie się da, a resztę teleportuje Lilith. W poszukiwaniu bezpiecznego miejsca trafiamy do kryjówki Vaughna – jednego z bohaterów Opowieści. Pobyt na Pandorze odcisnął się na facecie, choć do Tiny Tiny jeszcze mu brakuje. Od tej pory pomagamy mu ogarnąć okolicę, stworzyć bazę dla uciekinierów z Sanktuarium i przygotować kontratak.

Głównych misji jest chyba z 6, do tego zestaw pobocznych. Wprowadzono nowy rodzaj ekwipunku, starych wrogów lekko przemodelowano, a wszystko to na kilku nowych, przyjemnych dla oka i przyzwoicie zaprojektowanych mapach. Ot, taki standard znany z większych DLC tej serii. Ciekawostką jest to, że nie trzeba nadganiać całej gry, żeby zasiąść do tego dodatku. Przy tworzeniu postaci pojawiła się opcja pozwalająca na stworzenie bohatera na 30 poziomie. Idealne rozwiązanie dla kogoś, kto nie ma starej postaci i chce od razu rzucić się w wir akcji. Z kolei jeśli macie powyżej 40 poziomu, ciężko będzie wam znaleźć nową, użyteczną broń na podstawowym poziomie trudności.

Humor, o dziwo, przypomina ten sam pokręcony rodzaj znany z B2. Da się to odczuć zarówno w parodii porozrzucanych dzienników, jak i w przypadku znanych już postaci (przykład pierwszy z brzegu: „ogródek” Bricka). Nie myślałem, że po niezbyt zabawnym Pre-Sequelu będę tak rechotał. Nawet Claptrap nie jest tak irytujący (choć nadal jest głąbem).

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to będzie to backtracking, końcowa walka i cena. Z jakiegoś powodu w zadaniach pobocznych trzeba ganiać w kółko po tych samych lokacjach. Nie mam na myśli tego, że w danym miejscu macie cel głównego zadania i dwa korytarze dalej poboczne. Nie – chodzi o to, iż po oddaniu wspomnianych zadań otrzymujecie kolejne, które od razu odsyłają was dokładnie w to samo miejsce, może parę metrów dalej. I dzieje się tak kilka razy z rzędu.

Walka z ostatnim bossem nie jest jakaś wydumana, ani przegięta. W zasadzie idzie dość sprawnie. Wkurza mnie tylko, że ostateczny cios nie należy do gracza. To jest ten sam syndrom, na który cierpi World of Warcraft – nieważne, ile czasu wtopicie, przygotujecie się do starcia i jak gładko pójdzie, ktoś załatwia typa w ostatniej chwili, a satysfakcję z wysiłku szlag trafia. „Fabuła” ważniejsza…

Natomiast cena to osobna bajka. Jestem jedną z osób, które dostały to rozszerzenie za darmo. Nie mam pojęcia, jaki był warunek, ale załapałem się. Dopiero przy instalacji Borderlands 2 z ciekawości zerknąłem na stronę sklepu i zdziwiłem się, że jest tam niemała (jak na fabularne DLC do B2) cena. Ba, obecnie jest to chyba najdroższy dodatek z tych dużych.

Z jednej strony – jeśli chcecie zamknąć pewien rozdział w graniu i historię B2 – warto wziąć ten dodatek w przecenie. Z drugiej – jeśli nie macie zbyt wielkiego sentymentu do serii, można go sobie darować, bo nie licząc nowego rodzaju przedmiotów i miejscówek, cała reszta to więcej tego samego. Bawiłem się dobrze, ale teraz faktycznie nie czuję już potrzeby, aby wracać do tej gry. Moja ocena: 4.