niedziela, 28 marca 2021

Zathura: A Space Adventure

Jeśli zastanawiacie, co robi film bez słowa Jumanji w tytule, a z takąż etykietą, już wyjaśniam. Autorem obu książek, na podstawie których nakręcono Jumanji i Zathurę, jest ten sam facet: Chris Van Allsburg. Książkowa Zathura rozpoczyna się tam, gdzie skończyło się książkowe Jumanji. Danny i Walter odnajdują pudło z grą, tylko że nie chce im się grać w coś o dżungli. Na ich (nie)szczęście pod planszą Jumanji znajdowała się kolejna: Zathura. Kosmiczna przygoda ze statkami, robotami i potworami? No to już brzmi lepiej! Przynajmniej do momentu, w którym okazuje się, że po pierwszym rzucie dom chłopaków leci w kosmos.

Zasadniczą różnicą między książkami, a filmami jest to, że filmy nie potwierdzają wzajemnego istnienia. Reżyser Jon Favreau (tak, ten od Iron Mana) chciał, żeby Zathura była samodzielną produkcją, natomiast studio upierało się, by reklamować ją jako Jumanji w kosmosie. Tak, mamy tu planszówkę oddziałującą na rzeczywistość wokół bohaterów, ale na tym podobieństwa się kończą (choć cała ta chryja to dla mnie wystarczający powód, aby uwzględnić A Space Adventure w tym tagu).

Nie tylko otoczka jest inna. W Jumanji rodzeństwo było zgodne i razem próbowało pokonać kłody rzucane pod nogi przez piekielną planszówkę. Tutaj bracia żrą się non stop, a ogólna atmosfera w kwestii rodziny jest odczuwalnie poważniejsza (co też jest nie lada wyczynem na tle tragedii poszczególnych familii z Jumanji). Napięcie również podkręcono. Sceny z Zorgonami spokojnie można porównać do tych z velociraptorami z pierwszego Jurassic Parku. Projekt kosmitów jest świetny, tylko że co młodszych widzów może przyprawić o koszmary. Pozostałe elementy s-f będą kojarzyć się z wizjami z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Kostiumy wyglądają obłędnie, CGI nie straszy za specjalnie, a przygoda wręcz wylewa się z ekranu. W rolach drugoplanowych przewija się kilka znanych nazwisk: Tim Robbins, Kristen Stewart, Frank Oz, nawet ktoś dla fanów slasherów i potworów: Derek Mears.

Tak naprawdę jedynym aspektem, który sprawia, że Zathura wypada ciut gorzej od Jumanji, jest jej mniejsza przystępność. Niemniej jednak jeśli protoplasta przypadł wam do gustu, temu spin-offowi warto dać szansę. Moja ocena: 4.

niedziela, 21 marca 2021

Jumanji

Do tego wpisu przymierzałem się od jakiegoś czasu, a zmotywował mnie niedzielny, grudniowy poranek, kiedy to moja żona powiedziała jakoś przy śniadaniu, że nie oglądała Jumanji. No takiej okazji nie mogłem przepuścić. Pilot w dłoń, odpalamy czerwone N i zaczynamy seans.

W 1969 młody Alan Parrish odnajduje tajemniczą grę planszową: Jumanji, zakopaną na terenie fabryki ojca 100 lat wcześniej. Jeszcze tego samego dnia rozpoczyna rozgrywkę, podczas której znika. 26 lat później dzieciaki, które wprowadziły się do domu po jego rodzinie, odnajdują grę i dołączają do rozgrywki. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że każde pole planszy generuje sytuację w świecie rzeczywistym, najczęściej związaną z atakiem dzikich zwierząt: od komarów po krokodyle.

Ten film długo zdobywał moją sympatię. Gdy go oglądałem po raz pierwszy w 1996, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ktoś próbuje wbić się w efekciarstwo stworzone przez Jurassic Park trzy lata wcześniej, ale że najfajniejszy patent – dinozaury – już tam był, trzeba było zrobić coś innego. Niestety w umyśle dwunastolatka komputerowo generowane zwierzęta z dżungli nie miały szans z prehistorycznymi gadami. Niemniej jednak im byłem starszy, tym bardziej lubiłem tę opowieść (nie znając literackiego oryginału). W zasadzie wspomniany zwierzyniec z rodowodem CGI to jedyna słaba część. Już w 1996 nie robiła wrażenia, a czas i rozwój technologii dały jej tylko w kość.

Natomiast cała reszta ma się dobrze. Ekspozycja jest tak szybka i konkretna, że zanim się widz obejrzy, tkwi w sercu opowieści i planszowej rozgrywki. Istotnym elementem fabuły jest oddziaływanie gry na przedstawiony świat. Nie ogranicza się to tylko do uczestników Jumanji, cała okolica odczuwa skutki. Powstały w ten sposób chaos jednocześnie bawi (stado małp i jego wyczyny kojarzyły się wręcz z bandą Gremlinów), jak i trzyma w napięciu (np. scena z pająkami). Muzyka doskonale podkreśla nastrój poszczególnych scen, a motyw z bębnami na długo zapada w pamięć. Od strony aktorskiej nie ma jak się przyczepić. Robin Williams i Bonnie Hunt są świetni w swoich rolach, ale i pozostali (tak dzieci, jak i dorośli) depczą im po piętach. Niniejsza adaptacja okazała się na tyle popularna, że doczekała się animowanej serii.

Jeśli mam się do czegoś przyczepić, to będą to drobiazgi. O słabym CGI już wspomniałem. Do tego doliczę pierwszą scenę, która co prawda pokazuje, jak daleko w czasie sięga Jumanji (ciut nie kostka LeMarchanda), ale na fabułę ma to nijaki wpływ. Alan znalazłby grę tak czy siak. Środek filmu, gdy wszyscy i wszystko zaczynają ganiać po całym miasteczku, może się wydać chaotyczny, a postać Carla w teraźniejszości graniczy z deus ex machina.

Mimo to Jumanji to kawał dobrego kina przygodowo-familijnego. Może ciut straszny tu i tam, ale na tyle dobrze zrealizowany, że bawił trzy różne rodzaje odbiorców i każdy z nich zamierza jeszcze do filmu wrócić. Moja ocena: 4+.

niedziela, 14 marca 2021

Drew Karpyshyn – Mass Effect: Podniesienie

„Ludzkość wyrwała się z okowów Ziemi, ale nie odnalazła oblicza Boga. Zamiast niego odkryła galaktyczną społeczność. Jeśli chciała przetrwać, musiała się adaptować i ewoluować.

Mała Gillian Grayson. Nieprzydatna do czasu odkrycia jej zdolności: biotycznego potencjału większego niż u dzieci objętych Projektem Pdniesienie. Większego niż wszystko, z czym dotąd zetknęli się naukowcy.

W walce o wyniesienie Ziemi i jej mieszkańców ponad inne rasy, Gillian znaczy teraz wszystko – jako narzędzie. I nic, jako istota.

Na szczęście jest ktoś, kto w jej obronie gotowy jest rzucić wyzwanie wrogom i przeciwnościom losu. Tylko czy to wystarczy?

Agenci Cerberusa są wszędzie. Jeśli Człowiek Iluzja czegoś chce – Człowiek Iluzja to dostaje.”

Tak jak Objawienie sprawiało wrażenie sourcebooka z doczepioną opowiastką, tak Podniesienie to pełnoprawna opowieść. Tę książkę czyta się tak, jakby stanowiła wątek poboczny z samych gier. Jest trochę budowania świata (fani Quarian dostaną sporo ciekawych informacji), wartka akcja, strzelaniny z barwnymi opisami (efekty strzałów niektórych broni dużo bardziej pasują do kategorii 18+ niż zawartość gier) oraz kombinowania, kto stoi po czyjej stronie. Z ciekawostek muszę wymienić, że ze znanych z serii miejsc odwiedzimy akademię Grissoma oraz Omegę. W dialogach przewijają się Zbieracze, którzy są jeszcze postrzegani jako pogłoska. Protagonistką jest ponownie Kahlee Sanders, a czas akcji to przedział między Mass Effect, a Mass Effect 2. Przez całość idzie się jak burza.

Jeśli miałbym wymieniać jakieś problemy, to byłyby to dwie rzeczy, które są takimi bzdurami, że przeczą sobie nawzajem. Po pierwsze – mniej opisów mechanizmów rządzących uniwersum sprawia, że osoby, które jakimś cudem zaczynają znajomość z ME od tej książki, mogą się poczuć zostawione w tyle. Natomiast te opisy, które zawarto, są idealną pożywką dla osób zaznajomionych z grami, bo dzięki nim oczyma wyobraźni widać szemrane uliczki Omegi lub zimne i wyrachowane spojrzenie Człowieka Iluzji. Po drugie – żałuję, że nie mogłem przeczytać tej książki PRZED Mass Effect 2. Fakt – Nie czułbym tej swojskości wymienionych elementów, ale stopniowe wprowadzanie rzeczy typu Zbieracze, Człowiek Iluzja, akademia Grissoma, flota Quarian wypadają lepiej, gdy Podniesienie czyta się między grami.

Kończąc ten wpis: jeśli Mass Effect 2 to Twoja ulubiona gra w serii (albo całość to ulubiona seria), ta książka jest obowiązkowa. Jeśli jeszcze nie grałeś w ME2, ale w ME już tak – lektura również warta uwagi. Jeśli to Twoja pierwsza styczność z tym światem, Podniesienie porusza raptem ze 3 aspekty z naprawdę bogatego tła. Dobry punkt do rozpoczęcia, ale nie najlepszy. Moja ocena: 5-.

P.S. Okładka jest głupawa. W dialogach przewijają się wzmianki o Gethach, ale ich samych nie ma tu wcale.

niedziela, 7 marca 2021

Ewelina Domańska – itakjuzniezyjesz.com

„Nie chcesz żyć dłużej, ale jeszcze się wahasz? Pomożemy ci podjąć decyzję. Nie wiesz, jak to zrobić? Wybierzemy za ciebie. Przygotujemy plan. Co jednak, jeśli się rozmyślisz?

Jego życie było bajką, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zamieniła się w niekończący koszmar. Rozwiązanie problemów znalazło go samo, proste i ostateczne, kiedy zza wycieraczki samochodu wybrał reklamę strony dla samobójców. Czy postanowi skorzystać z usług reklamodawcy? Kim są adminitratorzy https://itakjuzniezyjesz.com? Odpowiedź wcale nie jest oczywista.”

W trakcie lektury na myśl przychodzą dwa skojarzenia. Pierwszym są książki Dana Browna, bo kartki przerzuca się w tym samym tempie, drugim trylogia Millennium Stiega Larssona (kolejnych odsłon nie czytałem, więc odnoszę się tylko do tych autorstwa Larssona) przez wzgląd na hakerską warstwę, śledztwo w internecie oraz kilka innych aspektów, o których nie napiszę, bo zahaczają o spoilery. Nieustannemu pochłanianiu lektury sprzyja konstrukcja poszczególnych rozdziałów. Wyglądają tak, jakby każdy został napisany w całości, przecięty w pół, a druga połowa połączona z pierwszą następnego. U mnie rezultatem była reakcja: No cholera, nie mogę skończyć w TAKIM miejscu.

Niestety, działa to też na niekorzyść opowieści. Sporadycznie, ale jednak, zdarzyło się, że po takim zawieszeniu wydarzeń wpadałem w następny rozdział, a ten nagle spowalniał tempo z efektem tira wjeżdżającego w ścianę na pełnej prędkości. I tym samym z wartkiej akcji byłem rzucany np. w opis tłumu sunącego przez Walmart. W dalszej części historii, gdy główny bohater jest zdany na siebie, pojawiają się dwa wątki, które co prawda są uzasadnione i powiązane odpowiednio z resztą fabuły, ale gdzieś z tyłu głowy wierciła się myśl, że dałoby się je wywalić i przynajmniej zaoszczędzić jazdy po sumieniu czytelnika bez specjalnej straty dla pozostałych wydarzeń.

Kolejnym niuansem, do którego musiałem się przyczepić, jest napięcie. Bańka pękła właśnie gdzieś w okolicach wspomnianego samodzielnego pobytu Adriana tu i tam. Do tego momentu jeszcze je odczuwałem, ale potem miałem wrażenie, że nieważne, co się stanie, głównym postaciom nic nie grozi, że są już na prostej do zakończenia. Tego przekonania nie były w stanie zmienić ani kolejne zgony, ani postrzelenia.

Pozostaje jeszcze kwestia zakończenia. Dla mnie jest ciut za otwarte. Ponownie odniosę się do trylogii Millennium, a w zasadzie jej pierwszego tomu, który na spokojnie da się czytać jako samodzielną powieść. Dopiero jak już się zacznie drugi tom, „trzeba” skończyć go razem z trzecim. Tutaj miałem trochę z pierwszego Millennium, zakończenie z drugiego i teraz wypada czekać na trzecie.

No dobra, ponarzekałem sobie, ale muszę podkreślić, że większość ględzenia wynika z licznych skojarzeń. Itakjuzniezyjesz czytało mi się dobrze. Fajny pomysł, przyzwoite (przeważnie) tempo i jakaś zagadka, która potrafi zaangażować, a której przydałaby się jedna wskazówka więcej, żeby czytelnik nie musiał czekać, aż bohaterowie podsuną rozwiązanie. Moja ocena: 4.