niedziela, 31 października 2010

Gothic

Swego czasu, jak zapoznawałem się z tą grą, znajomi byli podzieleni na 2 obozy: osoby lubiące Morrowinda i osoby lubiące Gothica. Nie kojarzę, by ktoś lubił oba tytuły (o wiele łatwiej było znaleźć takich, co obu nie lubili). Ja sam Gothica uwielbiam, lecz gdy się od tego uwielbienia odetnę, to zwyczajnie szlag mnie trafia z powodu ilości bugów i durnych rozwiązań, jakie ta gra posiada.

Tak więc tym razem zacznę od narzekania. Grafika Gothica zestarzała się i to paskudnie. Rozciągnięte tekstury w niskiej rozdzielczości, kanciaste obiekty i łamana niekiedy animacja. W zasadzie tylko zbroje, broń i potwory jakoś jeszcze wyglądają, reszta już nie.

Sterowanie woła o pomstę do nieba. Jest powolne, nieprecyzyjne i lubi robić gracza w wała. Najbardziej da się to odczuć w trakcie walki bronią białą. Ciosy (nawet po rozwinięciu postaci) wyprowadza się topornie, celowanie jest okropne, a skoki mogą spowodować przeniknięcie przez obiekty. W ogóle wykonywanie akcji jest niewygodne. Należy przytrzymać CTRL i do tego kierunek (do większości akcji jest to "góra", do walki bronią białą służą też pozostałe). Tyczy się to absolutnie wszystkiego – od podnoszenia przedmiotów, przez rozpoczynanie rozmów, używanie/zakładanie rzeczy, po przekazywanie towarów w handlu (gdzie strzałka przekazuje 1 sztukę, a Page Down /Up dają 10). Nasz Bezimienny obraca się strasznie wolno, podczas gdy moby bardzo często siedzą mu wręcz na plecach. Walka nie jest jakoś przesadnie trudna, zwyczajnie upierdliwa.

Skoro jesteśmy przy tym aspekcie, to warto wspomnieć, że sami przeciwnicy są w większości przypadków głupi. Magiem i łucznikiem wystarczyło wleźć na jakieś podwyższenie, by pruć stamtąd na odległość. Wojownikiem dużo częściej sprowadzało się to do kilku ciosów, ucieczki i powtarzać, aż padną. Szkoda tylko, że z tym padaniem to też różnie bywało. Zdarzyło mi się, że pokonany przeciwnik wpadał w tekstury/obiekty i nijak nie szło go ograbić. Pół biedy, gdy to był jakiś pospolity zwierz, gorzej w przypadku kluczowych potworów posiadających przedmioty niezbędne do popchnięcia fabuły. W takich wypadkach można było zrobić tylko "Load game", by na nowo podjąć próbę przebrnięcia dalej. Niestety, nie tylko moby mają tendencję do robienia takich niespodzianek. Nasza postać też wiele z nich potrafi. Gdy schodziłem po jednej z drabin w zamku w Starym obozie, postanowiłem w pewnym momencie zeskoczyć, żeby przyspieszyć. I nagle zdziwienie – postać śmignęła przez zamkniętą kratę w podłodze i wyrżnęła o następną, prowadzącą do lochu... "Load game".

Jako ostatni prztyczek wymienię dialogi. Otóż część z nich się nie klei, kwestie są mówione tonem nie pasującym do sytuacji, a i same zdania bywają dziwne. Np: wychodzimy z jaskini, a na naszej drodze staje troll. Towarzysząca nam postać rzuca odpowiednie: "O jasna cholera, co to jest?!" A przynajmniej coś o takim wydźwięku, natomiast nasz bohater dodaje od siebie (zupełnie spokojnie, jakby odkrył, że masła nie ma w lodówce): "O, skąd się tu wzięło coś takiego?" Pozostawię bez komentarza.

No dobra, skoro tyle rzeczy jest do chrzanu, to za co tę grę wielbić? Klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Już intro wprowadza mały zwrot akcji. Na początku słyszymy o wojnie ludzi z orkami... Zieeeew, który to już raz? I tu wskakuje nasz zbawienny zwrot: miejsce akcji znajduje się z dala od wojennej zawieruchy, na kompletnym zadupiu świata – jest to kolonia karna na wyspie Khorinis. Mimo takich okoliczności jest to wciąż miejsce kluczowe dla wspomnianej wojny, ale o tym jest na razie tylko wzmianka. Nasza historia jest częściowo nieliniowa. W pierwszym rozdziale mamy wybór odnośnie obozu, do którego możemy się przyłączyć. Do naszej dyspozycji oddano: Stary obóz – miejsce, które uległo stagnacji i korzysta na odcięciu od świata, żyjąc sobie z dnia na dzień; Nowy obóz – ludzie, którzy za wszelką cenę starają się wydostać ze swojego więzienia; Obóz na bagnie – w którym czci się niejakiego Śniącego – to w nim jego zwolennicy pokładają nadzieję na ucieczkę. Więzienie, jakim jest cała dolina górnicza, otacza magiczna bariera, przez którą można wejść, ale nie wyjść. Po ukończeniu pierwszego rozdziału reszta gry toczy się liniowo, ale wciąż zawiera kilka takich zwrotów akcji, że nie można narzekać na nudę. Do tego dochodzi granie magiem, lub wojownikiem (łucznictwo też jest dostępne, ale w tej grze nie traktowałbym go jako osobnej klasy postaci), gdzie styl gry oraz część zadań różnią się.

Nie tylko fabuła kreuje tak chwalony przeze mnie klimat. Doliczyć należy też niektóre postaci, część dialogów oraz wiele zachowań, na jakie się natkniemy. Gothic nie będzie prowadził nas za rączkę – znajdzie się kilku kolesi, którzy udzielą nam cennych rad, ale do reszty należy podchodzić ostrożnie. Kto wie, może natkniemy się typa, który wymusi od nas haracz lub może kogoś, kto dam nam po gębie za to, że jesteśmy nowi. Jeśli damy się pobić, to na pewno nas przy okazji ograbią. Jeśli kogoś dorżniemy, gdy leży, możemy spodziewać się odwetu ze strony towarzyszy lub samozwańczej straży. Gdy ktoś nas przyłapie na kradzieży, dostaniemy bęcki. Jako nieproszeni goście też możemy zebrać łomot.

Kolejnym aspektem przyczyniającym się do tworzenia atmosfery jest muzyka. Jak dla mnie rewelacja – potrafi świetnie podkreślić ponurość sytuacji, zbliżające się niebezpieczeństwo, mrok nocy, rutynę codzienności przeciętnego kopacza ze Starego obozu, czy nastrój w walce. Przy okazji ma w sobie coś tajemniczego i można jej słuchać godzinami także po wyjściu z gry.

Na pochwałę zasługuje też projekt samej kolonii górniczej. Odwiedzimy tu podupadły zamek, obóz na bagnie, ogromną jaskinię zamieszkaną przez ludzi z Nowego obozu, liczne ruiny, ciemne lasy, grobowce, kopalnie i wiele innych miejsc. Po drodze napotkamy kilka przyjaźnie nastawionych osób, typów spod ciemnej gwiazdy, cwaniaków, obiboków oraz wiele potworów. Stawiane przed nami zadania sprawią, że kolonia będzie nam tak znana, jak przysłowiowa własna kieszeń. W trakcie tej wędrówki odnajdziemy ukryte skarby, sprzedamy niepotrzebny złom, a zarobione w ten sposób bryłki rudy (tutejsza waluta) wydamy na naukę nowych umiejętności oraz ekwipunek. Muszę przyznać, że jest to jeden z ciekawszych pomysłów. O ile broń w lepszym lub gorszym stanie można znaleźć wszędzie, o tyle ze zbroją już tak dobrze nie ma. W grze kilka z nich dostaniemy za darmo, ale te lepsze można kupić tylko za ogromne sumy. W przypadku magów dochodzą jeszcze runy z czarami, które również sporo kosztują.

Gothic mógłby być lepszy, ale jest, jaki jest. Gdyby podejść do niego od strony irytacji na liczne problemy, gra zasłużyłaby na 3 z minusem. Jeśli jednak ktoś ma do niego sentyment, albo zwyczajnie da się porwać klimaciarskiej historii, otrzyma 4-kowy tytuł zapewniający wiele godzin zabawy.

piątek, 29 października 2010

Saw 3D

Na początek przyczepię się do tytułu. Kto do ciężkiej cholery wpadł na pomysł wywalenia numeru (VII) i wrzucenia tego 3D?! Można pomyśleć, że ogląda się pierwszą część po konwersji na 3D, ale nie, to jest faktycznie siódma odsłona gierek Jigsawa. Jeszcze lepszy kwas pojawia się w polskim tytule w trakcie seansu: Piła VII: Pułapki ożywają. I co jeszcze, na piknik idą? Litości...

Przy okazji opisu wrażeń z trzeciej części wspominałem o tym, iż rozwiano wszelkie wątpliwości odnośnie tych  postaci, które nie wiadomo, jak skończyły. Otóż nie wszystkich. Mój błąd. Założyłem, że wszystkich, gdyż kilka scen z siódemki widziałem przed samym filmem, a pokazywały one właśnie los tej brakującej persony. Nie mogę sobie tylko przypomnieć, czy omawiane sceny były gdzieś w dodatkach w poprzednikach, czy w teaserze do nowej odsłony.

Piły 3D nie można oglądać bez znajomości poprzednich części. Na dzień dobry jesteśmy częstowani urywkami jedynki i szóstki, które wyrwane z kontekstu mają niewiele sensu. Zaraz potem widzimy kolejną ‘losową’ grę, tym razem rozgrywającą się na oczach ludzi, po czym przechodzimy do wątku, którym zakończono szóstkę. Największym grzechem Piły 7 jest to, że w ogóle nie trzyma w napięciu. Jest czymś podobnym do trójki. Akcję da się przewidzieć, a w chwili gdy na ekranie pojawia się wspomniany zaginiony, bardzo łatwo wywnioskować, jak się cała historia zakończy oraz w jaki sposób zatoczy koło.

Efekty 3D zwyczajnie mnie wkurzały przez cały seans. Ograniczają się one przede wszystkim do lecących w kierunku widza flaków, krwi, ewentualnie fragmentów czegoś, co eksplodowało. Pułapki są całkiem ciekawe, ale przesyt w pokazywaniu wszystkich drobiazgów, byle tylko coś było 3d, nie daje się nimi cieszyć, a widz ma ochotę przewinąć film do przodu.

Jak na zakończenie serii, to niespecjalnie wyszło. W sumie zakończenie to też zbyt górnolotne stwierdzenie, bo idea Jigsawa żyje, jest następca i śmiało można trzaskać nową serię. Co do tej – jeśli jest się miłośnikiem, można iść do kina. Maratończycy powinni poczekać na wydanie płytowe, a reszta ludzi niech sobie zwyczajnie odpuści.

środa, 27 października 2010

Let the game begin

Jako że premiera siódmego (i ponoć ostatniego) filmu z serii Saw tuż tuż, postanowiłem przyjrzeć się temu, co dotychczas stworzono. Kiedyś wśród horrorów wszelkiego rodzaju panowała moda przede wszystkim na morderców. Dziś popularne są tortury (stąd też kolejne części Piły, czy produkcji hostelopodobnych).


Saw


Nigdy nie mogłem zrozumieć fenomenu tego filmu. Jak dla mnie to taki zwyczajny thriller. Żadnej nowości w nim nie było, fabuła była w wielu miejscach przewidywalna, a do tego zostawiła sporo pytań typu: „Dlaczego nie zrobili tego/tamtego?”. Grono podejrzanych też bardzo łatwo zawęzić, jeśli zwraca się uwagę na szczegóły, a po tym wszystkim zakończenie nie robi wrażenia. Nie jestem jakimś tam mastermindem pokroju Sherlocka Holmesa, po prostu widziałem zbyt wiele filmów, żeby dać się zaskoczyć Pile. Co mi się podobało, to pomysły na pułapki, postać Jigsawa oraz końcowy motyw muzyczny (który do tej pory reprezentuje serię).

Dla świeżych miłośników kina grozy jest to pewnie jeden lepszych filmów. Dla ludzi, którzy już ich trochę wdzieli, będzie to tylko kolejne nacięcie na strzelbie. Saw oglądało mi się na pewno dużo lepiej, niż Hostele, ale nie zaliczyłbym jej do absolutnych must-see. No chyba, że w planach macie oglądanie całej serii.


Saw II


O ile w pierwszej części nacisk kładziono przede wszystkim na historię kilku głównych bohaterów, z łotrem w tle, o tyle tu to łotr gra główną rolę, a wraz z nim pewien policjant. Cała reszta postaci jest w zasadzie mięsem armatnim. Gdyby dorobiono im nieco więcej tła, można by się wysilić na porównanie do Cube’a, ale i wtedy byłoby ono naciągane.

Pułapki zastawione na ofiary śmiertelnej gry są jednak mniej wyszukane, niż w poprzedniku. Do tego tempo eliminowania kolejnych osób nie pozwala do nikogo się przyzwyczaić.

Po raz kolejny przebieg fabuły można do pewnego stopnia wywnioskować, zwracając uwagę na szczegóły. Jeśli nie uda się tego zrobić przed końcem filmu, to podobnie jak wcześniej przed końcem zobaczymy streszczenie pokazujące całość od dupy strony.

Piła 2 jako sequel sprawdza się całkiem nieźle. Nie szokuje, jak poprzedniczka, ale nie powtarza też jej całej formuły. Dobre rzemiosło, ale bez wodotrysków.


Saw III


No i zaczęło się... Trzecia Piła przy poprzednich wygląda jak wpadka przy pracy. Pułapki niby bardziej wymyślne od tych z #2, ale w zasadzie na tym kończą się zalety. Jigsaw przekazuje pałeczkę, ale potomstwo ma w dupie zasady, przez co niektóre pułapki są zwyczajnie bez sensu (choć efekciarskie). W jedynce i dwójce stanowiły one swego rodzaju sadystyczne moralizatorstwo, w trójce ograniczają się do ‘bycia’.

Fabuła prezentuje 2 wątki główne, splatające się ze sobą dosłownie jedną nitką. Jest to sensowne zawiązanie, ale biorąc pod uwagę, w którym momencie rzuca się je widzowi w twarz (tradycyjnie, do jego wcześniejszego zauważenia podrzucono kilka podpowiedzi), nie daje satysfakcji.

Piła 3 rozwiewa też wszystkie wątpliwości odnośnie postaci, które mogły przeżyć, ale w poprzednich filmach nic o tym nie było wiadomo. Na sam koniec zaserwowano nam też całe mnóstwo migawek ze scenami z poprzedniczek. Wygląda to jak zwieńczenie trylogii i gdyby tak faktycznie było, to jeszcze pół biedy, ale przecież wytwórnia nie zarżnie kury znoszącej złote jaja.

Czy oglądać? Jeśli jesteś fanem serii, albo po prostu robisz maraton – tak. W przeciwnym razie można sobie odpuścić.


Saw IV


Kolejny sequel, kolejne rozczarowanie. Na szczęście nie tak duże, jak poprzednie. Wracamy do formuły uczenia kogoś poprzez makabrę. Moim pierwszy wrażeniem było: Vidocq + Saw 2 = Saw 4.

Co mnie wpienia, to notoryczne wciskanie postaci z poprzednich filmów. Niezależnie od tego, jak wielką rolę miały w ogólnej fabule, prędzej czy później stają się obiektem ‘testów’ Jigsawa. Żeby było dziwniej, im mniej znacząca rola, tym większych kretynizmów się postać dopuszcza (nawet jeśli staje się głównym bohaterem). Fajniejsze byłoby połączenie postaci, które pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, a już na pewno są odcięte od poprzednich ofiar.

Jeśli w ciągu poprzednich trzech filmów nauczyliście wyłapywać wskazówki odnośnie tego, kto może być odpowiedzialny (lub jak) za cały burdel, to tutaj nie będziecie mieć żadnych problemów. Stosowana technika przypomina tę z jedynki. Nawet nie biorąc tego pod uwagę, w trakcie całego seansu podawane są co najmniej 2 podpowiedzi dotyczące sprawcy. Film odrobinę lepszy, niż trzecia część, głównie dzięki przywróceniu idei, jak przyświecała Jigsawowi podczas montowania jego zabawek.


Saw V


Porażka na całej linii. Wątek z losowymi ludźmi wciśnięty tylko po to, by było trochę ofiar i żeby nowa postać miała 2 minuty na wybranie sobie podejrzanego. Z kolei motyw z podążaniem śladami ucznia Jigsawa to dorabianie retrospekcji do poprzednich filmów. Całość cholernie chaotyczna i tylko dla maniaków, bądź ‘maratończyków’. Nie polecam.















Saw VI


Po badziewnej poprzedniczce nadszedł czas na odbicie się od dna. Nie jest to może jedynka, czy dwójka, ale szóstkę ogląda się co najmniej tak dobrze, jak czwórkę, może nawet ciut lepiej.

Jigsaw wciąga w swoją śmiertelną grę kolejnych ludzi, których spotkał w swoim życiu. Nie pierwszych lepszych, tylko szumowiny żyjące kosztem innych. W niektórych z poprzednich filmów wspominano o jego ‘dziele’, na które składały się wszystkie dotychczasowe gry. W #6 twórcy robią widzowi smak na rozwiązanie, które ma się pojawić już wkrótce.

Podobało mi się zakończenie – naprawdę tworzy napięcie i potrafi w nim trzymać, więc plus za to.


Jak widać, seria jest strasznie nierówna. Nie było mi żal ofiar Jigsawa. Wiele z nich to prawdziwe skurwysyny, które tak naprawdę dostały to, na co zasłużyły. Dobrze przedstawiono powiązania ofiar z samym Jigsawem, choć naprawdę ciężko nie odnieść wrażenia, że część (ot, choćby z V) dorzucono tylko po to, by było kogo zabijać.

Z rzeczy, które spieprzono dokumentnie wymienię w pierwszej kolejności retrospekcje. Jest ich zbyt wiele. Fakt, że większość z nich ukazuje motywy oraz tło wydarzeń z teraźniejszości, ale pozostałe, będące wycinkami poprzednich filmów to strata czasu.

Drugą taką rzeczą jest montaż. Piątka wyszła przez to strasznie chaotyczna, a i w innych odsłonach zdarzało się, że pewne sceny można było pokazać w innej kolejności, a nie skakać od jednej do drugiej.

Jeżeli siódma odsłona – Saw 3D – będzie na poziomie zbliżonym do szóstki, to seria będzie całkiem udana (tylko 2 z 7 filmów będą do chrzanu), ale o tym napiszę, jak już film wejdzie do kin.

wtorek, 26 października 2010

Don’t fuck with the Chuck

Większość horrorów wydawanych tak mniej więcej do połowy ubiegłej dekady traktowała swoją tematykę dosyć poważnie i to niezależnie od tego, czy mordercą był psychopata z nożem, potworki z kosmosu, czy maglownica. Na tle tej ostatniej idea lalki opętanej przez ducha mordercy, próbującego wrócić do normalnego ciała, wydaje się być całkiem do rzeczy. Sama seria bardzo trafnie oddaje czasy, w których powstawały kolejne części.


Child’s Play


Fabuła, jak wspomniałem na początku, nie jest jakoś przesadnie zagmatwana. W trakcie ucieczki dusiciel Charles Lee Ray zostaje postrzelony. Przed pewną śmiercią ratuje go rytuał, który pozwala na przeniesienie duszy. A że w pobliżu nie ma ochotników na wymianę, przenosi on duszę do lalki. Zabawka trafia w ręce małego Andy’ego Barclaya. Chucky za wszelką cenę próbuje przejąć ciało chłopaka, a jako że nosi w sobie ducha mordercy, nie waha się usuwać przeszkód za pomocą wszystkiego, co tylko wpadnie mu w łapy.

Ta część ma chyba najpoważniejszy wydźwięk ze wszystkich. Faktycznie stara się naśladować atmosferę klasycznych slasherów. W zasadzie przez pewną część seansu nie widać, kto tak naprawdę zabija (choć jest to oczywiste) i można się nawet przestraszyć (zwłaszcza jak ma się 11 lat). Później jest to jednak nieco komiczne, gdyż ostatecznie to nie jest facet postury Jasona Voorheesa, czy Michaela Myersa. Największym atutem Chucky’ego jest głos podkładany przez Brada Dourifa (grającego też dusiciela, ale to mu zbyt wiele czasu nie zajmuje). Miłośnicy slasherów powinni dać temu filmowi szansę.


Child’s Play 2


Ten film widziałem jako drugi w kolejności i zrobił wtedy na mnie spore wrażenie. Chucky ponownie próbuje przejąć ciało Andy’ego. Dlaczego akurat jego? Jest pewne uwarunkowanie, o którym można się dowiedzieć w pierwszej części.

Lalka jest dużo bardziej aktywna, zabija z większym okrucieństwem oraz rzuca dowcipne i zarazem wredne komentarze. Brad Dourif ponownie użyczył jej głosu i trzeba przyznać, że świetnie do tej roli pasuje, niczym Robert Englund jako Freddy, albo Doug Bradley jako Pinhead. Jak komuś podobała się #1, to dwójka jest pozycją obowiązkową.







Child’s Play 3


Od tej części poznałem serię i długo była moją ulubioną. Teraz jednak z perspektywy czasu mogę stwierdzić, iż jest najsłabsza ze wszystkich. Morderstw jest stosunkowo niewiele, nie powalają swoją kreatywnością, a całości jednak brak napięcia. Motyw z nowym dzieciakiem jest w porządku, daje pewien powiew świeżości, ale żeby tak całkowicie się nie odrywać od poprzedników, Andy też ma coś do powiedzenia. Chucky jak zwykle wymiata i w zasadzie tylko dla niego się ten film ogląda. Jak ktoś chce zaliczyć całą serię, można obejrzeć. W przeciwnym wypadku szkoda czasu.








Bride of Chucky


Film zrealizowany 7 lat po trzeciej części. Nie jest to okres, po jakim można się spodziewać sequela. Co więcej, zbyt wielu slasherów się wtedy nie robiło. Jak więc odnaleźć się w nowych czasach? Z horroru zrobić komedię. No może nie do końca, bo krew leje się na lewo i prawo, ale nie zmienia to faktu, że film jest dużo zabawniejszy od poprzednika. Już pierwsza scena w magazynie policji spowoduje uśmiech u każdego fana gatunku. Jeśli potraktować tę odsłonę jako parodię gatunku, przyozdobioną komentarzem (Chucky dobitnie wyraża swoją pogardę choćby dla trendów muzycznych) odnośnie obecnej popkultury, to jest to dużo sensowniej spędzony czas, niż kolejne odsłony Scary Movie. Fabuła jest idiotyczna, ale cała reszta potrafi rozśmieszyć. Ja się bawiłem całkiem nieźle.



Seed of Chucky


Zastosowano tutaj patent z Nowego koszmaru Wesa Cravena – film o robieniu filmu z wykorzystaniem znanego mordercy. Przy okazji kontynuuje on prześmiewczo-makabryczny trend poprzednika. Ma swoich bohaterów, płytkie i dosadne komentarze oraz w  cholerę aluzji do kina grozy. Sama historia jest głupia, jak trzy paczki gwoździ bez łebków, ale to nie dla niej się ten film ogląda. Brad Dourif jako Chucky jest jak zwykle rewelacyjny. Już przy pierwszym spotkaniu Chucka i jego potomstwa można się poskładać ze śmiechu. Jeśli potraktuje się ten film z przymrużeniem oka, to można liczyć na przyzwoitą dawkę komedii polanej krwią.








Z ciekawostek związanych z serią: na przyszły rok szykowany jest remake pierwszej Laleczki. W dzisiejszych czasach to w sumie standard. Na razie wygląda na to, że samemu Chucky’emu głosu ponownie udzieli Brad, ale biorąc pod uwagę, że w dzisiejszych remake’ach nie obsadza się weteranów ról (nawet o cameo teraz ciężko), nie należy brać tego za pewnik.

niedziela, 10 października 2010

Iron Man 2

W jednym z komentarzy napisałem, że IM2 jest zbyt nudny, by o nim pisać. Z okazji wydania go na DVD miałem okazję obejrzeć go ponownie i musiałem zrewidować nieco swój pogląd.

Filmy na podstawie komiksów dzielę na kilka kategorii: a) fajne i efekciarskie (X-Men 2); b) takie sobie, ale wciąż efekciarskie/dające się oglądać (Spider-man 3); c) tak dupne, że żadne nawet efekty go nie ratują (Catwoman); Iron Man 2 znajduje się na granicy dwóch pierwszych kategorii.

Co mnie trochę drażniło, to wsadzanie amerykańskich stereotypów i sposobu działania, gdzie się dało. Tyczy się to przede wszystkim prób odebrania Tony’emu jego zabawek oraz sposobu przedstawienia głównego antagonisty (biedny Rosjanin zapijający wszystko wódą). Z drugiej strony to przesłuchanie było jak swego rodzaju pokrzepienie. Normalnego człowieka urzędasy zjedzą na śniadanie i zabiorą mu, co tylko zechcą. Na ich nieszczęście Tony nie jest takim zwykłym (normalnym w sumie też nie) człowiekiem i to, co wyczynia przed biurwami jest po prostu kapitalne. Robert Downey Jr. doskonale czuje się w swojej postaci i gra ją bardzo naturalnie. Reszta aktorów również świetnie wywiązuje się z powierzonych ról.

Humor serwowany w trakcie seansu jest na tym samym poziomie, co w oryginale. W zasadzie to cały film byłby lekki, łatwy i wesoły, gdyby nie wciskanie motywu z chorobą Starka. Problemem jest nie tyle obecność samego wątku, co sposób jego przedstawienia. Odnosi się wrażenie, że twórcy chcieli dodać jakąś nieco mroczniejszą stronę Tony’ego, ale albo nie wiedzieli, jak się za to zabrać, albo bali się przekroczyć granicy, która wyznacza kategorię wiekową. Właśnie przez to film się odrobinę dłużył.

Jednak nie ma się co oszukiwać, tego DVD nie odpala się dla problemów głównego bohatera, tylko jego ciętej gadki oraz rozpierduchy, jaką powoduje sam, lub w duecie z War Machine. To są dwa najważniejsze aspekty filmu i jeśli od początku się na nie nastawiacie – nie zawiedziecie się. Wszystko to w połączeniu z wymiatającą Black Widow oraz dobrą muzyką (AC/DC!) gwarantuje dobrą zabawę. Ode mnie 4.