czwartek, 25 kwietnia 2013

Oblivion

Sezon kinowy uważam za otwarty. Gdy oglądałem pierwsze zwiastuny tego filmu, nastawiałem się na s-f z jakąś tajemnicą, odrobiną napieprzania i co najmniej przyzwoitą oprawą audio-video. Pierwsze recenzje jednak zmieniły nastawienie, bez którego można się cholernie rozczarować.

Tom Cruise wciela się w postać Jacka Harpera, który wraz z żoną tworzy zespół do naprawy drone'ów patrolujących opustoszałą Ziemię. Okres ich służby dobiega końca i wkrótce mają dołączyć do reszty ludzkości, zamieszkującej obecnie Tytan – jeden z księżyców Saturna. Jednak Jacka niespecjalnie ta perspektywa pociąga, do tego miewa sny, w których widzi siebie na Ziemi sprzed wojny, w towarzystwie jakiejś kobiety.

Wspomniane pierwsze recenzje zawierały jedną wyraźną sugestię: nastawić się na samą napieprzankę. Z tak niskimi oczekiwaniami film nie powinien zawieść. I prawie się zgadza. Prawie. Od strony wizualnej jest bardzo dobrze – świetne zdjęcia, klimaciarskie ujęcia i oświetlenie. W połączeniu z muzyką idealnie oddają pustkę planety, zagrożenie czające się w ciemnościach, czy chłód technologii. Scena, gdy Jack wraz z żoną pływają w basenie potrafi zrobić ogromne wrażenie (i nie mam tu na myśli stricte erotycznego kontekstu) – basen jest przezroczysty, podczepiony do domu/stacji znajdującej się ponad chmurami, zaś sama scena ma miejsce w nocy, gdy w tle szaleje burza. Z muzyką wiąże się jeden zabawny szczegół – w momencie gdy rozbrzmiewa pierwszy motyw, który prawdopodobnie miał być wizytówką filmu (w jego trakcie pojawia się tytuł) odnosi się wrażenie, że utwór był miksem Mass Effect, Batmanów Nolana oraz Incepcji. To wrażenie towarzyszy nam do końca seansu. Gdyby tylko na podstawie tego ocenić Oblivion, zasługiwałby on na ocenę 4, ale to nie wszystko.

Musimy jeszcze wziąć pod uwagę nieistniejące aktorstwo oraz fakt, że opowieść to fabularny odpowiednik potwora Frankensteina. Niestety nie mogę wskazać, jakie tytuły przychodzą na myśl, gdyż byłby to automatyczny spoiler. Na samą składankę pomysłów nie będę narzekał, gdyż zabawa w skojarzenia jest całkiem przyjemna. Problemem jest prowadzenie akcji. Praktycznie za każdym razem, gdy otrzymamy jakąś informację dotyczącą przedstawionego uniwersum i zaczynamy się interesować, co będzie dalej, trafia się jakiś spowalniacz skutecznie psujący napięcie i miejscami przyprawiający o ziewanie (co na dwugodzinnym seansie nie jest dobre). W związku z tym moja ocena to 3+ (którą mniej wyrozumiałe osoby mogą jeszcze zaniżyć, gdyż ostatecznie każdy ma inne podejście do braku oryginalnych pomysłów, czy oprawy).