piątek, 28 czerwca 2013

Now You See Me

Zgodnie ze zwiastunem: grupa iluzjonistów, o których rok wcześniej nikt nie słyszał, w trakcie swoich show napada na banki. To, co wydaje się iluzją, okazuje się być prawdą i przykuwa uwagę FBI i Interpolu. Od tej pory zaczyna się wyścig z czasem – czy agentom uda się wyjaśnić, co się naprawdę dzieje, zanim kolejnego majątku nie trafi szlag.

Co przykuwa uwagę od pierwszego obejrzenia zwiastuna, to imponująca obsada: Jesse Eisenberg, Mark Ruffalo, Woody Harrelson, Morgan Freeman, Michael Caine. Ciekawość podsyca efekciarstwo poszczególnych scen i wiecie co? To wystarczy.

Film jest lekki, łatwy i przyjemny w odbiorze. Fabuła prowadzona jest dynamicznie. Aktorzy świetnie się spisują, a sama opowieść podrzuca widzowi podpowiedzi odnośnie rozwoju wydarzeń, aby sam mógł prowadzić własne śledztwo. I nawet jeśli się na to nie zdecydujemy, cały seans przypomina właśnie taki pokaz magii, na którym możemy nie wierzyć w to, co widzimy, ale i tak będziemy się dobrze bawić. Poszedłem do kina trochę w ciemno, trochę skuszony obsadą i efektami w scenach iluzji, a trochę z powodu użycia utworu Woodkida (Run Boy Run, jakby ktoś był ciekawy) w zwiastunie. Otrzymałem 114 minut niezobowiązującej, niegłupiej i ładnie opakowanej rozrywki, w sam raz, aby się zrelaksować wieczorem i uśmiechnąć od czasu do czasu przy okazyjnie rzucanym dowcipie. Moja ocena: 5.

Man of Steel

Doczekaliśmy się kolejnego filmu z najbardziej rozpoznawalnym harcerzykiem wśród komiksowych bohaterów made in USA. Jednakże duet Snyder + Nolan postarał się, by ten obraz wyprzeć z pamięci widza mroczniejszą wizją. Jak wyszło? Cóż…

Postawmy sobie sprawę jasno: to nie jest adaptacja tak lekka, jak ostatni Spider-Man, by każdy mógł ją obejrzeć. To nawet nie Batman Begins, tak oderwany od komiksu, że mogą go obejrzeć niedzielni fani przygód Bruce’a. Man of Steel to adaptacja tak geekowska, jak tylko się dało zrobić, by nie odstraszyć ludzi samym zwiastunem. Jedyną uniwersalną rzeczą w tej adaptacji jest demolka, której skala oraz jakość powalają na kolana. Jest to film tak dobry, że każdy fan Kal-Ela powinien go zobaczyć. Przy okazji zawiera nutkę mrocznej strony przybysza z Kryptonu, a to już zasługa Nolana. Niestety… wszystko, co mi się nie podobało w tym filmie, również mógłbym przypisać Nolanowi.

Po pierwsze patos – jasna sprawa, że przy opowieści o Supermanie nie da się go pominąć. Jednak w tym filmie w kilku miejscach jest on na zasadzie: bo musi być w takich, a takich scenach, dla samego bycia, nie z uzasadnienia.

Po drugie – podobna sytuacja jak powyżej: pewne sceny mają być, bo… Bo ich efekt musi być w filmie. Ot, przykład pierwszy z brzegu – scena z Kevinem Costnerem, jak biegnie po psa – rozumiem jej wpływ na Clarka, ale nie rozumiem, dlaczego nic wyraźnie do niej nie prowadziło – po prostu wrzucono ją nagle i kazano pogodzić się z jej konsekwencjami, zamiast logicznie doprowadzić do niej (a niestety sama w sobie jest przy okazji karykaturalna i bez sensu). Kolejnym takim przykładem jest finał konfrontacji z Zodem, który nawet nie jest flashbackiem, jakiemu można próbować wybaczyć wrzucenie ot tak (jak ww. scena z psem). Niby nasz bohater jakoś reaguje, ale to jednak za mało. Pozostaje nadzieja na coś więcej w sequelu, albo Justice League (w serialu animowanym, zwłaszcza w odcinkach z wymiarem alternatywnym, bardzo fajnie pokazano, co może się stać, gdy Kal-El przekroczy pewną granicę).

Po trzecie – nie do końca strawna mieszanka. Z jednej strony mamy maksymalnie przerysowanego Zoda (co dla mnie akurat było zaletą, ale nie każdemu musiało się to podobać), z drugiej stonowanie Nolana, który z MoS robi faktycznie powtórkę z Batman Begins (stąd pewnie też ta przegięta ilość patosu). Do tego dochodzą trochę zbyt chaotycznie zestawione flashbacki (czasami strzelają jeden po drugim, a niekiedy są w tak dużym odstępie, że widz nie spodziewa się kolejnego, przez co jeśli taki nastąpi, potrafi oderwać od akcji). Ostatnim elementem, który nie do końca mi się spodobał, jest długość demolki w drugiej połowie – przy całej swojej efekciarskości w pewnym momencie zaczyna się dłużyć.

Podobała mi się muzka, aktorstwo (w tym nie tylko starania, ale także dobór aktorów), smaczki (logo LexCorp, czy Wayne Industries) oraz poważne potraktowanie mitologii związanej z Supermanem. Doceniam rozmach oraz jakość efektów i w ostatecznym rozrachunku daję filmowi szkolne 4-, jednak podkreślam, że nie jest to film dla każdego.

P.S. 3D jak zwykle nie jest argumentem, dla którego warto iść na droższy seans.

niedziela, 16 czerwca 2013

Gabriel Knight 2: The Beast Within

Tytuł znany także jako The Beast Within: A Gabriel Knight Mystery jest sequelem Gabriel Knight: Sins of the Fathers. Nasz bohater – Gabriel – objął należne mu dziedzictwo oraz rolę z nim związaną: Schattenjäger. Jego zadaniem w GK2 będzie wyjaśnienie przyczyn śmierci dziewczynki z pobliskiej wioski. Mieszkańcy tej ostatniej uważają, iż odpowiedzialny za to jest wilkołak. Knightowi towarzyszyć będzie asystentka znana z poprzedniej części: Grace Nakimura.

GK2 pojawił się na rynku w 1995 roku. Był to dość specyficzny okres, w którym eksperymentowano z tym, ile i jakich danych dało się umieścić na płycie CD. Niektórzy producenci rezygnowali z tradycyjnej grafiki na rzecz sekwencji FMV, o które były oparte nie tylko przerywniki, ale i całe gry. GK2 należy do takich właśnie produkcji. Ruchy aktorów filmowano na tle greenboxa, a potem umieszczano na statycznych obrazach – tak przynajmniej prezentuje się trzon gry. Do przerywników używano przeważnie tradycyjnych planów. Oczywistym było, że przy takiej ilości filmów 1 płyta to za mało. Grę wydano na sześciu płytach CD, co zmuszało grającego do żonglowania nimi w trakcie rozgrywki (wersja oferowana na gog.com oszczędza nam tego zabiegu). Swój rekord Sierra (wydawca Gabriel Knighta) pobiła jednak inną przygodówką, Phantasmagorią wydaną na siedmiu płytach. Jak widać sam sposób realizacji opowieści nie przetrwał próby czasu, ale ciężko mu odmówić uroku.

Sterowanie odbywa się w tradycyjny dla gier „point and click” sposób – LPM: akcja, PPM – anulowanie użycia wybranego przedmiotu. Jako że to przygodówka Sierry, nieodzowny jest system punktów, które zdobywamy poprzez uzyskiwanie istotnych (albo i nie) informacji oraz postępy w grze. Możliwe jest ukończenie tejże bez kompletu punktów. Fabuła prowadzona jest dwutorowo. Całość składa się z sześciu rozdziałów, w których będziemy kierować na zmianę Gabrielem i Grace. W obrębie jednego rozdziału pokierujemy tylko jedną postacią. Wyjątkiem jest tu szósty rozdział, w którym zagramy obydwoma. GK2 należy do tego rodzaju przygodówek, w którym zbieramy ogromne ilości informacji, by przejść dalej. Z jednej strony wymusza to na graczu duże zaangażowanie oraz poświęcenie uwagi szczegółom, z drugiej potrafi zagiąć nawet najbardziej drobiazgową osobę. Nie ma w tym krzty przesady. W rozdziale czwartym przyjdzie nam odwiedzić 2 muzea, których tematyka jest związana bezpośrednio z opowieścią. Jeżeli nie macie nawyku przesuwania kursora piksel po pikselu i klikania na wszystkim, nieważne, jak nieistotnym, bardzo szybko może się okazać, że przeoczyliście jakąś informację, bez której nie odblokują się odpowiednie opcje dialogowe popychające historię dalej.

Kolejną cechą przygodówek Sierry jest to, że można w nich zginąć. Nie inaczej jest w GK2. W grze są przynajmniej 2 sekwencje (normalnie mam deja vu), w których trzeba nie tylko kombinować, ale wykazać się także refleksem. Tyle dobrego, że w przeciwieństwie do jedynki tutaj nie ma problemów z prędkością gry i nie trzeba mieszać w ustawieniach Dosboxa.

O ile scenariusz i muzyka nie zestarzały się ani trochę, o tyle reszta oprawy już tak. Gry takie jak GK2 mają swój specyficzny klimat. Kojarzą się trochę z niskobudżetowymi horrorami, lub filmami s-f. We wstawkach widać tę sztuczność planu, gra aktorska wydaje się często przesadzona, a dźwięki sprawiają wrażenie, że każdy z nich był nagrywany za blisko mikrofonu. Do roli Gabriela zatrudniono nowego aktora. O ile wizualnie wydaje mi się być sensownym rozwinięciem wizerunku z jedynki, o tyle jego interpretacja zachowań nie do końca mnie przekonała. I nawet nie chodzi o to, jak mówi, czasami po prostu porusza się przy wypowiedziach, jakby był cały czas poddenerwowany (co jest całkiem możliwe, zważywszy na ograniczenia finansowe, przez które większość scen nakręcono za pierwszym razem, a dopuszczalna była tylko 1 powtórka). Dla ludzi szukających polskich akcentów miłą ciekawostką okaże się pewnie obecność Petera J. Lucasa w obsadzie. Część widowni będzie go kojarzyć z roli Szakala w filmie Kilerów 2-óch, pozostali pamiętać go mogą z serialu Oficerowie.

Gabriel Knight 2 stanowi pozycję obowiązkową dla miłośników interaktywnych horrorów. Zdaję sobie sprawę, iż oprawa/sposób realizacji może niektórych odrzucać, niemniej jednak i tak warto dać mu szansę. Do oceny dopisuję minus za przesadną drobiazgowość w jednym z rozdziałów oraz finałową sekwencję z powstrzymaniem antagonisty, która może napsuć krwi. Moja ocena: 4-.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Star Trek Into Darkness

Sequel filmowego rebootu z 2009 w reżyserii J.J. Abramsa. Wielu fanów podejrzewało, iż ta odsłona (skoro jest drugim filmem) będzie nawiązywała do Star Trek II: Wrath of Khan (KHAAAAAN!). Na nic zdały się ściemy wciskane fanom, iż Benedict Cumberbatch gra zupełnie inną postać (KHAAAAAN!).

Nie wiem, dlaczego twórcy filmowi trzymają się tej maniery, ale po trzecim Batmanie i Iron Manie STID to kolejne widowisko, którego dość mylny obraz pokazano w zwiastunach. Owszem, jest ono dokładnie tak efekciarskie, ale wbrew pozorom to nie na walce z wrogiem koncentruje się opowieść. Jeżeli pamiętamy o tym w trakcie seansu, odbiór będzie przyjemniejszy. Sama opowieść jest uwspółcześnioną wariacją Gniewu Khana (KHAAAAAN!). Znajomość oryginału nie jest wymagana, ale na pewno przydatna. Uwspółcześnienia nie zrobiono na odwal, lecz solidnie przemyślano. Nie chodzi tu wyłącznie o nowe efekty specjalne, czy kostiumy, ale także nowe interpretacje pewnych kluczowych scen, za co należą się brawa.

W fabule zawarto cholernie wielką ilość fan service, która dla mnie była trochę nierówna. Z jednej strony fajnie, że tyle tego, z drugiej nie podobała mi się liczba poszczególnych elementów, np. za mało scen z udziałem Klingonów. Ci ostatni z kolei wyglądali jak dalecy kuzyni Predatorów…

Cóż więcej dodać? Muzycznie jest dobrze, aktorstwo rewelacyjne, a jak już dojdzie do demolki, to można szczękę z podłogi zbierać. Problemy z tym filmem mam dwa. Pierwszy to znienawidzone przeze mnie 3D – są sceny, które powinny były się zacnie prezentować, ale przez badziewne oświetlenie ekranu oraz ciemne szkła okularów wyszło nijak. Więc jeśli macie możliwość obejrzenia filmu w 2D, to polecam tak zrobić. Drugi problem – w zasadzie wydumany – czegoś mi w tym filmie brakuje. Nie potrafię wskazać tego palcem, ale zwyczajnie mam wrażenie, że brak jakiegoś dodatkowego podkreślenia tego, jak dobry jest ten film. Moja ocena: 4+.