czwartek, 29 maja 2014

The Batman (2004)

Serial animowany, emitowany w latach 2004-2008. Nie jest powiązany z innymi odsłonami uniwersum, więc nie wymaga nadrabiania zaległości. Jednakże jeśli ktoś nie wie absolutnie nic o uniwersum człowieka nietoperza, a The Batman będzie jedyną wersją, jaką zna, może się zdziwić po zobaczeniu czegokolwiek innego. W zasadzie w drugą stronę też to działa.

Zacznijmy od tego, że serial wygląda na miks pomysłów ze Spectacular Spider-man i Batmana z Adamem Westem. Składa się na to odmłodzenie wszystkich postaci (Bruce działa dopiero trzeci rok i jest przed trzydziestką, Batgirl to nastolatka, a Robin jest jeszcze młodszy) oraz stylistyka wielu elementów, przywodząca na myśli produkcję z 1966, wliczając w to drugi motyw przewodni, wprowadzony w trzecim sezonie.

Największy szok można przeżyć patrząc na nowe wersje znanych łotrów. Pół biedy, jeśli chodzi o Pingwina, Clayface’a, czy Firefly’a, choć w przypadku tego pierwszego zaskakuje jego zwinność. Z niedowierzaniem patrzyłem na Jokera, Riddlera, czy Mr. Freeza (tu nie dość, że wygląd zmieniono, to z całkiem dramatycznej postaci zrobiono zwykłego oprycha). Po oswojeniu się z nowym imidżem pozostaje kwestia, jak to się w ogóle prezentuje. No i jest niestety nierówno. Joker wygląda jak zaginiony kuzyn Blanki ze Street Fightera 2, ale nadrabia typowym dla postaci humorem. Riddler wygląda, jak odrzut goth-dzieciaków z South Park, ale również nadrabia zachowaniem. Mr. Freeza… nie ratuje w zasadzie nic. No może niektórym przypadnie do gustu fakt, że jest bardziej badass.

Wiele powyższych zmian powstało chyba w celu trafienia do niskiej grupy wiekowej, co niestety mści się na jakości. Taki Spectacular Spider-Man pomimo tego, że był przystępny dla młodszych, nie traktował dorosłego jak kretyna, czy też nie dawał do zrozumienia: sorry, stary, nie masz tu czego szukać. The Batman jest pod tym względem paskudny. Humor miejscami jest świetny, ale te miejsca uświadamiają, jak bardzo go ograniczono. Podobnie z poszczególnymi pomysłami na odcinki. Pierwszy sezon to w zasadzie przedstawienie postaci (tak do dziesiątego odcinka). Drugi to rozwinięcie pomysłów z pierwszego. Do tej pory seanse to kolejka górska, raz w górę, raz w dół. Trzeci wprowadza Batgirl i jest… najnudniejszy ze wszystkich. W czwartym pojawia się Robin… i, o dziwo, dodaje naprawdę potrzebnego kolorytu batdrużynie. Piąty sezon oglądało mi się chyba najlepiej, gdyż na tym etapie autorzy powoli zaczęli korzystać z Justice League.

Jeżeli chcecie, żeby pociecha jak najszybciej wciągała się w uniwersum wykreowane przez DC, to… zacznijcie od zagrania w Lego Batman. Dopiero potem można serwować The Batman, a jak pociecha podrośnie, danie główne, czyli Batman The Animated Series. Szkoda, że serial z 2004 jest tak nierówny, bo sama animacja jest przyzwoita, a nazwiska ludzi podkładających głos potrafią zrobić wrażenie (np. Ron Perlman jako Killer Croc). Starszy fan może potraktować tę odsłonę, jako ciekawostkę, albo pominąć zupełnie. Moja ocena: 3.

środa, 21 maja 2014

Veronica Mars (2014)

Nie spodziewałem się, że wrócę do tego serialu. W zasadzie źle napisałem, bo nie tyle wróciłem do serialu, co do świata wykreowanego na jego potrzeby. Tym razem za sprawą filmu pod tym samym tytułem.

Po anulowaniu serialu jego twórca nadal miał pomysł na ciąg dalszy, tylko wytwórnia Warner Bros. nie chciała wyłożyć funduszy. Co więc zrobił Rob Thomas? Razem z Kristen Bell uruchomili zbiórkę pieniędzy przez Kickstartera, po jej sukcesie wytwórnia dała zielone światło dla produkcji.

Minęło 9 lat od zakończenia trzeciego sezonu serialu. Epizod z FBI został usunięty z linii czasowej. Veronica wybrała karierę prawnika i w momencie, gdy ma dostać ciepłą posadkę w znanej firmie w Nowym Jorku, jej przeszłość upomina się o nią. Jej były chłopak, Logan Echolls, został oskarżony o zamordowanie swojej obecnej dziewczyny. Veronica wraca do Neptune, by pomóc mu przy wyborze prawnika, ale jak to w jej przypadku bywa, brnie dalej, niż zamierzała.

Serial nie zrobił na mnie zbyt wielkiego wrażenia, ale nadawał się, jako wypełniacz czasu. Z filmem było trochę lepiej. Jednak powiedzmy sobie jasno, bez serialu nie warto podchodzić do pełnometrażówki. Można, ale nie warto. Sam film to taki długaśny list miłosny dla fanów pierwowzoru. Większość znanych postaci powraca, intryga jest snuta jak główny wątek jakiegoś sezonu, tylko w pigułce, a do tego otrzymujemy masę nawiązań do przeszłości. Ba, jako że twórcy kochają swoje widowisko, nie pominęli żadnego szczegółu. Nawet wspomniany epizod z FBI (a raczej jego usunięcie) został uwzględniony w sprytny sposób. Jeśli nie widziałeś serialu, albo widziałeś i ci nie podszedł, film możesz sobie odpuścić. Jeżeli zaś podobał ci się oryginał, filmowa wersja jest pozycją obowiązkową. Oglądało mi się ją dobrze i za to należy się: 4.