poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Lost

Kiedy oglądałem ten serial w tempie jego emisji, zwyczajnie się wkurzałem. Zgadzałem się, że twórcy za dużo kombinowali, niepotrzebnie przedłużali, oraz że z kolejnymi odcinkami serial stawał się coraz słabszy.

Teraz, gdy widowisko dobiegło końca, zrobiłem sobie maraton. Muszę przyznać, że moja opinia zmieniła się o 180 stopni. Najsłabsze są pierwsze sezony, całość wcale nie jest aż tak przekombinowana i tylko tego przedłużania mogę się dalej czepiać.

Jak w ogóle zabrać się za oglądanie Zagubionych? Przede wszystkim należy wyrzucić przez okno oczekiwania, że będzie to jakaś lekka kombinacja zbiorowego Robinsona Crusoe z Wyspą doktora Moreau. Ludziom ciężko było zaakceptować takie pomysły jak: podróże w czasie, liczne retrospekcje oraz wizje przyszłości, czy przenoszenie wyspy. Dlaczego? Pewnie dlatego, że spodziewali się czegoś bardziej przyziemnego (patrz przytoczona wcześniej kombinacja), a dostali tematy i narrację bardziej charakterystyczną dla kina s-f (o ile tak to można nazwać). Nie jest to też serial, który się tylko ogląda. Warto poczytać trochę dodatkowych materiałów, bo a nuż ktoś dopowie jakąś ciekawą teorię do tego, co twórcom umknęło.

Postaci jest sporo, wiele z nich naprawdę barwnych. A najlepiej sprawują się te drugoplanowe (bo Jack i Kate są tak nudni, że głowa mała). Wszyscy oglądający znajdą tu coś dla siebie. Do tego niezależnie od stopnia złożoności postaci, praktycznie każda z nich ma swój własny wewnętrzny konflikt, z którym może się uporać tylko na własną rękę.

Niedawno miało miejsce wspomniane zakończenie serialu. Moim zdaniem całkiem zgrabnie odpowiedziało na kilka głównych pytań, ale wiele wątków pozostało nierozwiązanych. Nie chodzi nawet o to, że są to celowe niedopowiedzenia. To wygląda raczej, jakby je porzucono w trakcie realizacji i zapomniano do nich wrócić. Przykładem mogą być kobiety w ciąży, umierające na wyspie. Było głośne halo wokół tego przez praktycznie 3 sezony, a potem cisza. Daje się też zauważyć zmianę balansu w wysnuwanych teoriach odnośnie wydarzeń na wyspie. Otóż przez 3-4 sezony większość jest tłumaczona (czasem pokrętnie) z czysto naukowego punktu widzenia. Natomiast później całą naukę się umniejsza i zastępuje metafizyką (i może właśnie dlatego część wątków porzucono). Problem w tym, że pytania stawiane przez obie płaszczyzny praktycznie się nie zazębiają i niekiedy odnosi się wrażenie, że oglądamy 2 seriale, a nie jeden.

Fajnym smaczkiem był 12stominutowy epilog wypuszczony po emisji serialu. Nie jest on niezbędny do całości, ale stanowi swego rodzaju puszczenie oczka do fanów.

Z rzeczy, które kompletnie mi się nie podobały: niektóre retrospekcje (ja rozumiem, że fajnie jest, jak postać ma szczegółowe tło, staje się przez to bardziej realna, ale część tych szczegółów była naprawdę zbędna) oraz ich umieszczenie (często serial trzymał w napięciu, a kiedy już spodziewaliśmy się konkluzji danej sceny, raczono nas właśnie albo durną retrospekcją, albo czymś równie mało istotnym w danej chwili). To ostatnie można pominąć w momencie, gdy mamy dostęp do całego serialu i oglądamy odcinek za odcinkiem we własnym tempie. Jednak jeśli oglądało się go w tempie emitowania kolejnych epizodów, to wiadomym jest, iż właśnie to najbardziej działało na nerwy.

Lost nie sprawi, że będziecie zastanawiać się nad sensem istnienia, czy rozmyślać nad jakimiś ponadczasowymi wartościami. To czysta, odrobinę zakręcona i wymagająca pewnego minimum zaangażowania rozrywka. Ja się dobrze przy tym serialu bawiłem i nawet z wymienionymi wadami jestem w stanie dać mu szkolną 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz