Ekranizacje gier nigdy nie miały szczęścia do sensownej realizacji. Za króla tych najgorszych uważa się, i nie bez powodu, Uwe Bolla. Wystarczy wspomnieć jego „dzieła” typu: Alone in the Dark, czy Bloodrayne. Żeby jednak oddać w pełni sprawiedliwość tego zjawiska, należałoby podać jeszcze kilka gniotów w wykonaniu innych reżyserów. Tak więc do listy nieudanych adaptacji filmowych zaliczają się: Doom, Mortal Kombat Annihilation, obie części Street Fightera, Tomb Raider 2, Super Mario Bros, Double Dragon. Średnio dobrze zrealizowanym filmem jest dla mnie Hitman oraz Prince of Persia, a całkiem dobrymi adaptacjami byłyby Mortal Kombat (choć raczej przez wzgląd na sentyment niż faktyczny poziom realizacji), Tomb Raider, Resident Evil (jedynka) oraz Silent Hill.
Osobną sprawą są adaptacje made in Japan. Otóż animowane wersje Virtua Fightera, Street Fightera czy Fatal Fury zwyczajnie wymiatają. Nawet jeśli ktoś nie lubi anime, to powinien dać im szansę, gdyż są to dobrze zrealizowane filmy (w przypadku Virtua Fightera – serial) akcji.
Tym oto sposobem doszliśmy do głównego dania niniejszego wpisu – Tekkena. Nie jestem zagorzałym fanem, gdyż po prostu nie posiadam konsoli, a z gier miałem okazję grać w części 2-4, z czego w #4 stoczyłem dosłownie 11 walk. Niemniej jednak jakieś tam informacje o uniwersum w głowie zostały.
Pierwszą adaptacją tej serii gier był wydany w 1998 film animowany Tekken: The Motion Picture. Był on... tragiczny. Animacja nie była najwyższych lotów, fabuła tak pi razy drzwi odpowiadała grom, muzyka nie zapadała w pamięć (choć w wersji angielskiej na ścieżce znalazł się nawet The Offspring), a całość kończyła się tak szybko, że sprawiała wrażenie zrobionej na odwal. O adaptacji typu live action mówiono już kawał czasu. Ba, pojawiały się plotki, że Lei miał być grany przez Jackie Chana, na którym zresztą sama postać była wzorowana. Jak się domyślacie, taka wersja nigdy nie powstała. Zamiast niej powstał wypuszczony w kwietniu bieżącego roku Tekken.
Same wrażenia mogę opisać krótko: jak ktoś się nastawia na wierną adaptację, to niech sobie od razu odpuści. Jeśli zaś potraktować go jako alternatywną rzeczywistość (zgadzają się tylko imiona i kilka nazw, cała reszta została stworzona niemal od nowa), to jest to przyzwoity film akcji na wolne popołudnie/wieczór, taka 3+ z półobrotu.
Dlaczego nie tępię tego filmu za nietrzymanie się kanonu? Z bardzo prostej przyczyny zwącej się Mortal Kombat Rebirth. Trailer do filmu, który nie powstał (choć dzięki temu zwiastunowi są na to szanse), pokazujący uniwersum MK w sposób bardziej zbliżony do świata komiksów DC, niż faktycznego MK. Zebrał on duże ilości pozytywnych komentarzy, że takiego Mortala (kompletnie lejącego na elementy mistycyzmu serii) ludzie chcieliby zobaczyć. A skoro takie podejście pasuje im tutaj, to dlaczego nie dać tej samej szansy Tekkenowi? Zwłaszcza że film trzyma się kupy, walki są przyzwoite, a kilka postaci fajnie zagranych (Kazuya i Heihachi – tego drugiego gra Cary-Hiroyuki Tagawa, którego niektórzy pewnie kojarzą z roli Shang Tsunga w pierwszym MK). Ja bawiłem się nieźle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz