niedziela, 14 marca 2010

Prince of Persia: The Sands of Time

W 1989 roku została wydana gra Prince of Persia, opowiadająca historię tytułowego księcia, który rusza na ratunek księżniczce więzionej przez podłego wezyra Jaffara. Ciekawostką jest to, że gracz miał 60 minut na przejście gry. W 1993 światło dzienne ujrzała druga część przygód księcia: Prince of Persia 2: The Shadow and the Flame. Poprawiono w niej dosłownie wszystko, oprócz samych zasad zabawy. Okazało się to błędem, gdyż pomimo zmieniających się jak w kalejdoskopie lokacji i przeciwników, był to odgrzewany kotlet – a takie nie wszystkim smakują. Część trzecia – Prince of Persia 3D – weszła na rynek w 1999. Gra okazała się totalną klapą. Grafika była nie najwyższych lotów, sterowanie toporne, a ogólna radość z gry co najwyżej średnia. Nic nie wróżyło, by po takim zajściu ktokolwiek chciał podjąć próbę stworzenia kolejnej gry o księciu. A jednak. Wyszło na jaw, iż sam Jordan Mechner – twórca pierwszej gry – coś w tym kierunku robi. Jak się okazało w 2003, był to początek nowej trylogii, zatytułowany: Prince of Persia: The Sands of Time.

Od razu na wstępie zaznaczę, że kocham trylogię Piasków czasu. Jednak ta moja miłość nie jest ślepa. Widzę wady wszystkich trzech gier, ale nie przeszkadza mi to wracać do nich i rozkoszować się zawartością. Właśnie ukończyłem TSoT po raz (nomen omen) trzeci, a w kolejce czekają sequele.

Skąd się bierze zamiłowanie do tej prostej w założeniach gry? Ciężko powiedzieć. Może to dobrze rozpisane postacie, może dynamicznie opowiedziana historia, może klimat świetnie tworzony przez oprawę audio-video, a może całość? Prześledźmy składowe krok po kroku. Książę – nie jest już tylko postacią bez charakteru, skaczącą z platformy na platformę. Ma gadane i to konkretnie. Poznajemy go jako młodzieńca, który chce zdobyć honor i chwałę, by przypodobać się swemu ojcu. Jako że armia ojca atakuje właśnie pewien pałac w Indiach – jest ku temu okazja. O dziwo książę nie pali się do walki, woli odnaleźć skarbiec maharadży. Pośród bogactw znajdują się 2 przedmioty, które będą miały kolosalny wpływ na wszystko, co się od tej pory wydarzy. Tymi przedmiotami są klepsydra i sztylet czasu. Oba są obiektami pożądania wezyra, który ułatwił atak na pałac maharadży. Niestety, książę sztylet zatrzymał dla siebie, a klepsydra została przekazana jako podarek przyjacielowi jego ojca. Całemu temu zamieszaniu przygląda się córka maharadży, którą pojmano jako niewolnicę i chciano właśnie oddać do haremu. Na jej oczach wezyr prowokuje księcia do użycia sztyletu, by otworzyć klepsydrę, obiecując przy tym cuda ponad wszelkie wyobrażenia. Piaski wysypują się i zamieniają wszystkich w potwory. Ocaleli jedynie książę, wezyr oraz wspomniana księżniczka – Farah.

O ile atak na pałac maharadży był swego rodzaju samouczkiem, to po uwolnieniu piasków czasu zaczyna się już właściwa gra. Trzeba przyznać, że z księcia nie lada akrobata. Biega po ścianach, skacze po linach, wspina się, a do tego wykorzystuje swoje umiejętności w trakcie licznych walk. System użyty w grze jest prosty w obsłudze, ale jednocześnie pozwala na jego kreatywne wykorzystanie. Do wszystkiego dochodzi jeszcze możliwość cofania czasu, czy też zatrzymywania przeciwników za pomocą sztyletu. Jest widowiskowo, choć zdarzają się nieco toporne reakcje na wciskane klawisze. Dodatkowo w trakcie pojedynków Farah wspiera nas, ostrzeliwując wrogów z łuku. Ma to swoją cenę – wrogowie mogą zaatakować także ją, a dziewczyna nie należy do specjalnie wytrzymałych. Sprawę utrudnia też fakt, że wiele z tych starć odbywa się w wąskich korytarzach, małych podwórkach. Najgorzej wspominam potyczki na moście zwodzonym i w windzie. Gdyby potwory nie atakowały księżniczki, w zasadzie wszystkie walki byłyby proste, łatwe i przyjemne. Niestety, tak dobrze nie ma. Jeśli brak nam podzielności uwagi i nie umiemy przemieszczać się po polu walki naprawdę szybko (a sterowanie tego nie ułatwia), Farah może zginąć, co oznacza powtórkę sekwencji (w windzie potrafi to doprowadzić do szału, bo jest to najdłuższa walka w grze). Jakby tego było mało, z naszej towarzyszki bardzo często wyłazi gapa, która zamiast posłać strzałę w potwora, śle ją w nas. Pół biedy, gdyby to tylko spowalniało, ale tracimy też punkty życia, a tych jest niewiele (przynajmniej na początku, potem można ich ilość zwiększyć).

Oprawa audio-video potrafi zachwycić nawet dziś. Wizualnie wszystko jest jak w baśni. Muzyka potęguje to wrażenie. Na sam koniec dochodzą jeszcze dialogi: dowcipne, przemyślane i utrzymane w klimacie. Narzekanie księcia na Farah, albo ich utarczki słowne to wręcz wisienka na torcie.

Bolączką wszelkich gier TPP jest kamera. Nie inaczej jest tutaj. To ustrojstwo przemieszcza się powoli. A jeśli już skacze, to ni z tego ni z owego pokazuje np. sufit. Rzadko się to zdarza, ale trudno tego nie zauważyć. Najbardziej upierdliwe jest to w walce oraz gdy musimy przebiec przez szereg pułapek, zanim zatrzasną się drzwi.

Jak widać nie jest to gra bez wad. Potrafi wkurzyć swoją topornością i mniejszymi bugami. Jednak koniec końców ma w sobie to coś, co sprawia, że brniemy dalej, że chcemy naprawić to, co książę zepsuł. On sam zmienia się w trakcie tej podróży, a gdy docieramy do napisów końcowych, słyszymy ostatnią piosenkę, mamy to samo wrażenie, co po dobrym filmie – przeżyliśmy naprawdę wciągającą przygodę. Moja ocena: 4+. The Sands of Time mogłoby spokojnie obronić się jako samodzielna gra, a mimo to doczekała się dwóch nie gorszych sequeli: Warrior Within (Dusza wojownika) i Two Thrones (Dwa trony).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz