Po naszemu: Czysta Krew kontra Martwy aż do zmroku, czyli serial i książkowy oryginał. Wczoraj skończyłem czytać książkę, a serial oglądałem w ubiegłoroczne wakacje, gdy powstał 2gi sezon.
Ostatnimi czasy mamy istny boom na wszystko, co z wampirami związane. Nie wiem, kto pierwszy ubzdurał sobie, że jeśli wampir ma ‘życie wewnętrzne’, to automatycznie staje się lalusiem nie do zniesienia, a osobowości ma tyle, co kłoda. Nie wiem, kto zaczął z takim wizerunkiem, ale wiem, kto go przede wszystkim rozpowszechnił: Stephanie Meyer i jej emo wampiry z sagi Zmierzch. No cóż, jeśli ktoś podczas oglądania filmów na podstawie tych książek na zmianę ziewał i robił /facepalm, to mam dobrą nowinę: jest alternatywa!
True Blood poznałem całkowicie przypadkowo, ale z miejsca się w nim zakochałem. Dlaczego? Bo nie owija w bawełnę. Co z tego, że Zmierzch jest kierowany do nastolatek? To trzeba było trzymać się konwencji Ani z Zielonego wzgórza, a nie włazić w materiał potencjalnie dla dorosłych. TB od samego początku pokazuje, że jeśli nie potrafisz zdzierżyć scen seksu zahaczających o porno, brutalności, lejącej się krwi, czy też zwyczajnego dla ludzi prostactwa bez podtekstów, to nie jest dla ciebie. Taki jest właśnie ten serial: brudny, brutalny, dosłowny. Oczywiście mamy główną bohaterkę, która wdaje się w romans z wampirem, ale nie jest to celem samym w sobie. Sookie Stackhouse, bo tak się owa niewiasta nazywa, jest typową blond kelnerką z amerykańskiej prowincji. Co ją wyróżnia, to jej dar słyszenia myśli innych ludzi. Bill Compton jest pierwszym wampirem, którego poznajemy. W zasadzie od pierwszego wejścia jest on obiektem westchnień Sookie. Pozostałe postacie są, moim zdaniem, nieco ciekawsze. Sam Merlotte – szef baru, w którym pracuje Sookie, posiadający więcej tajemnic, niż by się mogło wydawać. Lafayette – czarnoskóry kucharz gej, który jest bardziej przedsiębiorczy, niż praca sugeruje. Eric Northman – wampirzy szeryf obszaru, na którym znajduje się Bon Temps – miasteczko zamieszkiwane przez główne ludzkie postacie. Jason Stackhouse – brat Sookie, śpiący z każdą dziewczyną, jaka mu się spodoba, będący przy tym prostodusznym człowiekiem, którym łatwo manipulować.
We wspomnianej mieścinie dochodzi do serii morderstw mniej więcej w tym samym czasie, w którym Bill się pojawia. I tu docieramy do najważniejszego – różnic między serialem, a książkowym oryginałem. Po pierwsze serial został nieco zmodernizowany na potrzebę dzisiejszych czasów. Pierwsza książka była wydana w 2001, kiedy to np. nie wszyscy mieli telefony komórkowe. W serialu są one rzeczą jak najbardziej powszechną. Książka przedstawia całą akcję z perspektywy Sookie – co mnie osobiście strasznie męczyło. Gdyby w wersji telewizyjnej zastosowano ten sam zabieg – widowisko byłoby zdecydowanie krótsze – choć wcale nie jest powiedziane, że przez to lepsze, wręcz przeciwnie. Twórcom serialu udało się dopisać inne wątki w taki sposób, by były integralną częścią całości. I pomimo iż owe wątki modyfikują w pewien sposób oryginał, to nie powstaje żaden dysonans między powieścią, a nowościami. Przykładem jest scena, w której Bill zabija innego wampira. W książce robi to Eric i w zasadzie na tym się kończy. Z kolei akcja Billa owocuje dodatkowym wątkiem, który przewija się w drugim sezonie True Blood.
Sama powieść jest takim typowym czytadłem na parę wieczorów, skierowanym przede wszystkim do kobiet. No bo czy faceta obchodzą opisy Sookie, która opowiada o swojej porannej toalecie, śniadaniu czy nastrojach (a robi to cały czas)? Lubię romansidła, ale nie w takim wydaniu. Drażniło mnie głupawe podejście Sookie do niektórych spraw i notoryczne denerwowanie się z powodu wszelkiej maści pierdół. W serialu dzięki wątkom pobocznym możemy sobie od panny Stackhouse odpocząć, a tym samym zobaczyć, co porabiają inni bohaterowie.
Co jest lepsze, książka czy serial? Zdecydowanie serial. Jest bardziej wyważony, postacie nie stanowią wyłącznie tła, a kreowany nastrój jest naprawdę intensywny. Książka jest dobrym wstępem do świata stworzonego przez Charlaine Harris. Zawiera także pewne drobiazgi, których w serialu się nie znajdzie, co doskonale uzupełnia wizję społeczności Bon Temps. Jak ktoś lubi lektury lekkie, łatwe, z odrobiną nadnaturalnych stworzeń, szczyptą dreszczyku i wątkiem miłosnym – może śmiało sięgać po Martwego aż do zmroku. Serial zwiększa dawkę wszystkich tych wrażeń, zwłaszcza brutalności – tak więc co kto lubi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz