piątek, 21 listopada 2014

The power of Christ compels you

Chcąc, nie chcąc zawędrowałem w kolejne horrory o podłożu religijnym, a nie są to ostatnie, jakie mam w planach. Tymczasem zapraszam do opisu wrażeń z serii, która spopularyzowała filmy o egzorcyzmach w popkulturze.


The Exorcist


Film na podstawie książki pod tym samym tytułem, która została napisana (podobno) na podstawie rzeczywistych wydarzeń. Szczerze powiedziawszy, nie wnikam w tę część tła, gdyż film broni się sam.

Gdyby sprowadzić opis fabuły do naprawdę banalnego podsumowania, to widowisko opowiada o egzorcyzmie dwunastolatki… Mało, nie? A seans do krótkich nie należy, to bite 2 godziny (+/- 10 minut, w zależności od wersji). To dlatego, iż sam egzorcyzm stanowi finał filmu, natomiast zanim do niego dotrzemy, jesteśmy raczeni powolną, acz treściwą ekspozycją i rozwinięciem. Każdej głównej postaci poświęca się odpowiednio dużo czasu, by widz mógł się wczuć w jej położenie. Gdy widzimy sceptycznie nastawionego księdza, nie mamy wątpliwości, dlaczego niechętnie podejmuje zadanie. Gdy widzimy zatroskaną matkę, oczywistym jest, iż znajduje się na skraju załamania nerwowego. Duża w tym zasługa aktorów, którzy raczą nas pierwszorzędnym rzemiosłem i tworzą jedną trzecią klimatu.

Za kolejną stoją efekty specjalne, zaś za ostatnią – sposób prezentowania akcji. Ciekawe kadrowanie, dobre wykorzystanie oświetlenia oraz niemal całkowity brak muzyki. W filmie znajduje się kilka utworów, między innymi charakterystyczne Tubular Bells autorstwa Mike’a Oldfielda, ale sceny z nimi da się policzyć na palcach jednej ręki, zaś ich głównym miejscem jest otwarcie i zakończenie filmu. Taka konstrukcja to nie lada wyzwanie, by osiągnąć naprawdę sugestywny nastrój. A jednak, udało się. Klimat jest wręcz gęsty i sączy się z ekranu. Ponura atmosfera nawet na moment nie daje o sobie zapomnieć, nawet, jeśli to tylko ujęcia jakiejś okolicy za dnia. Brak muzyki powoduje też, że widz jest zupełnie inaczej straszony. Nie ma tu prostackich jump scares, ba, jest duża szansa, że strachu jako takiego w ogóle nie odczujecie. Jednakże niepokój i swego rodzaju napięcie towarzyszą przez większość seansu, a to już niemały wyczyn.

Jeżeli należycie do tych osób, które szukają naprawdę klimaciarskiego filmu z nutką grozy i potraficie docenić subtelną formę, jaką stosuje się do opowiedzenia historii, Egzorcysta nie powinien zawieść. Przed seansem upewnijcie się tylko, iż absolutnie nikt, ani nic wam go nie przerwie, inaczej misternie budowany nastrój może szlag trafić. Dodatkowym argumentem za obejrzeniem The Exorcist jest to, że stanowi on spore osiągnięcie w kinematografii, do którego popkultura nawiązuje po dziś dzień. Moja ocena: 5+.


Exorcist II: The Heretic


Oto podręcznikowy przykład, jak zepsuć pomysł, klimat i wykonanie… Nie chce mi się nawet przytaczać fabuły, gdyż ta niezdarnie i niepotrzebnie kontynuuje wątki pierwszej części. Jeszcze zrozumiem chęć wyjaśnienia okoliczności finału pierwszego filmu. Ale już wyciągania tego samego demona oraz tej samej opętanej nie jestem w stanie zaakceptować. Do tego dochodzi buńczuczny podtytuł: HERETYK, który wykorzystano w bardzo słaby i ledwo nadgryziony sposób.

Egzorcysta 2 nieudolnie próbuje naśladować swojego protoplastę, ale tylko w niektórych scenach. Najgorsze jest to, że tylko te sceny mają jakieś znamiona klimatu. I na tym koniec. Seans nie powoduje nawet cienia niepokoju, czy napięcia znanego z pierwowzoru. Nie ma też krzty grozy, efekty specjalne są dużo słabsze, a Tubular Bells gdzieś wyparowały. W przypadku aktorów nie jestem w stanie powiedzieć, czy to całkiem ich wina (główny bohater jest tak nudny, że tylko przez niego samego film ogląda się jednym okiem), czy może jednak ich postacie na papierze były tak samo drewniane. Efekt końcowy jest taki, że nie chce się ich słuchać, co najwyżej zerknąć na ekran od czasu do czasu.

Gwałtowny spadek w serii po bardzo dobrym otwarciu. Dopisuję plus do oceny za te kilka scen, które mnie na moment zaciekawiły, ale koniec końców nic to nie zmienia – Egzorcysty 2 nie polecam nikomu. Moja ocena: 1+.


The Exorcist III


Gdzie diabeł nie może, tam Brada Dourifa pośle nawet, jeśli to nieduża (na tle całego filmu) rola.

Trzeci Egzorcysta dzieje się 15 lat po wydarzeniach z pierwowzoru i kompletnie ignoruje dwójkę. Dodatkowo jest to film na motywach powieści Legion, autorstwa Williama Petera Blatty’ego, który jest tutaj także reżyserem. Historia dotyczy detektywa prowadzącego śledztwo w sprawie satanistycznych morderstw, których styl nawiązuje do sprawy właśnie sprzed 15 lat. Sam motyw jest z kolei inspirowany prawdziwą aferą z mordercą zwanym Zodiac. W to wszystko wpleciono jeszcze nawiązania do pierwszego filmu i w takiej postaci zaserwowano widowni.

Zamysł dużo lepszy, niż poprzednio, jednak średnio udany. Tempo opowieści jest cholernie nierówne, a sposób prezentacji na początku może wydawać się chaotyczny i miejscami nudny, co mocno zaniża wrażenia. Szkoda, bo widać, że tym razem się postarano o bardziej klimaciarskie ujęcia, zaś Brad Douriff samą swoją grą potrafi przykuć przed ekran… no a przynajmniej w scenach ze swoim udziałem. Cała reszta jest zwyczajnie przeciętna. I mam tu na myśli tak aktorów, jak i pozostałe aspekty filmu. Tubular Bells pojawiają się tutaj na samym początku seansu, ale zaraz potem się o nich zapomina.

Heretyk był podręcznikowym przykładem, jak film zepsuć, Egzorcysta 3 to podręcznikowy przykład średniactwa… Można obejrzeć, jeśli chce się zobaczyć kolejny seans o opętaniu, ale jeśli tego nie zrobicie, to nic nie stracicie. Moja ocena: 3-.


Exorcist: The Beginning


Wydany jako pierwszy, ale nakręcony jako drugi – jeden z dwóch prequelów oryginalnego Egzorcysty.

Początek przedstawia, jak nazwa wskazuje, początki kariery egzorcysty Merrina, w którego młodszą wersję wciela się Stellan Skarsgård. Ojciec Merrin przechodzi kryzys wiary po potwornościach, jakie zobaczył podczas drugiej wojny światowej. Ilekroć się przedstawia, robi to zawsze, jako uczony/archeolog, nie ksiądz.

Nasłuchałem się mało pochlebnych opinii na temat tego widowiska i muszę przyznać, że nie do końca się z nimi zgadzam. Nie jest to tak zły film, jak go niektórzy przedstawiają. Chociaż tutaj wszystko zależy od podejścia. Nie oszukujmy się, prequel robiony tyle czasu po oryginale (ba, nawet po trzeciej części) na pewno mu nie dorówna. Co najwyżej może próbować zrobić lepsze wrażenie, niż części 2-3. I w zasadzie robi. Aktorsko jest ok, nastrój starano się zachować poprzez kilka ciekawych wizualnie scen. Spaprano efekty specjalne (choć nie wszystkie) i napięcie. Na domiar złego, fabuła jest przewidywalna i nudnawa. Więc dlaczego The Beginning miałby być lepszy od #3? Po pierwsze, historia opowiedziana w niechaotyczny sposób nie wydłuża seansu. Po drugie, wspomniane odpowiednie podejście. Początek to bardzo współczesny horror amerykański, co oznacza minimum klimatu, więcej prób straszenia przez tanie szokowanie (np. sceny gore). Jeśli taka forma nam odpowiada, to prequel ma szansę nam się spodobać. W tej sytuacji pomogłoby, gdyby ten film był pozycją samodzielną. Niestety, podpięcie pod konkretną serię skazuje go na porównania do starszych braci (przede wszystkim pierwszego), w których świetle nie wypada korzystnie. Do tego, jeśli liczymy na dogłębne roztrząsanie traumy Merrina i konsekwencji tejże, można się rozczarować. Jeśli na moment zapomnimy o rodowodzie filmu, to zasługuje on na ocenę: 3. W przeciwnym wypadku ocenę można obniżyć, lub w ogóle darować sobie seans.


Dominion: Prequel to the Exorcist


Pierwotna wersja prequela, nakręcona jeszcze przed The Beginning. Na początku uznana za mało dynamiczną i nienadającą się do kina. Jednak, gdy okazało się, iż The Beginning jest klapą, postanowiono wrzucić na rynek i Dominiona. W końcu gorzej być nie może, prawda?

W moim odczuciu nie jest. Dominion z grubsza opowiada tę samą historię (wliczając w to miejsca, niektórych aktorów i efekty specjalne). Jednak środek ciężkość przeniesiono z taniego straszenia widza na subtelny klimat, rozterki głównego bohatera oraz dużo większą spójność. The Beginning przy Dominionie wygląda wręcz na poszatkowany. Zmiany są zauważalne do tego stopnia, że gdyby ktoś wywalił podtytuł tego filmu, to osoba nieznająca serii mogłaby się wręcz dać zaskoczyć końcowej sekwencji.

Niestety, nie jest to pierwszy, ba, nawet nie drugi film w serii. Przez co jeśli widzieliście oryginał, to Dominion już takiego wrażenia nie robi. To nadal dobre widowisko, utrzymane w klimacie i stawiające kilka ciekawych pytań, ale nie tak dobre, jak Egzorcysta. Moja ocena: 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz