piątek, 28 listopada 2014

Never trust a fucking angel

Po praz pierwszy o tej serii (niekoniecznie horrorów) usłyszałem gdzieś w okolicach szkoły średniej, gdy wszystkich trzymały jeszcze emocje po premierze którejś tam części filmowego Władcy pierścieni. Kolega polecający przede wszystkim jedynkę nie był w stanie sprecyzować, ile części seria liczy. Ale jego timing w polecaniu tego filmu nie był przypadkowy. Szczegóły poniżej.


The Prophecy


Thomas Dagget, detektyw i były kandydat na księdza (zmienił zdanie tuż przed przyjęciem święceń kapłańskich) trafia na ślad przepowiedni o straszliwej wojnie między zastępami aniołów. Przyczyną wojny jest ludzkość. Niektóre z aniołów nie są w stanie pogodzić się z faktem, iż teraz to „małpy” są ulubieńcami Boga. Na ich czele stoi Gabriel, który chce rozpętać piekło na ziemi za pomocą duszy człowieka, o którym mówi się, że jest gorszy niż Hitler i Stalin.

Naturalnie to nie wszystkie informacje zawarte w opisie fabuły, ale zdecydowanie te najważniejsze. Niby całkiem sporo, lecz w filmie całość podali tak, iż nie odczuwa się natłoku. The Prophecy może nie straszy, choć ma zdecydowanie mroczny klimat ukazujący religię w nieco innym świetle. Nie jest to też ambitne widowisko, czysta rozrywka, która chyba miała aspiracje, by być czymś większym, ale zabrakło pieniędzy.

Wracając teraz do tego, dlaczego kolega polecił mi akurat ten film, gdy Władca był na topie. Otóż w obsadzie znajduje się Viggo Mortensen, który tutaj gra Lucyfera. W ogóle jak popatrzeć na obsadę, to dla niej samej warto sięgnąć po ten tytuł. Elias Koteas jako Dagget, Christopher Walken jako Gabriel, wspomniany Viggo oraz Eric Stoltz jako anioł Simon.

Pomimo, iż nie ma tu zbędnych scen, seans może się miejscami dłużyć, a specyficzny klimat, mimo dobrej gry aktorskiej, nie każdemu się spodoba. Ja się bawiłem całkiem dobrze i uważam, że The Prophecy warto zobaczyć choćby dla Walkena i Mortensena. Moja ocena: 4.


The Prophecy II


Minęły 4 lata od wydarzeń z pierwszej części. Dagget ponownie przywdział zakonne szaty, a Gabriel wyrwał się z piekła, by dokonać zemsty i bronić swoich planów, które są zagrożone, niczym przyszłość Skynetu.

Śmiechem żartem, ale zgadzam się z jednym z komentarzy znalezionych na Filmwebie – główna oś fabularna Prophecy II jest niemal żywcem zerżnięta z pierwszego Terminatora. Gabriel ściga kobietę, która ma urodzić dziecko – Nephilima – stanowiące zagrożenie dla zbuntowanych aniołów… Naturalnie Valerie, wspomniana kobieta, nie jest sama, gdyż ruch oporu, tfu, aniołowie posłuszni Bogu wysyłają kogoś do ochrony.

Ok, abstrahując na moment od tego, jak bezczelna jest to zrzynka… ten film jest całkiem dobry. Potrafi zachować dość poważny ton i nastrój… w zasadzie dopóki Walken nie pojawi się w scenie. Gabriel jest tutaj jeszcze bardziej zdeterminowany niż poprzednio, ale radzi sobie odwrotnie proporcjonalnie. Przez co jego pierdołowatość i zachowanie potrafią poprawić humor, ale przy tym niwelują większość elementów klimatu opowieści.

Całość może sprawiać wrażenie nierównej, ale wbrew pozorom ogląda się całkiem przyjemnie. Jeśli komuś podobała się jedynka i chciałby wiedzieć, co dalej, dwójkę zdecydowanie powinien zobaczyć. Moja ocena: 4-.


The Prophecy III: The Ascent


No w mordę jeża… Tak jak poprzednia część zdawała się kopiować pierwszego Terminatora, tak ta wyraźnie czerpie z drugiego…

Danyael, syn Valerie, Nephilim jest na celowniku frakcji aniołów, które chcą wyrżnąć ludzkość. Pomagać mu będzie Gabriel, który już jako człowiek zmienił stronę.

Pomimo tego mojego porównania do Terminatora, Prophecy 3 zawiera sporo autorskich pomysłów. Przede wszystkim, gdy stanowił zamknięcie trylogii, był świetnym podsumowaniem rozwoju Gabriela jako postaci. Z kolei Danyael zmagał się ze swoimi lękami i przeznaczeniem, zaś finał widowiska stanowi zwieńczenie jego walki. Problem jest taki, że o ile seans na początku kreuje niezłą atmosferę i napięcie, o tyle z kolejnymi minutami je traci i nie potrafi odbudować. Ostatnie sceny ogląda się niemal ziewając. Sytuacji nie ratuje przyzwoite aktorstwo, czy dość przyjemna muzyka. Szkoda, było nieźle, mogło być lepiej. Moja ocena: 3+.

Z ciekawostek wymienię: Brada Dourifa, który ma niewielką rolę, ale nie da się jej nie zauważyć; Prophecy 3 jest także ostatnim filmem w serii z udziałem Walkena – ponownie, szkoda.


The Prophecy: Uprising


Ta część wraz z kolejną stanowią osobną dylogię. Obie pojawiły się na rynku video w 2005 roku, obie są wyraźnie oderwane od poprzedniej trylogii, choć motyw przewodni mają ten sam. Uprising opowiada w zasadzie 2 równoległe historie: dziewczyny, w ręce której wpada manuskrypt będący ważnym elementem konfliktu między aniołami; detektywa prowadzącego śledztwo w sprawie morderstw popełnianych przez kogoś, kto wyrywa serca swoim ofiarom.

Czwarta część The Prophecy jako samodzielny film jest strasznie nierówna. Z jednej strony mamy całkiem fajną grę aktorską, z nieco przerysowanymi dialogami, niezłą muzykę oraz dość ponury klimat. Z drugiej niewiele tego klimatu przypomina pierwowzory, wątki są prowadzone trochę chaotycznie, a finał pozostawia niedosyt. Na domiar złego całość kojarzyła mi się bardziej z jedną z najsłabszych odsłon Hellraisera: Deader. Wrażenie to potęgowała obecność Kari Wuhrer, która w obu filmach gra główną rolę, oraz Douga Bradleya, choć nie był tu Pinheadem. Jako ciekawostkę aktorską można wymienić obecność (druga główna postać) Seana Pertwee, który obecnie gra Alfreda Pennywortha w serialu Gotham.

Na tym etapie widz powinien podjąć decyzję, czy chce potraktować pierwsze części serii jako zamkniętą trylogię, czy może brnąć dalej. Uprising może mocno zniechęcić do dalszego oglądania nawet, jeśli sam w sobie jest przeciętny, a nam został tylko 1 film. Moja ocena: 3-.


The Prophecy: Forsaken


Film rozpoczyna się retrospekcją wydarzeń z poprzedniej części. Allison nadal jest ściagana z powodu posiadanego manuskryptu, zaś jej adwersarzem w tej części będzie postać grana przez Tony’ego Todda.

Niby to bezpośredni ciąg dalszy Uprising, a tak naprawdę wygląda, jakby to był ten sam film, tylko bez wątku detektywa… Klimatu zawarto tu śladowe ilości, aktorsko chyba tylko Tony przyciąga uwagę, a i po niezłej muzyce z poprzednika niewiele zostało. Ogólnie wieje nudą, napięcia nie ma, a zakończenie ni to cliffhanger, ni to zamknięcie (obstawiam, że specjalnie tak zrobione, by furtka na ewentualny sequel była). Forsaken ogląda się wyłącznie dla zakończenia (przynajmniej taką ma się nadzieję) serii. Jeśli ktoś nie ma ochoty tracić czasu na najkrótszą odsłonę, może obejrzeć ostatnie 10 minut Forsaken zaraz po seansie Uprising i nic nie straci. Moja ocena: 2.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz