piątek, 21 sierpnia 2015

Escape Rosecliff Island

Po raz pierwszy zetknąłem się z grami typu hidden object w 2005 roku, gdy szukałem zapychaczy na przerwy między większymi tytułami. Wtedy wydawały mi się czymś naprawdę fajnym. Dopóki nie zagrałem w 2-3 gry tego rodzaju. Okazało się, że w tym gatunku niewiele da się zrobić, a klonowanie pomysłu jest jeszcze bardziej bezpłciowe, niż w przypadku kolejnych wersji Zumy, czy Bejeweled. Cała idea gry polega na szukaniu przedmiotów opisanych czasem bezpośrednio (np. zegar), czasem za pomocą wskazówki (np. mierzy temperaturę). Między kolejnymi sekwencjami można trafić na jakąś łamigłówkę i tak w kółko, aż wątek danej gry sam się zamknie. Na domiar złego HOGi wrzucano do jednego worka z przygodówkami, przez co dość szybko dorobiły się przydomka: przygodówki dla debili.

Tutaj należałoby wyjaśnić inną kwestię. Z czasem HOGi ewoluowały w coś, co faktycznie można nazwać lekkimi przygodówkami zawierającymi sekwencje tego rodzaju. W tego typu produkcjach przoduje rodzima firma, Artifex Mundi, której tytuły stoją na zdecydowanie wyższym poziomie od pierwotnych HOGów. Jednak w tym wpisie zajmę się grą, która jest typowym przedstawicielem gatunku.

Zarys fabuły jest następujący: jesteśmy rozbitkiem na tytułowej wyspie i musimy się z niej wydostać. I od samego początku widać, jak durnym pomysłem było takie zawiązanie akcji. Ja rozumiem, że HOGi to przede wszystkim relaksator, ale podejrzewam, że nawet fani tego typu gier zadają sobie odruchowo pytania: Dlaczego w tym budynku świeci się światło? Kto zostawił te wszystkie graty? Po kiego grzyba mam szukać gumowej kaczki, żeby znaleźć silnik do motorówki?! I tak w kółko. Sama wyspa aż błaga o jakieś lepsze tło, w końcu mamy tu opuszczone budynki, jaskinię i inne miejsca, zagracone do granic możliwości.

Abstrahując na moment od formuły rozgrywki, Ucieczka posiada wady, które mogą przeszkadzać i miłośnikowi gatunku. Po pierwsze: niewielka liczba miejsc. Każdy etap gry to przeszukiwanie tych samych lokacji, tylko w innych kombinacjach. Po drugie: długość gry – sztucznie zawyżana przez fakt, że etapów do pokonania jest 25 (a w każdym z nich od 2 do 10 lokacji do przeszukania). Po trzecie: czytelność. Ja rozumiem, że tego typu gry wymuszają ćwiczenie spostrzegawczości, ale niektóre obiekty są zwyczajnie niewyraźne lub tak schowane, że wystający fragment nijak może nie pasować do naszego wyobrażenia o danym przedmiocie. Po czwarte: minigry występujące między etapami. Jest ich bodajże 5, więc recykling tychże następuje bardzo szybko. Po piąte: niewiele udźwiękowienia. W zasadzie nie chodzi mi o same dźwięki, ale muzyki mogłoby być więcej, zwłaszcza, że ta obecna jest całkiem niezła i pasuje do klimatu, jaki stara się zrobić tych kilka zdań otwierających rozgrywkę.

Może w wersji mobilnej taki tytuł się sprawdzi. Może są ludzie, którym taki przerywnik wystarczy, niezależnie od platformy. Może osoby, które nigdy nie grały w HOGi będą bardziej wyrozumiałe, bo jako wstęp, nie jest źle. Podobały mi się szczątki klimatu i projekty miejsc, podobała mi się muzyka, podłapałem kilka słówek z angielskiego, ale Ucieczki nie jestem w stanie polecić. Zwłaszcza, że to produkcja z 2009 roku, a wygląda, jakby wydano ją wraz z innymi tytułami 5 lat wcześniej. Moja ocena: 2+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz