Bioshock 2
8 lat po wydarzeniach z oryginału dr Tenenbaum odkrywa, że ktoś kontynuuje jej pracę, powstają nowe Little Sisters. My zaś wcielamy się w obiekt Delta – prototypowego Big Daddy’ego, który przebudził się mniej więcej w tym samym czasie, w którym wróciła twórczyni pierwszych Little Sisters. Jednak nasz cel jest tylko częściowo zbieżny z tym, co planuje pani doktor.
Rapture po raz kolejny staje się areną walk między jego frakcjami. W grę wchodzą resztki ADAMa, los siostrzyczek, nasz oraz tych kilku osób, które stały kiedyś u szczytu władzy w mieście. Rozgrywka jest niemal żywcem skopiowana z pierwszej gry. Różnice są naprawdę drobne, ale odczuwalne. Walka, stanowiąca jeden z filarów tytułu, jest teraz jakby płynniejsza. Nie mam pojęcia, czy to kwestia doświadczeń wyniesionych z BS, czy może jakieś drobne zmiany w mechanice, ale tutaj dużo swobodniej korzystało mi się z całego dostępnego arsenału, plazmidów i toników.
Inna sprawa, że oprócz tradycyjnego parcia przed siebie, mamy też zmianę w postaci obrony Little Sisters. W pierwszej odsłonie wystarczyło pokonać ich ówczesnego opiekuna i można było dziewczynki ratować lub uśmiercić. Tutaj po pokonaniu Tatusia mamy wybór: zabić lub „zaadoptować”. Po wybraniu drugiej opcji dziewczynka wskakuje nam na ramię i prowadzi do truchła zawierającego ADAMa. Każde dziecko może wskazać tylko 2 takie ciała. Gdy mała będzie zbierać interesującą nas substancję, niezwłocznie pojawią się sępy w postaci splicerów, którzy będą próbowali przywłaszczyć sobie tak dziewczynkę, jak i ADAMa.
Tutaj zaczyna się sekwencja stricte defensywna. Przeciwnicy nadchodzą z kilku kierunków, więc zanim każemy siostrzyczce działać, dobrze byłoby rozejrzeć się po okolicy i porozstawiać pułapki. Z przerzedzonym tłumem dużo łatwiej sobie poradzić. Jeżeli walk nie nagrywaliśmy kamerą, to warto zrobić fotki świeżo ubitym. Przyczynia się to do wzrostu wiedzy na ich temat, a tym samym odblokowuje bardzo przydatne premie (np. zwiększone obrażenia).
Poziomy mają określoną liczbę Little Sisters, którymi możemy się zająć. Niezależnie od tego, co zrobiliśmy, po zajęciu się wszystkimi pojawia się nowy rodzaj przeciwnika: Big Sister, pod względem fabularnym będąca starszą wersją małej dziewczynki, a pod względem mechaniki Big Daddym na sterydach. Może nie w kwestii rozmiaru, ale całej reszty jak najbardziej. Starsze siostry są piekielnie zwinne, odnawiają zdrowie, zabijając splicerów, a ich zdolności korzystania z plazmidów przekraczają wszystko, co widać w grze. Jedna taka poczwara potrafi napsuć krwi, a co dopiero kilka.
Odwiedzane przez nas lokacje zaprojektowano ze znaną już dbałością o szczegóły, proszącą wręcz, by zajrzeć w każdy zakamarek. Do tego zachęca nas także rozwój postaci. Plazmidy pozwalają uzyskać dostęp do miejsc, które normalnie pozostają poza zasięgiem; gadżety, typu strzałki hackerskie, sprawiają, że możemy przekabacić systemy obronne, by nas wspierały, a automaty z ekwipunkiem wydawały swój asortyment po niższych cenach. Tutaj pojawia się mój pierwszy zarzut – mini gra w hackowanie została sprowadzona do naciskania jednego klawisza, gdy strzałka znajdzie się nad odpowiednim kolorem. Szkoda, wolałem układanie rur.
Graficznie BS2 widocznie się zestarzał, choć nadal ma swój urok. O ile tekstury wyglądają w porządku tylko z daleka, o tyle efekty związane z wodą wciąż robią wrażenie, zwłaszcza, jak trafi się na jakieś pomieszczenie w trakcie zalewania. Widać, że twórcy znają możliwości silnika, bo potrafią sprawnie operować oświetleniem i tworzyć subtelny klimat grozy, co jest godne podziwu, zważywszy na to, w jakie monstrum się wcielamy. Dźwiękowo i muzycznie jest tak klimaciarsko, jak w #1, nic dodać, nic ująć.
Nowością jest tryb multiplayer. Przyznam się, że go nie próbowałem, choć na papierze wygląda obiecująco. Najciekawszym aspektem jest to, że ma swoje własne tło fabularne, rozgrywające się przed pierwszym Bioshockiem, a tym samym pozwalającym na obejrzenie znanych lokacji w stanie nietkniętym przez ocean i zniszczenie.
Na koniec trochę narzekania. O niefajnej podmiance mini gry hackerskiej już wspomniałem. Drugim zgrzytem będzie ustawienie czułości myszy. Podczas gry nawet maksymalne ustawienie pozwala na sensowne poruszanie, ale już w menu kursor zapieprza, jakby się ślizgał po ekranie. Bez sensu. Trzecim problemem, związanym chyba z naturą silnika, są widoczne opóźnienia w ładowaniu tekstur. I to naprawdę wszystko.
Bioshock 2 jest obowiązkową pozycją dla fanów jedynki, nietypowych shooterów oraz steampunkowych klimatów. Rozgrywka została usprawniona, fabuła jest poprowadzona zgrabniej i zawiera masę ciekawych informacji uzupełniających lore serii, a niektóre z zakończeń mogą przyprawić o moralnego kaca, co nieczęsto się zdarza. Moja ocena: 5.
Bioshock 2: Minerva’s Den
Do BS2 wydano kilka DLC, przeważnie urozmaicających tryb multiplayer. Było jedno przeznaczone do gry w singlu, ale że to seria wyzwań, a nie pełnoprawna historia, darowałem sobie (choć na plus trzeba policzyć to, że osiągnięcie pewnego wyniku gwarantuje nagrodę właśnie w Minerva’s Den). Zresztą, jak wspomniałem wyżej, wszystkie te DLC stanowią teraz integralną część wydania na Steamie. MD jest jedynym dodatkiem kupowanym osobno, a że jego cena jest niemała (praktycznie połowa wartości podstawki, prawie 10 ojro), dobrze byłoby wiedzieć, czy warto weń inwestować.
W MD wcielamy się w nową postać, kolejnego Big Daddy’ego z serii Alfa, nazywanego: obiekt Sigma, obudzonego przez doktor Tenenbaum (to, plus kilka dialogów, pozwala wnioskować, że akcja dzieje się niedługo po tym, jak panią doktor widzimy ostatni raz, jako Delta w podstawce). Naszym celem jest pomóc Tenenbaum i innej postaci, Porterowi, w odzyskaniu planów Thinkera – komputera odpowiedzialnego za funkcjonowanie Rapture.
W dostępnym arsenale nie odczujemy jakichś poważniejszych zmian. Ot, nowa broń w postaci lasera, czy nowy plazmid – studnia grawitacyjna. O ile z lasera strzela się przyjemnie, ale nie jest to jakaś specjalnie niezbędna rzecz, o tyle studnia jest po prostu masakryczna. Dosłownie, nie dość, że przyda się do usuwania zasilania zamków elektromagnetycznych, to rzucona w grupę wrogów sieje spustoszenie z sadyzmem godnym niejednego mistrza gry.
Zrezygnowano z dwóch rozwiązań znanych z pierwowzoru. Po pierwsze – zniknął aparat i zdobywane w ten sposób pasywne premie. Szkoda mi tych premii, bo samego aparatu już nie – może i był ciekawym rozwiązaniem / urozmaiceniem, ale jeśli ktoś celował w nabicie 100% na wszystkich wrogach, to z czasem robiło się po prostu upierdliwe. Po drugie – nie ma już automatów z ulepszeniami broni – te trzeba sobie znaleźć.
Tu dochodzimy do czasu gry, który może wynieść od 4 do 6 godzin, w zależności od tego, jak drobiazgowo podejdziemy do kwestii eksploracji nowych poziomów. Niby tylko 3, ale naprawdę solidnie rozbudowane. Naturalnie, jeśli tylko chcemy przewinąć się przez historię, to będzie to wyjątkowo krótka rozgrywka.
W trakcie grania w Minerva’s Den przydarzyło mi się coś, czego nie było w BS2 – losowe wywalanie na pulpit. Jeśli spamujecie quicksavem, to nie jest to wielki problem, ale potrafi wytrącić z klimatu oraz równowagi, w zależności od momentu, w którym się przydarzy.
Historia opowiedziana w dodatku ma tę samą, ponurą atmosferę znaną z poprzednich odsłon. Nawet w tak krótkim rozdziale zaserwowano solidny zwrot akcji, a audio logi porozrzucane po okolicy są jednymi z silniej grających na emocjach. Ogólnie rzecz biorąc MD jest obowiązkowym fragmentem opowieści o Rapture dla każdego fana. Co prawda nawet jakość może w oczach niektórych graczy nie usprawiedliwić ceny (na chwilę obecną) 9.99 euro, ale jak tylko DLC znajdzie się w promocji, można brać w ciemno. Moja ocena: 5.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz