Gdy ta gra pojawiła się na polskim rynku, posiadała 2 potężne zalety, które pozwoliły ją sprzedać. Po pierwsze była tania (bodajże 20 zeta w dniu premiery, dokładnej ceny nie pamiętam), po drugie – była reklamowana, jako nowa gra autorów Black Mirror, które zebrało całkiem pozytywne recenzje. I na tym koniec.
Cała reszta to feeria błędów, słabe wykonanie i mocno przeciętny pomysł. Zacznijmy od tego ostatniego. Naszym bohaterem będzie Martin Holan, student archeologii i lingwistyki, który na prośbę swojego wujka jedzie do Czech, by zbadać sprawę świeżo znalezionego, niemieckiego bunkra z czasów drugiej wojny światowej. Martin przyjeżdża do Pragi, ale niestety jego informatora ani widu, ani słychu. Od tej pory gra jest nasza.
Od samego początku ciężko nie odnieść wrażenia, że Nibiru było robione na szybko. ZA szybko. Zestawy lokacji, po których będziemy się poruszać, są tragicznie małe. Liczba obiektów potrzebnych do rozwiązania zagadek/popchnięcia akcji – jeszcze mniejsza. Jeśli utknęliście (jakimś cudem) i nie wiecie, co zrobić, prawie na bank nie klinkęliście na czymś prawym przyciskiem myszy. A że zbędne obiekty przestają być interaktywne już po pierwszym kliknięciu, namierzenie pominiętej rzeczy nie zajmie wiele czasu. Inna sprawa, że same zagadki są albo łatwe, albo bez sensu wydłużane.
Fabuła z kolei przypomina odrzut z odrzuconych pomysłów na kolejną część Indiany Jonesa, do tego jeden ze słabszych. Nie trzyma w napięciu, jest przewidywalna, z humorem niskich lotów i pełna stereotypów (np. w jednym z hoteli spotykamy Polaka, który akurat pije), przez co nawet osoba unikająca generalizowania, zaszufladkuje każdą z niewielu napotykanych postaci. Nie pomagają też aktorzy, których słaba gra i silenie się na akcenty tylko dodają argumentów za szufladkowaniem.
Polska wersja to wręcz osobna kategoria błędów. Mamy tu literówki, braki w tłumaczeniu, ciągi liter, które zostały chyba po imporcie tłumaczenia z pliku, a także multum rzeczy przetłumaczony źle. Wisienką na torcie jest… tytuł. Otóż gra jest reklamowana i sprzedawana jako Nibiru: Wysłannik bogów, ale gdy tylko grę uruchomimy, oczom naszym ukaże się: Posłannik bogów. Pominę już to, że angielski tytuł brzmi: Age of Secrets (choć w tym wypadku to nasza wersja jest bliższa treści gry).
Na listę upierdliwości trafiają także: słaba synchronizacja tekstu i obrazu z dźwiękiem (dźwięk się kończy, postać dalej rusza ustami, a tekst jest dalej widoczny); opóźnione reakcje bohaterów niezależnych – jeśli któryś z nich robi coś więcej oprócz stania, przy każdej rozmowie musimy odczekać, aż animacja się zakończy, zanim postać się odezwie. Jakby tego było mało, Nibiru jest strasznie krótkie (choć przyznaję, że przy jego wadach może to być poczytane za zaletę).
Do pozytywnych aspektów zaliczyłbym wygląd niektórych miejsc, muzykę oraz dźwięki. Niestety nie są to powody, dla których odpalam przygodówki. Każdemu, kto grał w więcej niż jedna-dwie gry przygodowe, Nibiru odradzam, a i ludziom, którzy mieliby dopiero zacząć znajomość z tym gatunkiem, poleciłbym coś innego. Moja ocena: 2-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz