niedziela, 7 października 2012

Silent Hill 2

„In my restless dreams I see that town. Silent Hill.” Podejrzewam, że dla wielu osób, które ukończyły część pierwszą, niemałym zaskoczeniem był sequel, który poza tytułem i miejscem akcji nie miał z nią nic wspólnego. Dosłownie. Szybko jednak wychodzi na jaw, że to wcale nie umniejsza znaczenia SH2, wręcz przeciwnie, pozwala mu się wybić ponad protoplastę oraz czyni zeń pozycję dostępną dla wszystkich, nawet tych, którzy w jedynkę nie grali.

Nowym bohaterem jest James Sunderland, którego do Silent Hill sprowadza list, jaki dostał od żony. Niby nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że wspomniana żona – Mary – nie żyje od trzech lat. W liście napisała, że czeka na niego w Silent Hill, w ich specjalnym miejscu. James nie do końca wierzy w to, że list jest autorstwa Mary. Z drugiej strony bardzo mu jej brakuje, więc postanawia ją odnaleźć. Na miejscu okazuje się, że nie jest jedyną osobą, którą tajemnicze miasto przyciągnęło z jakieś powodu.

Tutaj właśnie przejawia się wyższość części drugiej nad pierwszą. Miasto nie jest już tylko tłem do wydarzeń, samo w nie ingeruje, przez co staje się jednym ze środków narracyjnych. W jedynce Harry musiał stawić czoła wytworom mocy/umysłu innej osoby. W dwójce Silent Hill reprezentuje umysł Jamesa. Gdy się o tym tylko czyta, nie robi to wielkiej różnicy. Dopiero rozgrywka pokazuje, jak diametralnie różnie interpretuje się przebieg akcji w zależności od perspektywy.

Również potwory podpadają pod te różnice. SH zawierało dziwadła stworzone przez antagonistę (poniekąd). W SH2 maszkary są w pewnym sensie związane z postaciami (przede wszystkim z Jamesem), przez co niemal wszystkie mają ludzkie sylwetki. Oczywiście Silent Hill nie byłoby sobą, gdyby ich nie zdeformowało i nie spaskudziło po swojemu. Warto zaznaczyć, że to właśnie tutaj po praz pierwszy pojawiły się tak charakterystyczne dla serii pielęgniarki (dużo bardziej przerażające od tych z oryginału) oraz obecnie mocno nadużywany Piramidogłowy (w tej grze ma on swoje naprawdę mocne uzasadnienie fabularne, w późniejszych produkcjach używa się go dla samego efekciarstwa).

Zakończenia także przeszły poważny lifting. W pierwowzorze były one efektem wariacji kilku zadań zrobionych/pominiętych w trakcie rozgrywki. Tutaj ten mechanizm idzie dalej – nie licząc endingów czysto jajcarskich, wymagających spełnienia pewnych warunków (podobnie jak się to miało w jedynce), pozostałe bazują na przebiegu CAŁEJ rozgrywki, co zachęca do eksperymentowania. Od siebie dodam, że każde z nich jest warte obejrzenia i każde jest niemal tak samo mocne (co stanowi zwieńczenie i tak świetnej oraz pełnej emocji opowieści).

Zmianie uległa też mroczna strona miasta. Tym razem zamiast zardzewiałych krat i oblepionych krwią wiatraków otrzymujemy naprawdę zniszczone (odrapane z farby, poobijane) budynki, zalane wodą i ściekami korytarze/piwnice oraz tonące w ciemnościach ulice (autentycznie miałem wrażenie, że zasięg latarki zmniejszono jeszcze bardziej!). Najbardziej w pamięć zapadają: hotel, który mógłby konkurować z tym z Lśnienia Stephena Kinga oraz więzienie, do którego sama podróż może przyprawić o zawał serca każdego cierpiącego na klaustrofobię.

W dzisiejszych czasach grafika SH2 może nie jest tak powalająca jak w momencie, gdy gra ujrzała światło dzienne. Niemniej jednak skok jakościowy między obydwoma częściami jest ogromny. Animacje nadal cieszą płynnością, modele pomysłowością (ale i stwarzają obawy o stan zdrowia psychicznego ich autorów), a filmiki eleganckim przechodzeniem z silnika gry na sekwencje FMV i z powrotem. Mgła wciąż wygląda dobrze, mroki rozświetlane przez latarkę oraz tworzona w ten sposób gra cieni nadal robią wrażenie. W zasadzie jedynym aspektem oprawy wizualnej, który nieciekawie zniósł upływ czasu, jest jakość tekstur otoczenia – tam piksele są najbardziej widoczne.

Ścieżka dźwiękowa Silent Hill należy do jednej z najlepiej dobranych w horrorach. Ciężko mi było wyobrazić sobie coś lepszego, a jednak... Muzyka SH2 bije tamtą na łeb. Zabieg o tyle ciekawy, że tym razem autor – Akira Yamaoka – nie stawiał na większą psychodelę. Zamiast tego uspokoił gwałtowny wydźwięk. Nie czuje się tu takiej agresji, raczej smutek, melancholię, niepewność, desperację, czy rozpacz. Dzięki temu nowe utwory doskonale współtworzą nastrój, a nawet wyrwane z kontekstu gry składają się na bardzo dobrą płytę.

Voice acting, choć wciąż niepełny, uległ znacznej poprawie. Nadal nie jest to oscarowy materiał, ale zdecydowanie bardziej przekonujący od swego protoplasty.

Warto wspomnieć o kilku zmianach, jakie nastąpiły tak w wyniku bycia sequelem, jak i portu na inne platformy. Do tej pierwszej kategorii zalicza się wybór stopnia trudności. W jedynce stopień był wybierany dla całej gry. W dwójce podzielono go na dwie warstwy. Pierwszy stopień (od beginnera po hard) określa trudność walk (zmienia się liczba i wytrzymałość przeciwników). Na poziomie beginner wystarczą 2 strzały z pistoletu, by powalić przeciętnego wroga, na hard gra daje do zrozumienia, dlaczego należy do gatunku survival horror. Drugim określanym przez nas stopniem trudności są zagadki, gdzie na easy w zasadzie dostajemy wszystkie informacje w odnajdywanych notatkach, a na extra dostajemy takie łamacze głowy, że czacha dymi. Takie podejście do sprawy pozwala każdemu na ustawienie sobie priorytetów (walka, zagadki, fabuła, eksploracja) pod siebie.

Kolejną zmianą, tym razem dotyczącą platformy/wydania, jest obecność dodatkowego, krótkiego scenariusza (który co prawda jest prequelem do głównej gry, ale lepiej go rozegrać po ukończeniu tejże) o nazwie Born from a Wish. Nie będę wdawał się w szczegóły, powiem tylko tyle, że jest cholernie klimaciarski i dotyczy jednej z osób napotkanych przez Jamesa.

Ostatnim szczegółem różniącym wydanie PC od konsolowego, jest system zapisu gry. W całym Silent Hill rozmieszczone są punkty zapisu, tyle że na PC są one kompletnie zbędne, bo nie licząc dosłownie kilku sytuacji, możemy zapisać grę w dowolnym momencie.

Wady? No w sumie mógłbym się czepić tego, że kamera znowu daje ciała (co może dać popalić w dwóch sekwencjach w grze), ale moje zaślepienie miłością do historii opowiedzianej w tej grze każe mi ten babol ignorować. Tak jest, zaślepienie spowodowane emocjami tak zawartymi w fabule, jak i powodowanymi u gracza. Tego nie da się opisać, tego trzeba doświadczyć samemu. Silent Hill 2 jest dla mnie horrorem idealnym, bo dotyczącym przede wszystkim ludzkiej natury, a nie tylko sił nadnaturalnych. Jest to jedna z trzech gier w moim życiu, którym z czystym sumieniem i bez zastanowienia daję szkolną 6.

2 komentarze:

  1. I kolejna gra, w którą powinienem a nie mam czasu zagrać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli zaniżysz maksymalnie poziom trudności walki na rzecz pochłaniania fabuły i zagadek (z odrobiną eksploracji), powinieneś zmieścić się w 10 godzinach :) A warto :)

      Usuń