Nie mam pojęcia, jakim cudem ten serial przetrwał tyle lat na antenie. Chyba tylko dlatego, że przez długi czas nie robiono seriali o superbohaterach (nie licząc animowanych), a jedyną poważną konkurencją w pewnym momencie byli Heroes. Smallville ruszyło w 2001 roku, kiedy to „kanon” tego typu rozrywki był wyznaczany/podtrzymywany przez filmy pokroju Spider-Mana (2002) Raimiego, czy Blade’a (1998). Z drugiej strony tego ciekawego okresu mamy dużą popularność produkcji typu Dawson’s Creek (1998). Zgadnijcie, co się stanie, jak połączycie obie konwencje? Powstanie Smallville…
Ciężko stwierdzić, do kogo ten serial był kierowany. Dla fanów komiksu na początku (czytaj: tak ze 2 sezony) może być za dużo szkolnej dramy, zaś fanom dramy cała otoczka komiksowa (której z każdym sezonem jest coraz więcej, a sezonów jest 10) może przeszkadzać. Twórcy widowiska sami zapędzili się w kozi róg. Część komiksowa została zrealizowana kiczowato. W trakcie trwania serialu konwencje się zmieniały, autorzy adaptacji zmienili podejście do widza. Smallville próbowało być poważniejsze, próbowało podążać tą samą ścieżką, niestety, kiczu się nie wyzbyło, przez co nawet w „dorosłych” sezonach ciężko było je traktować z tą samą powagą, co konkurencję.
Komiksy mają to do siebie, że pełne są rebootów, alternatywnych rzeczywistości, klonów i cholera wie, czego jeszcze. Do każdej adaptacji można podejść w ten sam sposób. Nawet jeśli to zrobimy, nie oznacza to, że dana wersja postaci/uniwersum będzie nam odpowiadać. Smallville cierpi właśnie na ten syndrom. Na siłę wciska nam się Lanę Lang (i trwa to cztery sezony), podczas gdy na początku Chloe jest dużo ciekawsza. Flash, który zaczyna jako złodziejaszek, zwyczajnie mi nie pasuje. Oliver Queen – to jedna z bardziej złożonych postaci drugoplanowych, ale jego Green Arrow jest plastikowy. Osobną bajką jest Lex Luthor, który wcale nie musiał zostać obowiązkowym złym, ba jest to dobitnie podkreślone w świątecznym odcinku 5 sezonu, ale nie, twist jest taki, że zrobimy go złym, bo tak.
Aktorsko jest nierówno, zauważalnie jedni starają się bardziej od innych. Mamy też całe mnóstwo aktorów, którzy albo dopiero mieli stać się sławni, albo już byli. Cameo zaliczyli m.in. Christopher Reeve (Superman z Superman 1-4), Dean Cain (Superman z serialu Lois & Clark: The New Adventures of Superman) oraz Teri Hatcher (Lois Lane z tego samego serialu, co Dean; tutaj grała matkę Lois).
Fabularnie mamy tu dosłownie wszystko. Origin stories różnych postaci, zalążek Justice League, bohaterów weteranów i nowicjuszy, łotrów tygodnia. Co mnie w tym wszystkim mierzi, to niechęć twórców do nazywania rzeczy po imieniu. Nie wiem, czy nie mieli pełnych praw autorskich, czy byli uparci, oceniam efekt końcowy, a ten mnie wkurzył. Autorzy przez 10 sezonów tańczą wokół tego, że Clark będzie Supermanem, on sam nosi logo na różnych ciuchach, ale samo określenie nigdy nie pada. Natomiast aluzje do tego, które miały chyba być dowcipne, zwyczajnie drażnią i są nachalne. Kolejny problem, jaki mam z tym, że Smallville to rzekomo historia o tym, jak Kal-El stał się Supermanem, to że w trakcie tej podróży spotkał najsilniejszych ze swoich wrogów… Wrogów, z którymi miał problem nawet po rozwinięciu swoich mocy. Przykłady? Ależ proszę: Metallo, Bizarro, Ultraman, Brainiac, Zod, Doomsday, Darkseid.
Osobną kwestią jest zakończenie serialu. Tak – ma on definitywne zakończenie swojej fabuły, które przedstawia przy motywie muzycznym filmów z Reevem. Chodzi jednak o coś innego. Rok po zakończeniu emisji Smallville do kin weszło rozdmuchane widowisko, które pokazało, jak się stawia korpkę nad ‘i’ przy tworzeniu uniwersum na potrzeby filmu. Mowa oczywiście o Avengers. W tym samym roku ruszył kolejny serial na motywach komiksów DC – Arrow. Ku rozpaczy fanów Smallville, ten Green Arrow nie miał nic wspólnego z tym z wcześniejszego serialu. Ba, to było zupełnie inne/nowe uniwersum. Arrow przy okazji pokazał, jak diametralnie różni się dzisiejsze postrzeganie produkcji/postaci z komiksów. Gdybym miał to do czegoś porównać, to jak po Batman Forever obejrzeć od razu Batman Begins (tak, z premedytacją pomijam jedną część). Czy warto w dzisiejszych czasach bawić się w powrót do Smallville? Moim zdaniem nie. Chyba że macie za dużo wolnego czasu, lubicie tasiemce, albo musicie zaliczyć absolutnie każdą produkcję komiksopochodną. Moja ocena: 3-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz