sobota, 12 maja 2012

Avengers

Nie będzie chyba dla nikogo wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że wyczekiwałem tego filmu jak cholera. Jeżeli ktoś zna mój gust i chce krótką wersję opinii: film jest zajebisty, marsz do kina. Wersja dłuższa dla niezdecydowanych (są jeszcze tacy po tych wszystkich recenzjach pękających od ochów i achów?) poniżej.

Odkąd ogłoszono premierę Iron Mana (który ukazał się w 2008), krążyły po świecie plotki, że skoro był jeden Hulk, kroił się drugi (głównie po to, by zatrzeć wrażenie po tym pierwszym), to może doczekamy się w końcu filmu o całej ekipie Avengers? Plotki znalazły swoje potwierdzenie właśnie w obu filmach wypuszczonych w 2008: Iron Man i The Incredible Hulk. Każdy z nich zawierał po napisach końcowych scenkę, która stawiała sprawę jasno: Shit just got real. Kolejne odsłony marvelowego uniwersum (Iron Man 2, Thor, Captain America: The First Avenger) kładły fundamenty pod wydarzenie, jakim miała być premiera nowego filmu Jossa Whedona. I o ile nie każdy z tych obrazów był jakoś specjalnie udany, o tyle Avengers wynagradzają to z nawiązką wszystkim osobom, którym czegoś brakowało w poprzednikach.

Po obejrzeniu opowieści o poszczególnych bohaterach na seans Avengers wybieramy się świadomi, iż głównym złym będzie Loki (postać przedstawiona w Thorze), który zamierza podbić Ziemię wykorzystując Tesserakt (artefakt zaprezentowany w Thorze i omówiony pokrótce w Kapitanie Ameryce). Żeby zapobiec katastrofie, pułkownik Nick Fury tworzy tytułową grupę super bohaterów. Zadanie okazuje się dość trudne, gdyż postacie nie dogadują się, a w przypadku takiego Hulka kłótnia może mieć opłakane konsekwencje.

Właśnie ten „banał” stanowi trzon całego filmu: postacie i ich interakcje. Zamiast ciągłego napierdalania, Whedon wziął ich ludzkie problemy, wywlókł na wierzch i kazał zająć się nimi. Do tego po mistrzowsku rozprawił się z pewnymi konwencjami. Wielkie przemowy nie zawsze mają schematyczny finał, a cios w ryj może się trafić nawet po „zakończonej” walce. Takie większe i mniejsze zwroty akcji wypełniają seans, nie dając widzowi odwrócić uwagi nawet na rzecz sprawdzenia godziny. Zwiastuny sprawiały wrażenie, że Tony Stark może być postacią dominującą i wszyscy będą tańczyć pod jego muzykę. Nic z tego. Zadbano o to, by każdy bohater miał coś do roboty, każdemu poświęcono wystarczająco dużo czasu by wszystko było zrozumiałe oraz by oglądający wczuł się w kreowany przez daną scenę nastrój. Duże brawa należą się też aktorom, którzy z miejsca potrafią zaskarbić sobie sympatię widowni. Nawet Lokiego można w pewnym sensie polubić, gdyż tutaj jest on dużo bardziej wyrazisty, niż w Thorze. O dbałości o szczegóły dotyczące poprzednich filmów niech świadczy fakt, że poświęcono fragment także postaci Natalie Portman, której akurat w Avengers w ogóle nie ma.

Efekty specjalne – no cóż, tutaj studio miało 5 filmów na eksperymenty, więc na Avengers nie oszczędzano. Jest efekciarsko, wybuchowo i niejednokrotnie można zgubić szczękę z wrażenia. Jednak i tutaj wykazano się smakiem i umiarkowaniem, gdyż raz że nie przesadzono z ich ilością, a dwa że film jest na tyle dobry, iż nie musi się nimi zasłaniać. 3D w filmie potrafi zauroczyć, aczkolwiek takie momenty można liczyć na palcach jednej ręki. Zdecydowanie nie jest to argument, dla którego warto pchać się na droższy seans. Tyle dobrego, że jeśli akurat sceny nie zawierają efektów 3D, sama technika nie przeszkadza (nawet w ciemnych pomieszczeniach). Duża tu zasługa oświetlenia, ujęć oraz pracy kamery.

Wady? Nie stwierdziłem. Joss Whedon postawił poprzeczkę dosyć wysoko, a przy okazji udowodnił, że film o kolesiach w obcisłych kostiumach, z pelerynką, czy akcesoriami pokroju młota i łuku może traktować widza poważnie i gwarantować rozrywkę, nawet jeśli nie lubi on komiksów. Ode mnie Avengers dostają 5+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz