poniedziałek, 14 marca 2016

Watch Dogs

Kiedy nie mogę zdecydować się, w co grać, odpalam sobie jeden z tytułów Ubisoftu z otwartym światem. Mniej więcej w okolicach Assassin’s Creed 4: Black Flag doszedłem do wniosku, że jakościowo te gry lepsze już nie będą, a mi się nie chce szukać wymówek, by po nie sięgać. Zacząłem traktować je jako zapychacze czasu, które wystarczają na długo i z takim podejściem dużo łatwiej wybaczyć im monotonię, czy potknięcia… No prawie.

Watch Dogs zostało wydane w odstępie kilku miesięcy od wspomnianego Black Flag. Hype na obie gry był potężny. Zresztą wydawca nie szczędził wydatków, by go na te produkcje nakręcić. Niestety, o ile BF wybronił się choćby lubianą przez wielu tematyką oraz realizacją bitew morskich, o tyle WD dostał łomot już na starcie, gdy okazało się, że jakość grafiki została zaniżona w stosunku do tego, co pokazywano w materiałach promocyjnych. Nawet jeśli komuś realizacja tego aspektu nie przeszkadzała, pozostawała rozgrywka, która w pewnym sensie przypominała pierwszą część Assassin’s Creed, tylko na większą skalę.

W WD wcielimy się w Aidena Pierce’a, hakera, cwaniaka i samozwańczego mściciela, którego arogancja doprowadziła do śmierci siostrzenicy. Naturalnie, Aiden tego tak nie zostawi. Znajdzie ludzi, którym nadepnął na odcisk i wymierzy sprawiedliwość. Już sam zarys fabularny trąci motywami znanymi z serii Assassin’s Creed: aroganckie zachowanie protagonisty prowadzące do tragedii – AC1, zemsta za krzywdę wyrządzoną na rodzinie – AC2 (i nie tylko). Problemy pojawiają się w dalszej części opowieści. Altaïr jako postać dojrzewał. Aiden… niezupełnie. Niby można wyrazić skruchę ostatnią decyzją w grze, ale nie jest to specjalnie przekonywujące. Głównie dlatego, że sam bohater jest cholernie niekonsekwentny. Hacker złodziejaszek, który nagle się nawrócił i został obrońcą obywateli. Jednak nadal okrada tych samych obywateli, bo najlepsza broń i amunicja same się nie kupią. Na domiar złego większość zachowań Pierce’a to taka lista zakupów zrobiona bez namysłu. Ludzie nie kupują mleka i bułek pro forma, tylko wtedy, gdy chcą.

Wypadkową tej mieszanki klisz są postacie drugoplanowe, które, o dziwo, zrealizowano lepiej. Prym tutaj wiedzie Jordi, który jest zwyczajnie pieprznięty, ale można na nim polegać. Kolejnym jest T-Bone, który ma nieźle gadane, a sekwencja z jego kryjówką jest jedną z zabawniejszych w grze. Wśród antagonistów w zasadzie brak wyrazistych osób. Główny zły zapewne miał być odrażający, ale zamiast tego wyszedł groteskowy. Zanim przejdę do kolejnej postaci, mała rada dla wszystkich, którzy jeszcze nie grali. Pod żadnym pozorem nie wyszukujcie informacji o bohaterach gry. Wyszukiwarki będą wam wyświetlać kluczowe sceny, zawierające spoilery. Wracając do tematu. Osoby, które mają już WD za sobą, zapewne zauważyły, że nie wymieniłem Clary. Dlaczego? Bo pomimo tego, że twórcy zadbali, by była to najbardziej rzucająca się w oczy osoba w całej grze, jest ona równie nijaka, co widoczna. Wyraźnie widać inspirację Lisbeth Salander z Millennium, ale Clarze do niej bardzo daleko. Pani Lille nie jest jedynym nawiązaniem do serii książek Larssona. Kilka zadań porusza te same wątki. Największym problemem fabuły jest to, że nie licząc dosłownie kilku zleceń, w ogóle nie wciąga. Ponadto scenarzyści zachowali się tak, jakby nie wiedzieli, czy chcą zrobić grę dla dorosłych. Z jednej strony mamy sadystę Jordiego oraz tematykę rodem z Orwella, czy właśnie Larssona, z drugiej – wszystkiego użyto powierzchownie, by nie rzec banalnie. Ta powierzchowność jest odczuwalna w każdym aspekcie gry. Hakowanie? Wskazanie obiektu i naciśnięcie przycisku, do tego minigierka od czasu do czasu. Pojazdy? Dużo, ale prawie brak licencjonowanych. Wirtualne Chicago jest ogromne, a wirtualna populacja stara się imitować jego życie, ale np. na wjazd na parking reagują z taką samą paniką, jak wtedy, gdy jedziemy chodnikiem.

Zadania poboczne są na tyle wciągające, że z marszu robiłem je w dużych ilościach, ale te same typy działań w obrębie fabuły wkurzały mnie słabym oskryptowaniem. Grafika potrafi zachwycić tak drobiazgowością, jak i ogólną jakością, ale w zestawieniu z tą z zapowiedzi może irytować, bo to nie to. Muzyka stworzona na potrzeby gry jest bardzo klimaciarska, ale dobór piosenek do odtwarzacza i radia jest co najmniej dyskusyjny i do tego odpada w przedbiegach, gdy go zestawić z opcją słuchania własnych MP3, znaną z serii Grand Theft Auto.

W odbiorze Watch Dogs istotne jest podejście. Jeśli chcecie potraktować grę poważnie, otrzymacie strasznie przeciętną produkcję, której mechanizmy zaczynają powtarzać się zbyt szybko i do końca pozostają takie same. Wedle tego, co ludzie prawią w internecie, w porównaniu do ilości czynności pobocznych z GTA (z tymże tego nie jestem w stanie potwierdzić, gdyż moja znajomość z serią skończyła się na Vice City) Watch Dogs to tylko wydmuszka. Z drugiej strony, jeśli przymknąć oko i potraktować WD jako zapychacz czasu, w ramach którego wpadamy do miasta, kasujemy konwój lub dwa, albo eliminujemy jakiś gang, to jest to dobra produkcja starczająca na naprawdę długi czas (ja w ten sposób grałem 3 miesiące). Gra daje nam naprawdę sporo swobody, zwłaszcza po rozpoczęciu drugiego aktu, przez co łatwo wsiąknąć w zadania poboczne i minigry. System potencjalnych zbrodni sprawia, że wciąż jesteśmy w ruchu, a nabijanie doświadczenia i rozwijanie postaci nie nuży. Mało tego, wręcz jesteśmy zachęcani do wykupienia jak największej liczby umiejętności (a w zasadzie modyfikacji tychże), gdyż każda zmiana jest odczuwalna. Autentycznie nie czułem, by którakolwiek była zbędna. Mniej przydatna? Może. Zbędna? Ani trochę. Chicago podobało mi się do tego stopnia, że przez 90% czasu gry wszędzie jeździłem, czasami nawet pociągiem! Jest coś relaksującego w eksploracji, zaś standardowo kojarzone z Ubisoftem włażenie na wieże w celu odkrycia mapy wróciło do korzeni serii AC i znowu stanowi łamigłówkę, tym ciekawszą, że Aiden nie potrafi się tak wspinać jak asasyni, a kamery na danym obszarze mają swoje ograniczenia, z zasięgiem na czele.

Przyznam, że jedynym aspektem, z jakiego prawie w ogóle nie korzystałem, to funkcje multiplayer. Dopóki ograniczało się to do podrzucania „paczek” w wybrane punkty w mieście, było ok. Ale jak tylko otrzymałem komunikat, że haker „włamuje się” do mojej gry, wyłączyłem multi, zaś powiadomienia o konkurencjach typu: śledź typa, weź udział w wyścigu ignorowałem.

Podsumowując, Watch Dogs to przeciętna gra, jeśli bawić się nią tak, jak  każdą inną. W takim wariancie nie dostanie więcej niż 3. Natomiast jeśli potraktować ją jako świat, do którego wpadamy okazyjnie, rozrabiamy w ramach narzuconej mechaniki i może kiedyś tam kończymy fabułę, to dobra produkcja do marnowania czasu, starczająca na naprawdę długo. Ponadto jest powierzchownie piękna i potrafi stworzyć iluzję żywego miasta (zwłaszcza tymi strzępami informacji, które widać „na przechodniach”). Tak właśnie prowadziłem swoją rozgrywkę i z takiej perspektywy daję ocenę: 4. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że zapowiedziany Watch Dogs 2 będzie dla pierwowzoru tym, czym był Assassin’s Creed 2 dla swojego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz