Pamiętam, jak ta gra wyszła. Byłem świeżo po ukończeniu trylogii Piasków czasu i chciałem więcej biegania po ścianach, skakania itd. AC wydawało się spełnieniem moich zachcianek w bardziej nowoczesnej oprawie. Dostałem go od mojej dziewczyny (obecnie żony) i wziąłem 3 dni wolnego od grania w WoWa, by skupić się na zabójstwach. Na początku go broniłem. Nie dlatego, że faktycznie był tak dobry, tylko dlatego, że mi się dobrze w niego grało. Właśnie ukończyłem go po raz trzeci i pora napisać, co z tym tytułem jest nie tak.
Fabuła jest prowadzona na dwóch płaszczyznach, co jest zabiegiem dosyć ciekawym. Z tymże epizody Desmonda są na tyle krótkie, że stanowią tylko tło. Tak więc nie nastawiajcie się na 2 gry w 1. Desmond jest przetrzymywany i zmuszany do podróży w głąb swojej pamięci genetycznej, by odnaleźć pewną rzecz. By taką podróż odbyć, używa urządzenia zwanego Animusem. Tu zaczyna się właściwa gra. We wspomnieniach kierujemy poczynaniami Altaira – asasyna, który popada w niełaskę swego mistrza i musi to naprawić.
Sama opowieść ma ręce i nogi. Dodatkowo czuć w niej coś z klimatu książek Dana Browna. Niestety nawet w czymś tak nieskomplikowanym (nie oszukujmy się, książki Browna mają konstrukcję prostą, jak budowa cepa) dopuszczono się wątków totalnie z czapy. Po pierwsze – zdegradowanie Altaira do rangi nowicjusza. Rozumiem, że w ramach kary mogli obniżyć ową rangę oraz zabrać sprzęt z nią związany. Ale że w tym samym czasie znikają umiejętności walki?! Najbardziej odczuwalny jest brak możliwości kontrowania ataków oraz przełamywania chwytów. Na całe szczęście pierwszą z nich odzyskujemy zaraz po pierwszym zabójstwie. Drugą rzeczą sprawiającą, że nie mogłem się do fabuły przekonać, są śledztwa. Za wykonanie każdego z nich otrzymamy jakąś informację, która pomoże nam (przynajmniej w teorii) zaplanować zabójstwo. Tu problemy są dwa. Informacje są praktycznie nieprzydatne, bo najczęściej dotyczą miejsca zabójstwa, a to można sobie obejrzeć samemu. Część z tych dochodzeń polega na udzieleniu pomocy innym asasynom. Eskortę rozumiem, likwidowanie żołnierzy/łuczników rozumiem, rozwalanie straganów rozumiem, szukanie innego informatora na czas – rozumiem (choć czasem powód jest słaby), ale zbieranie cholernych flag?! Zwłaszcza, że wymówką jednego z tych zleceniodawców jest: nie lubię cię, pozbieraj flagi, które ukryłem... Litości... Nie żeby to było jakieś trudne, po prostu pasuje, jak pięść do nosa.
Od strony zręcznościowej Assassin’s Creed jest krokiem wstecz w stosunku do Prince of Persia. Walka składa się głównie z kontrataków i brak jej swobody, jakiej można było zaznać w Warrior Within. Skakanie i bieganie po dachach budynków nie wymaga nawet wyczucia czasu, jak to było w PoPach. Wystarczy tylko wcisnąć bieg i trzymać się kierunku. Upadki z wysokości nie są aż tak szkodliwe i w zasadzie tylko biegi na czas są tak naprawdę jakimś wyzwaniem, bo trzeba przy szybko zmieniającym się otoczeniu wybierać najbardziej optymalną drogę.
Slogan z pudełka z grą głosi, że ludność miasta pomoże ci, lub cię powstrzyma. Rzeczywistość jest oczywiście inna. Niektórzy z mieszkańców są atakowani przez grupki strażników. Jeśli usuniemy zbrojnych, zyskujemy kilka osób, które potrafią zrobić sztuczny tłum i zatrzymać część pościgu w miejscu, w którym stoją. Drugim rezultatem jest pojawienie się czterech mnichów/uczonych, którzy posłużą nam jako ruchoma kryjówka. Jeśli takim zaczepianym tubylcom nie pomożemy... to nic się nie stanie. Każdy kij ma dwa końce, tutaj drugim są żebracy, pijacy i szaleńcy. Żebracy non-stop zachodzą nam drogę. Jeśli takiego uderzymy, mamy na karku strażników. Jeśli takiego odepchniemy, będzie w nas rzucał kamieniami, gdy zaczniemy wspinaczkę po ścianie (dlatego lepiej poszukać drabiny). Żebrakom nijak pomóc nie można, więc są wrzodem na dupie. Pijacy i szaleńcy są jeszcze gorsi, bo ilekroć obok nich się przejdzie, odepchną cię. Pół biedy, jeśli robią coś takiego, gdy tylko idziesz. Gorzej, jeśli to samo zrobią w trakcie np. próby kradzieży kieszonkowej. Kradzież szlag trafia i trzeba ją zaczynać od nowa. Tak więc jeśli macie działać na obszarze, na którym znajdują się te bełkoczące sukinsyny, prewencyjnie przyłóżcie każdemu gołą pięścią w mordę – uciekną, a wy na spokojnie będzie mogli podjąć rozgrywkę.
Zabójstwa – nie opłaca się bawić w podchody. Jasne, że jeśli uda się w ten sposób zdjąć cel, to będzie to dużo szybsze, niż przebijanie się przez wszystkich strażników, ale nie ma to wielkiego sensu. Nie ma żadnego nagradzania za cicho przeprowadzone zabójstwo, a w trakcie ucieczki (niezależnie od tego jak zabijemy ofiarę) i tak każdy strażnik będzie na nas dybał. No cóż, seria Hitman jest pod tym względem nadal niedościgniona. Szkoda, bo lokacje są naprawdę świetnie zaprojektowane i sprzyjają planowaniu zabójstw.
Skoro jesteśmy przy lokacjach, miasta są ogromne. Naprawdę daje się to odczuć, gdy musimy przebiec z 1 końca miasta do biura asasynów. Co więcej, są one naprawdę drobiazgowo zrobione. Każdą belkę można wykorzystać do przejścia dalej, każda skrzynia pozwoli przenieść bieg przez miasto na wyższe kondygnacje. Marnotrawstwem jest lokacja nazwana: królestwo. Jest to spory obszar łączący odwiedzane przez nas miasta. Jeśli nie zamierzacie zbierać wszystkich dodatkowych flag oraz zabijać wszystkich templariuszy, to odwiedzicie królestwo 4 razy – podróżując do każdego z miast oraz do finałowego obozu. W przypadku powrotu do wioski asasynów, lub ponownej wyprawy do którejś z miejscowości gra oferuje automatyczny przeskok. Szkoda, jazda konno wygląda całkiem dobrze, a do tego frajdę sprawia tratowanie patroli. Jednak i przeskoki warto docenić, gdyż jeśli wczyścimy królestwo z całej dodatkowej zawartości przed końcem gry, to ułatwią nam podróże.
Graficznie AC odrobinę się postarzało, ale nadal wygląda dobrze. Najlepiej wciąż prezentują się lokacje oraz konie. Modele postaci wypadają nieco gorzej, choć ichnie ubrania wciąż robią wrażenie ilością szczegółów. Animacje są płynne, a żeby było zabawniej, nawet jak jakaś postać utknie w teksturach czy na zejściu drabiną, to wciąż porusza się z tą samą gracją. Bolączką większości gier z widokiem TPP jest oczywiście kamera. W trakcie biegania i jazdy konno jest w porządku. Do cyrków dochodzi podczas walk i przy zaliczaniu kolejnych fragmentów wspomnień. Gdy uda nam się kogoś zabić w walce, otrzymujemy iście filmowe ujęcie. Tylko że zanim to ujęcie powróci do przejrzystego rzutu pola walki, przeciwnicy mają czas, by nam upuścić nieco krwi. Tyle dobrego, że są zbyt głupi, by to wykorzystać. Jeśli zaś idzie o to zaliczanie wspomnień (np. ukończenie śledztwa, uratowanie cywila, etc.), kamera lubi się zatrzymać, wyświetlić komunikat, że yay udało się i tak trwać przez moment. Albo jak uratujemy mieszkańca, mamy grzecznie poczekać, aż się bojownicy/mnisi pojawią, w tym czasie widzimy twarz Altaira i to, co ma za plecami (więc odejście z miejsca rzezi jest cokolwiek utrudnione). Niech szlag trafi tego, kto wymyślił te przestoje. Poza podaniem informacji o ukończeniu czegoś gra nie powinna nas zmuszać do czekania na wodotryski.
Muzyka bardzo mi się podobała. Świetnie podkreślała nierzadko zwiesistą atmosferę oraz stanowiła swego rodzaju pomost między częścią średniowieczną, a współczesną, więc brawa za to. Co do dialogów – grałem zarówno w wersję w pełni spolonizowaną przez Cenegę, jaki i angielską, i muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony. W obu wersjach wszystkie postacie są rzeczywiście zagrane, a nie przeczytane. W przypadku polskiej, zazwyczaj gdy okładka gry atakuje znanymi nazwiskami (w AC są to Daniel Olbrychski, Borys Szyc oraz Krzysztof Kowalewski), gracze podchodzą sceptycznie, bo przecież samo nazwisko nie musi gwarantować sukcesu (o czym fani choćby serii Mass Effect doskonale wiedzą), zwłaszcza że podkładanie głosu różni się od typowego grania w filmie. Moim zdaniem cała obsada spisała się na medal. Najmniej mi się podobało w tym zestawieniu odegranie postaci Lucy (którą w oryginale dubbinguje Kristen Bell), ale i tak jest lepsze niż w przeciętnej polonizacji. Jedyne, czego mógłbym się tak naprawdę czepić, to ta niezależna od aktorów część dialogów – montaż. Niektóre z wypowiedzi następują zbyt szybko po sobie, a inne z kolei zawierają nienaturalne przerwy (w angielskiej wersji tego nie było).
Assassin’s Creed ma mnóstwo fajnych pomysłów, odpowiednią fabułę oraz dobrą oprawę. Szkoda tylko, że nie dopięto wszystkiego na ostatni guzik oraz zdecydowano się na masę uproszczeń i sporą powtarzalność. Gra się przyjemnie, ale zwyczajnie odczuwa się brak wykorzystania potencjału. Ode mnie, po uwzględnieniu wszystkich technicznych pierdół, szkolne 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz