Jack the Ripper stanowi podręcznikowy przykład, jak spieprzyć dobry pomysł pod każdym możliwym względem. Zacznijmy od zawiązania fabularnego. 20 lat po wydarzeniach z Syndicate w Londynie pojawia się tytułowy Kuba rozpruwacz. Jacob prosi swoją siostrę o pomoc. Przebywająca w Indiach Evie odpowiada na wezwanie brata i wraca.
Pierwsza sekwencja z Kubą i Jacobem daje nadzieję, iż sprawa może być bardziej złożona (choć bez przesady), niż się wydaje. Niestety niemal od momentu przejęcia kontroli nad Evie, autorzy serwują patent tak samo durny jak ten z Arkham Knight, przez co zwyczajnie nie można się pomylić co do tożsamości antagonisty. Minimalne ilości klimatu, jakie otaczały postać Jacka są skutecznie niwelowane przez sztampowy przebieg opowieści oraz nijakie zakończenie.
Zadania poboczne mają się nieco lepiej, jeśli chodzi o podtrzymanie atmosfery, ale tu z kolei zawodzi mechanika. Abstrahując na moment od faktu, iż same w sobie stanowią tylko wariację tego, co znamy z podstawki, zadanie te uwydatniają braki testów dodatku. Wielokrotnie zdarzało mi się zablokować na terenie zadania, oskryptowanie postaci dawało ciała i np. cel blokował się na trasie, znikał, albo przestawał być interaktywny. Jakby tego było mało, Evie reaguje znacznie gorzej na komendy gracza, niż to miało miejsce w podstawce i to jak na złość zawsze wtedy, gdy mamy zawężone pole manewru, limit czasu, albo inne ograniczenie.
Kolejną rzeczą, która mnie irytowała, są umiejętności. Niby mamy dostęp do tego, co wylevelowaliśmy w podstawce, ale gra olewa je sobie w całości lub przynajmniej częściowo. Najlepszym przykładem będzie brak znikania, gdy stoimy w ukryciu. Otrzymujemy jedno nowe drzewko związane z nowinką, jaką jest strach i to chyba jedyne, co działa poprawnie. Walka jest jeszcze bardziej rozwleczona. Przy okazji podstawki wspominałem, iż animacje są efektowne, ale walka nieefektywna. W Jacku ta warstwa sprawia wrażenie, jakby trzeba było tłuc każdego dwa razy dłużej, co tylko męczy i nudzi.
Jack the Ripper jako rozszerzenie przypomina trochę Freedom Cry. Jest uruchamiany z menu. Tylko w przeciwieństwie do niego nie otrzymuje nowego terenu. 2 dzielnice Londynu zostały wyjęte niemal żywcem z Syndicate. W jakiś pokrętny sposób kojarzy się to ze Zmierzchem bogów, co nie świadczy najlepiej o produkcji. Jedyne dwa nowe obszary czekają nas w misjach poza miastem.
Na deser dodam, że Jack jakimś cudem chodzi gorzej od podstawki i jak na ironię wywalił mi się na pulpit po… napisach końcowych… Sekwencje z Kubą zawierają też jego sposób patrzenia na świat, wliczając w to trzęsący się obraz. Niby wiadomo, co autorzy chcieli tym osiągnąć, ale od strony stricte doznaniowej oczy strasznie się męczą, zaś sam zabieg utrudnia np. celowanie.
Podsumowując: za niemałe pieniądze (nawet w promocji) za samo DLC lub w Season Passie (który poza Jackiem nic wartościowego nie oferuje) otrzymujemy dodatek trwający 7 godzin (z uwzględnieniem wszystkich pobocznych czynności i znajdziek, ale wykluczając powtórki spowodowane bugami), zawierający idiotyczny scenariusz, słabą optymalizację, złe oskryptowanie i całą masę pomniejszych bolączek. Niestety, szczątkowy klimat oraz kilka linijek informacji z lore’a nie są warte, by ładować się w zakup całości. Moja ocena: 1+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz