poniedziałek, 3 grudnia 2012

Syndicate (2012)

Rok 2069, mega-korporacje, albo raczej syndykaty starają się kontrolować wszelkiego rodzaju technologie oraz tę część społeczeństwa, która zdecydowała się na zainstalowanie chipów, by przynależeć do korporacyjnych sieci. Pozostali ludzie, nie posiadający chipów, nie są w ogóle brani pod uwagę. Traktuje się ich jako zbędny balast. Do walk o technologiczną przewagę syndykaty znajdują coraz bardziej wyrafinowane środki, żołnierzami w tej wojnie są agenci – zmodyfikowani genetycznie i wspomagani chipami ludzie będący na usługach syndykatów, trudniący się bardzo szeroko pojętym szpiegostwem przemysłowym. Graczowi przyjdzie wcielić się właśnie w takiego agenta na usługach syndykatu Eurocorp.

Moim największym problemem z tą grą jest tytuł. Należę do tych graczy, którzy pamiętają pierwszą grę pod tym tytułem, będącą przyjemnym, nazwijmy to RTSem. Ba, zdarzyło mi się nawet grać nieco w sequel: Syndicate Wars. Rozumiem chęć podpięcia się pod tę dylogię, czy też rebootu, ale nadawanie tego samego tytułu to zwyczajny kretynizm. Dlaczego tego nie nazwać: Syndicate: Reboot? Albo jakoś podobnie? Nie wkurzałoby to graczy pamiętających pierwszego Syndicate'a i pasowałoby do cyberpunkowej konwencji.

Wracając do samej gry – jest to, wedle współczesnych standardów, strasznie liniowy shooter. Owszem, efekciarski, ale liniowy do tego stopnia, że jedynymi elementami dającymi jakiś posmak eksploracji, są ślepe zaułki tu i tam, zawierające jakieś znajdźki. Do tego czas gry nie powala. Jeśli skupić się na strzelaniu, to zależnie od stopnia trudności grę powinno dać się ukończyć po około 5 godzinach. ALE... jeżeli zdecydujemy się na czytanie wszystkich notatek, wpisów dorzucanych do dziennika, nie dość że zyskamy bardzo klimaciarski opis rzeczywistości, dużo lepiej będziemy odnajdywać się w otaczających nas realiach: zamaskowane graffiti negujące propagandę, rozmowy „nie podłączonych” nawiązujące do wydarzeń na świecie, transmisje radiowe i telewizyjne nawołujące do buntu oraz smaczki będące ukłonem w stronę pierwowzoru.

Nasz bohater jest w stanie nosić ze sobą 2 rodzaje broni oraz kilka granatów. Jednak nie byłby to cyberpunk, gdyby ograniczyć się tylko do pukawek, nie ważne jak futurystycznych. Do naszej dyspozycji oddano też chip DART, który dostarcza informacji o otoczeniu (bardzo fajny bajer graficzny, dobrze odzwierciedlający wyobrażenia o pełnej rzeczywistości 2.0 – wszystkie obiekty są podpisane, a jeśli sieć zdobywa właśnie dane na ich temat, widać pasek ładowania). DART posiada jedną bardzo ważną cechę – po uruchomieniu jego trybu bojowego na obraz przed nami nakładana jest czarno-biała siatka, na której kolorami zaznaczono wrogów (pomarańczowy) oraz cywili/sprzymierzeńców (niebieski). Naturalnie pomaga to w rozeznaniu się, czy za którąś przeszkodą ktoś się chowa. Dodatkowo w tymże trybie czas spowalnia (albo raczej to my przyśpieszamy), nasze strzały są dokładniejsze i bardziej mordercze, a otrzymywane obrażenia mniejsze. Tryb ten trwa tyle, na ile „bateria” pozwoli. Gdy ją wyczerpiemy, musimy odczekać chwilę, po której zostanie naładowana.

Kolejnym środkiem pozwalającym nam skuteczniej zwalczać przeciwników są aplikacje bojowe. W dużym uproszczeniu chodzi o włamanie się do chipu wroga i wymuszenie zachowania, na które nie ma ochoty. Takie aplikacje mamy 3: pierwsza sprawia, że wskazany cel popełnia samobójstwo, druga – powoduje problemy z bronią, trzecia – wymusza pomoc (przeciwnik strzela do swoich, jeśli zabije wszystkich w ciągu działania aplikacji, popełnia samobójstwo). Ładowanie aplikacji odbywa się tym szybciej, im szybciej i skuteczniej zabijamy (np. trup co 3 sekundy, a każdy z nich ściągnięty strzałem w głowę). Ostatnim równie ważnym aspektem są chipy, które możemy wyciągnąć z niektórych napotkanych postaci (przede wszystkim bossów). Po zamontowaniu go u siebie, możemy wybrać jedną z pasywnych umiejętności z siatki z umiejętnościami. Wybieramy dowolną z dostępnych, jednak jeśli te wybrane znajdują się obok siebie, łączą się, zapewniając dodatkową premię do punktów życia.

Opowiedziana historia jest strasznie naiwna i tak po prawdzie to żałuję, że nie ma się na nią żadnego wpływu (jak np. do którego syndykatu się przyłączyć, albo czy działać przeciwko nim). Dobrze pasuje do gatunku, ale sama w sobie jest po prostu przeciętna i nie angażuje. Co jest w sumie zastanawiające, gdyż studio odpowiedzialne za grę (Starbreeze Studios) potrafiło prosty zamysł ucieczki z więzienia (Chronicles of Riddick: Escape from Butcher Bay) przedstawić tak, że gracz był zaangażowany od początku do końca. Może to wina sztampowych wydarzeń w fabule, może sztywnych postaci, a może tego, że główny bohater  nie odzywa się ani razu (Riddick miał gadane).

Strona graficzna pasuje do całości, choć z efektem bloom zdecydowanie przesadzono, a od niektórych świateł oczy bolą. Tyle dobrego, że gra nie sprawia problemów, chodzi płynnie i nie wykrzacza się, nawet jeśli damy alt+tab na pół godziny. Dźwięki są w porządku, podłożone głosy również (choć bez rewelacji). Muzyka jest najmocniejszym aspektem oprawy. Do tego stopnia, że napisy końcowe ogląda się do końca, by posłuchać kolejnego utworu.

Niestety nie miałem okazji spróbować trybu multiplayer, ale wedle opinii, jakie można znaleźć w internecie, jest on przyzwoity, a sam fakt ganiania w czteroosobowym składzie ponownie nawiązuje do pierwszych gier.

Jeżeli nie macie możliwości zebrania ekipy do coopa, nie przeszkadza wam długość gry, a chcecie postrzelać w otoczce cyberpunkowej, śmiało sięgajcie po Syndicate. Cena premierowa była mocno na wyrost (grubo ponad 100 zł), ale obecna (około 30 zł, za sam klucz) jest do przełknięcia. Ja nie żałowałem i bawiłem się całkiem dobrze, zwłaszcza w przypadku bossów, którzy wymagali ciut więcej kombinowania, niż podstawowe mięso armatnie. Moja ocena: 4-.

1 komentarz:

  1. Wygląda całkiem zachęcająco, ale nie jest to dla mnie raczej produkcja "must have". Jednak coop kusi, bo z pewnością miałbym z kim grać ;)

    OdpowiedzUsuń