Diablo dostał łomot. Tyrael postanowił ukryć Czarny Kamień Dusz, ale jeden z jego braci, anioł śmierci Maltael ma inny pomysł na zakończenie odwiecznej wojny między niebem, a piekłem – wyeliminować wszystko, co zawiera cząstkę demonów. Na pierwszy ogień idzie ludzkość.
Dodatki do wersji podstawowych w serii Diablo mają opinię zmieniających rozgrywkę. Choć gdybym miał być szczery, to Hellfire jakoś strasznie Diablo nie zmieniał, a owadzie poziomy były takie sobie. Dopiero Lord of Destruction do Diablo 2 był czymś, co mnie przekonało o metamorfozie. Jak wygląda sytuacja z RoS? Gdzieś tak po pomiędzy tymi dwoma tytułami. Zmian obecnie jest sporo, ale nie wszystkie są zasługą dodatku, jednak po kolei.
Fabuła – jest znośna, choć moim zdaniem psuje ją zakończenie, które jest strasznie głupie. Po jego obejrzeniu moją pierwszą myślą było: Znowu? Kolejne zdania nie będą zawierały spoilerów, ale mogą ukierunkować skojarzenia, więc jeśli ktoś chce uniknąć i tego, sugeruję przeskok do następnego akapitu. Wracając do tematu, po przełknięciu gorzkiej piguły, jaką było outro, naszła mnie myśl, że chyba ktoś tu chce powtórzyć finał pierwszego Diablo niejako po to, by zresetować pewne rzeczy w uniwersum, a nowa ekipa nie odczuwała ciężaru spadku po poprzednich autorach. Może nadinterpretuję, ale właśnie takie mam przeczucie.
Zmiany. Nie będę dzielił tego na poszczególne patche, tylko opiszę sytuację taką, jaka jest obecnie. Pożegnaliśmy się z aukcjami. Jeżeli ktoś ma jakieś nieodebrane przedmioty, to bodaj do czerwca ma czas, by je przerzucić na postacie. Gdyby przy okazji pozostawiono stary system lootu, gracz byłby udupiony, bo przydatnych przedmiotów było jak na lekarstwo. Na szczęście wprowadzono coś, co nazwano Loot 2.0 i widać ogromną poprawę. Teraz większość żelastwa na coś się przydaje, a wraz z dodaniem nowego rzemieślnika, odpowiedzialnego za zmianę wyglądu i podmianę statystyk, daje to sporą swobodę w doborze i motywację do farmienia sprzętu. Żeby trochę przyśpieszyć sprawę, nie trzeba już odblokowywać poziomów trudności każdą postacią z osobna. Od teraz dostępne poziomy zależą od najwyższego poziomu spośród wszystkich postaci, gdzie na 60 (z 70 z dodatkiem) dostępne są już wszystkie. Poziomów trudności jest teraz więcej i można je zmieniać w trakcie gry. Tych, którzy zabili bossów wg poprzedniego systemu, czeka lekki szok. Otóż wszystkie osiągnięcia związane ze starymi trudnościami straciły punkty i wylądowały jako ozdobniki w Feats of Strength. Teraz osiągnięcie za pokonanie bossa jest przyznawane niezależnie od trudności, a jeśli ma być związane z tym ostatnim, to wylądowało w Wyzwaniach.
Zmian w umiejętnościach nie będę omawiał, gdyż pełno tego i każdy musi się przekonać o nich na własną rękę. Ale po przejściu piątego aktu i bieganiu w Adventure Mode nie czuję, by zmieniały rozgrywkę diametralnie. Co innego Paragon points – przyznawane za kolejne poziomy, możemy je przypisać do pewnych pasywnych premii, modyfikując grę. Nowa klasa postaci – krzyżowiec – wpisuje się we wrażenia, jakie zrobiła podstawka. Skoro wspomniałem o Adventure Mode, parę słów wyjaśnienia. Jest to opcja dostępna po ukończeniu nowego aktu. Mamy w niej dostęp do całego Sanktuarium. W każdym z aktów otrzymujemy generowane losowo zlecenia, po 5 na akt. Takim zleceniem może być udział w jakimś evencie w grze, zabicie konkretnego potwora, czy wyczyszczenie konkretnej lokacji z wszelkiego plugastwa. W nagrodę tak za zlecenia, jak i cały zestaw z aktu, otrzymamy, między innymi, fragmenty klucza. Przy odpowiedniej ich liczbie możemy otworzyć przejście do nephalem rift, losowego wymiaru, w którym po zabiciu wymaganej liczby stworów, będziemy walczyć z jego strażnikiem. Po walce dostaniemy pewną ilość bloodshards, stanowiących walutę u jednego z kupców, który sprzedaje losowe przedmioty. Taki odpowiednik hazardzisty z D2. Rifty mogą budzić skojarzenie z losowymi mapami z obu Torchlightów, z tą różnicą, że tamte były jednopoziomowe, a rifty mają ich wiele.
Nowe lokacje są posępniejsze od swoich poprzedników. W połączeniu z niektórymi motywami z fabuły potrafią stworzyć przyzwoity klimat. No i oczywiście nie należy zapominać o muzyce, której, jak zwykle, słucha się z ochotą. Tradycyjnie nie ma szans na same nowe miejsca. Tym razem ofiarą recyklingu padło wieczne pole bitwy, fragment piekła oraz forteca Pandemonium (oba z 4 aktu D2).
Skoro zacząłem narzekać, pociągnę to dalej. Ponownie połączenie z BattleNetem jest największą bolączką gry. W dniu premiery było w porządku, ale później serwery ugięły się pod atakami ddos, zaś na koncie przez kilka dni wisiało ogłoszenie, że gracze mogą doświadczyć problemów z grami. Zakładając, że w ogóle zalogowałeś się na konto. Zdarzały się sytuacje, w których gracz mógł utknąć w kolejce logowania do BattleNetu, a co dopiero do konkretnej gry. Do tego dochodzi stosunek cena-zawartość. Jeśli ktoś chce ograniczyć się wyłącznie do V aktu, to długo nie pogra. Przed premierą i zaraz po niej cena dodatku wahała się od 160 do 100 złotych, podczas gdy zawartość stricte dodatkowa (10 poziomów postaci, nowy akt, adventure mode oraz nowa klasa) nijak tych cen nie usprawiedliwia. Uważam, że maksymalna kwota (biorąc pod uwagę nasze realia) powinna wynosić 80 złotych.
Jeżeli Diablo 3 podobało Ci się, to dodatek pewnie masz, a przynajmniej rozważasz. Reaper of Souls to więcej tego samego (ale bez przesady), może trochę bardziej dynamicznie. Dla miłośników, nawet po uwzględnieniu cyrków z połączeniem i ceny za zawartość, ocena to 4. Dla mnie, osoby, której podstawka niespecjalnie przypadła do gustu, ocena pozostaje taka, jak była: 3+. Jeżeli ktoś podziela moją opinię, sugeruję poczekać, aż cena spadnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz