Laleczka Chucky powraca! … No dobra, przyznaję, że to było zbyt entuzjastyczne jak na ten film… Kilka lat temu przy okazji opisywania wrażeń z całej wówczas serii wspomniałem, że szykowany jest kolejny film, prawdopodobnie remake. Jak się okazało CoC jest tym i tym. Fabularnie stanowi sequel wszystkich poprzednich części (nawet tych absurdalnych). Jeżeli zaś chodzi o sposób przedstawienia akcji, to jest to praktycznie remake pierwszej części.
Takie rozwiązanie stwarza kilka problemów. Weterani serii będą się nudzić. Jasne, że slashery słyną z formuły powtarzanej co odsłonę, ale tu najczęściej z pomocą przychodzą pomysłowe zgony postaci, które podtrzymują zainteresowanie. CoC pod tym względem próbuje trzymać się pierwowzoru, w którym na początku nie do końca było wiadomo, czy to lalka zabija, czy może jednak komuś odbija. No i właśnie – ludzie śledzący serię od początku doskonale wiedzą, co się dzieje, a same morderstwa są tak nudne, że ma się ochotę wyłączyć film w połowie. Z kolei ludzie, którzy oglądają CoC jako pierwszy film z tej serii, będą cholernie zdezorientowani, bo mniej więcej od wspomnianej połowy autorzy raczą nas non-stop nawiązaniami do poprzedników. Przykładem niech będzie scena po napisach, w której wystarczy ujęcie półki ze zdjęciami, by wiedzieć, co to za postać, a nowicjusze na forach zadają tylko pytanie: a kto to?
Więc dla kogo przeznaczone jest CoC? Dla fanów serii, którzy może wybaczą temu naprawdę nudnemu i słabemu jakościowo (CGI Chucky jest do bani) filmowi ową nudę dzięki zgrabnemu nawiązaniu do poprzednich odsłon oraz jednak nietypowemu jak na serię zakończeniu. Jeżeli ktoś nie widział jeszcze żadnego filmu o morderczej lalce, polecam zacząć od początku. W przeciwnym razie nie ma co podchodzić. Moja ocena: 3- (bo jestem z tych wybaczających, bo Brad Dourif nadal wymiata).
piątek, 11 października 2013
Runaway: A Road Adventure

Podobnie jak w Secret Files 2 mamy iście filmowe rozpoczęcie. Brian Basco właśnie wybiera się w podróż z Nowego Jorku do Kalifornii. Przed wyjazdem z miasta zamierza nadłożyć trochę drogi, żeby odebrać zamówioną wcześniej książkę. I to właśnie ta decyzja sprawi, że jego podróż przybierze zgoła nieoczekiwany obrót. Całemu rozpoczęciu towarzyszy bardzo fajny motyw przewodni. Na szczęście w przeciwieństwie do wymienionego SF2, Runaway sprawiło mi dużo radochy.



Cóż więcej rzec? Wielbiciele przygodówek – marsz do komputerów i ruszać w szaloną podróż! Co prawda 7-8 godzin może wydać się czasem trochę krótkim, ale mimo tego jest to czas dobrze spędzony. Moja ocena: 5-.
czwartek, 10 października 2013
Final Fantasy VII

Historia rzuca gracza od razu w wir wydarzeń. Wcielamy się w postać Clouda Strife’a, eks członka formacji Soldier należącej do mega korporacji Shinra, obecnie pracującego jako najemnik dla grupy rebeliantów o nazwie Avalanche. Ich celem jest wysadzenie reaktora Mako, gdyż powoli wysysana energia przyśpiesza obumieranie planety.

Zacznijmy od pierwszego szoku, jaki mogli przeżyć niektórzy już na samym początku. Nasi protagoniści wcale nie są tacy dobrzy, jak streszczenie początku fabuły sugeruje. Ich działania to eko terror w czystej postaci, zaś jeden z nich tak naprawdę ma w poważaniu szczytne idee i robi to dla kasy. To dopiero czubek góry lodowej, dalej jest jeszcze ciekawiej.


Kolejne zdziwienie polegało na zderzeniu kulturowym. To z kolei można podzielić na 2 podpunkty. Pierwszy związany jest z kwestiami, jakie FF7 porusza. Poza wymienionymi wyżej gracz dostaje wątki dotyczące korupcji, rozwarstwienia społecznego, prostytucji, czy konsekwencji wojny. Co prawda ludzi grających w Fallouta ciężko było czymś takim zaskoczyć, ale pozostali, unikający gier w tak surowej oprawie, dostali zimny prysznic.




Ostatnim zaskoczeniem, jakiego doświadczyło wielu graczy, jest to na tle technicznym. FF7 w momencie wydania (i sporo czasu potem) powodowało opad szczęki. Dla tej gry niektórzy kupowali konsolę, lub (w przypadku mocnego komputera) akcelerator graficzny.



Ortodoksyjni miłośnicy gier RPG mogą nie czerpać takiej radości, jak pozostali grający. Niemniej jednak i tak powinni dać grze szansę. Fanów jRPG nie trzeba przekonywać, bo najpewniej mają już tę grę za sobą (albo w planach). Resztę gorąco zachęcam do spróbowania. Final Fantasy 7 jest proste w obsłudze i w graniu, ale nadal ma wiele sekretów do zaoferowania tylko dla najwytrwalszych. Jest to także jedna z najlepszych opowieści w historii gier w ogóle i druga najwyższa ocena na moim blogu: 6.
Subskrybuj:
Posty (Atom)