Nie będzie to film oscarowy. Nie zdobędzie też takiej oglądalności jak Avatar... a szkoda. Nowa opowieść o przygodach mutantów Marvela zasługuje na to, by ją przynajmniej raz zobaczyć.
First Class przedstawia początki X-Men – zespołu mutantów zebranych pod wodzą Profesora X oraz Magneto. Zanim jednak ekipa się zbierze, dowiemy się co nieco o pochodzeniu poszczególnych bohaterów, głównych przeciwnikach (w tej roli Hellfire Club) oraz wojnie nuklearnej wiszącej na włosku. Niektóre z podanych informacji mogą powodować pewne nieścisłości w odniesieniu do poprzednich filmów, ale są to drobiazgi. Najważniejsze jest to, że następujące po sobie wydarzenia są konsekwentne. Budowane w ten sposób motywacje są wiarygodne i całkiem dojrzałe. Sama historia traktuje widza poważnie. Mamy tu do czynienia z prawdziwym konfliktem wzbogaconym o elementy z uniwersum Marvela, a nie w drugą stronę. Takie podejście pozwala czerpać przyjemność z oglądania filmu zarówno fanom komiksów i ich adaptacji, jak wielbicielom kina akcji nie zaznajomionym z tworami wydawnictwa.
Aktorzy są świetni w swoich rolach. Magneto dążący do zemsty, Xavier przeistaczający się z młodzika w człowieka podejmującego się ogromnej odpowiedzialności, Sebastian Shaw będący bezwzględnym skurwielem plus pozostali – przy żadnym z nich nie ma się wątpliwości co do stosowności zachowań/reakcji. Owszem, znajdzie się kilka akcji, które wyglądają strasznie naiwnie (Charles nie potrafiący zrozumieć, dlaczego Mystique ma obsesję na punkcie swojego wyglądu), ale tak naprawdę nadal pasują do charakteru postaci. Naturalność zachowań jest też dużą zasługą dialogów zawierających wiele smaczków dla fanów komiksów oraz poprzednich części. Brawa dla ich twórców.
Sceny akcji są przejrzyste i dobrze zmontowane, nie ma problemów ze śledzeniem poczynań mutantów. Efekty specjalne nie walą po oczach, tylko uzupełniają przedstawiane wydarzenia. Nie ma tego durnego uczucia, że moce mutantów wykorzystuje się tylko po to, by coś błyskało na ekranie. Cieszył mnie też dobór bohaterów. O ile uwielbiam patrzeć na niekończące się nawalanki między Wolverinem i Sabretoothem, o tyle raz na jakiś czas dobrze zobaczyć kogoś innego w akcji. Mamy więc (poza znanymi z poprzednich odsłon Magneto, Profesorem, Mystique, Emmą Frost i Beastem) Havoka, Banshee, Azazela, Darwina, Riptide, Sebastiana Shawa i Angel (nie, nie Warrena Worthingtona). Występy przyprawiono cameos aktorów znanych z pierwszych filmów.
Muzycznie jest w porządku. Utwory z pewnego rodzaju lekkością wpasowują się w akcję i podkreślają wagę poszczególnych wydarzeń, ale nie zapadają jakoś szczególnie w pamięć.
Dawno się tak dobrze na adaptacji komiksu nie bawiłem i z czystym sumieniem daję nowej odsłonie X-Men 5- (minus za brak tak wyrazistej muzyki, jak np. otwarcie X-Men 3) w skali szkolnej. Jeżeli dla kogoś wyznacznikiem jakości przełożenia komiksu na film są takie tytuły jak X-Men 2, czy Spider-Man 1-2, to First Class jest pozycją obowiązkową. A nawet jeśli nie lubicie/nie znacie komiksów, to tę przygodę z mutantami nadal warto obejrzeć, bo jest to zwyczajnie dobre kino akcji.
Niestety. W filmie jest tylko jedna scena z Loganem - ale za to... dość ciekawa. ;]
OdpowiedzUsuńWolverina nie było dużo, ale odbił sobie kwestią ;)
OdpowiedzUsuńOgóle mi się film bardzo podobał, a recenzja jest słuszna. Pozdrawiam