środa, 13 lipca 2011

Art of Murder: Karty Przeznaczenia

Trzecia i póki co ostatnia przygodówka w serii Art of Murder (2 kolejne części to gry typu hidden object, które moim zdaniem do gatunku nie należą). Po raz kolejny wcielimy się w postać agentki FBI Nicole Bonnet. Tym razem naszym przeciwnikiem jest Karciarz – morderca zastawiający pułapki na swoje ofiary, niczym Jigsaw z serii filmów Piła. Jego znakiem rozpoznawczym są zostawiane na miejscu zbrodni lub w przesyłkach karty.

Tak naprawdę ciężko napisać coś nowego o trzeciej grze w serii, która nie zmienia swoich założeń, a nowości praktycznie nie zawiera. Nadal sterujemy myszą (LPM – akcja, PPM – dodatkowe informacje), nadal mamy typowo przygodówkowy schemat ze zbieraniem/używaniem przedmiotów, przetykany drobnymi czasówkami (które tym razem nie mają wyraźnego zegara, więc sami musimy się pilnować). Wydawało się, że do tej pory twórcy mieli sporo czasu, by przygotować grę większą od poprzedniczek. Tak się jednak nie stało.

Zagadki oraz stawiane problemy nadal są... małe. Miejsca, które przyjdzie nam odwiedzić, mogłyby sporo pomieścić (przedmiotów, postaci itd.). Niestety liczba zawartych obiektów i dostępnych opcji jest tak niewielka, że na rozwiązania wpada się raz dwa. Tyle dobrego, że trafiają się też zadania typowo logiczne (łamigłówki, szyfry) dające więcej satysfakcji z rozwiązania. Przekłada się to naturalnie na długość rozgrywki. Weterani tradycyjnie nie mają czego w tej grze szukać. Nowicjusze mogą spróbować swoich sił, ale tak po prawdzie, to Klątwa lalkarza była jednak lepsza, więc jeśli nie chcą zamazać niezłego wrażenia po niej, do Kart niech podchodzą na własną odpowiedzialność.

Kolejnym problemem jaki miałem z Kartami jest dynamika opowieści. Niezłe filmiki oraz momenty z udziałem ofiar tworzą całkiem dobry klimat. Niestety gdy dochodzi do prowadzenia śledztwa (przepytywanie wszystkich postaci dookoła), akcja traci impet i zaczyna przynudzać. Trochę szkoda, bo sam pomysł na zabójcę i zamieszane osoby jest fajny. Niby wciąż można zginąć, ale że przez większość elementów przechodzi się dość szybko, to ten fakt dociera do nas dopiero, gdy do tego dojdzie. Jednak podobnie jak w AoM2, tak i tutaj mamy auto-save w stosownym momencie.

Najpaskudniejszą wadą trzeciej AoM są dialogi. Prawdziwe okropieństwo. Toporne, ledwie się kleją, a aktorzy zachowują się, jakby nie do końca wiedzieli, jaki ton mają nadać wypowiedzi. Z Nicole zrobił się sfrustrowany babsztyl, który wykłóca się ze swoim partnerem (który niejednokrotnie dawał sensowne pomysły) o duperele, byle tylko jej było na wierzchu. Do tego jeszcze dochodzi kwestia tłumaczenia, któremu zwyczajnie brakuje polotu. Jest poprawne, ale jedyną reakcją, jaką byłem w stanie z siebie wykrzesać, było ‘meh’.

Muzyka jest nieco bardziej zróżnicowana niż poprzednio, co policzę na plus. W utworach dalej panuje ponura, czasem melancholijna atmosfera. Współgra ona z odwiedzanymi przez nas miejscami, które prezentują się okazale. Ogólnie rzecz biorąc, to grafika doczekała się kilku pomniejszych usprawnień, jak choćby zwiększona maksymalna dostępna rozdzielczość (pasy bo bokach ekranu są mniejsze). Jedyne do czego tu się przyczepię, to animacja Nicole skaczącej po palach na bagnach. O ile same ruchy są płynne, o tyle sama gra zachowuje się trochę tak, jakby nie mogła się zdecydować, którą sekwencję uruchomić.

Ostateczny werdykt? Jeśli wykazać się jakąś dozą wyrozumiałości, to gra dostałaby 3-. Głównie przez to, że zamiast rozwoju pewnych kluczowych elementów gry, uwsteczniono się. Osoby mniej wyrozumiałe mogą pokusić się o obniżenie oceny do 2+. Niedostateczny to to nie jest, ale polecić Kart przeznaczenia też się nie da.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz