Jeżeli ktoś spodziewa się realizmu po filmie z wielkimi robotami w roli głównej… To chyba mu się coś przyśniło. Pozostałych czeka nie lada widowisko.
Fabuła jest rodem z anime: na dnie Oceanu Spokojnego pojawia się portal, przez który przełażą wielkie potwory (Kaiju) siejące zniszczenie. Po konwencjonalnym pokonaniu jednego z nich i przekonaniu się, że to nie koniec, ludzkość powołuje do życia program Jaeger, w ramach którego konstruowane są potężne roboty o tej nazwie. Za sterami każdego z nich staje dwóch pilotów.
Nie będę wnikał w szczegóły, gdyż mimo swojej prostoty zawiera ona informacje, które jednak ją spoilują. Najważniejsze w niej jest to, że w ramach stworzonego uniwersum wszystko zostało wyjaśnione, np. dlaczego akurat dwóch pilotów i czego bestie z portalu chcą.
Nie oszukujmy się, Pacific Rim nie zostanie zapamiętany przez wzgląd na głębokie postacie, aktorstwo, czy zawiłości fabularne. Ba, nawet całkiem fajny i dynamiczny soundtrack nie będzie powodem, dla którego ludzie będą mówić o tym filmie. Takim powodem będzie ogólna rozpierducha i warstwa wizualna filmu. Demolka co prawda nie osiąga tej skali, co w Man of Steel, ale jest dużo bardziej widowiskowa. Przede wszystkim kudos za bardzo ryzykowny, ale odważnie zrealizowany patent: praktycznie wszystkie główne walki są toczone nocą i w deszczu. Bierzmy poprawkę na to, że film jest wyświetlany przeważnie w 3D, więc obraz powinien być jeszcze ciemniejszy. O ile pierwsza walka może wydać się taka sobie, o tyle kolejne spowodują zgubienie szczęki. Feeria świateł i kolorowe pancerze sprawiają, że 3D jest wyraziste i właśnie dla takich momentów warto je zobaczyć. Wrażenie jest niesamowite. I mowa o zwykłym 3D, podejrzewam, że w IMAXie oczy wyjdą na wierzch. Do tego należą się brawa za realizację walk pod kątem ruchów. Wręcz czuć ciężar maszyn, a ich złożoność nie jest tylko bajerem wizualnym, jak transformacje z Transformers 1-3 Baya. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że twórcy filmu osiągnęli maksymalny realizm, na jaki pozwala konwencja wielkich robotów. Bardzo pozytywne wrażenie robią też pojedyncze ujęcia, przywodzące na myśl komiksowe kadry.
Co mi się nie podobało? Trochę się PR dłużył. Jeśli wziąć pod uwagę, że film trwa 131 minut, zawiera 3 walki i całą masę pierdół, dojdziemy do wniosku, że balans poszczególnych elementów jest nierówny (podczas gdy jedne sceny będziemy pochłaniać z zachwytem, na innych będziemy niecierpliwie sprawdzać godzinę).
Ogólny klimat przypomina wypadkową pomiędzy Evangelionem, Kishin Heidan, a Robot Joxem. Tego się spodziewałem i to dostałem. Nie do końca odpowiadała mi realizacja, ale jak na wakacyjny blockbuster, którego zadaniem jest dostarczenie niezobowiązującej rozrywki, jest dobrze. Moja ocena: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz