niedziela, 17 listopada 2013

It's Halloween, everyone's entitled to one good scare.

Pomimo tego, iż ta seria przyczyniła się do utrwalenia formuły slasherów, sama w sobie jest dziwna i widać, że chyba zbyt wiele osób miało różne wizje odnośnie jej przyszłości, co przekłada się na cyrki z poszczególnymi odsłonami.

Halloween (1978)


W Halloween w 1963 6-letni Michael Myers z Haddonfield zabija swoją starszą siostrę Judith, dźgając ją wielokrotnie kuchennym nożem. Po całym zajściu ląduje w psychiatryku. W 1978 ucieka stamąd, zaś jego celem są rodzinne strony. W pościg za nim udaje się dr Loomis.

Kto by pomyślał, że niskobudżetowy, niezależny slasher przyczyni się do ugruntowania pozycji tego gatunku na rynku i pojawienia się pierdyliarda naśladowców (choćby Friday the 13th). Pomimo takiej przynależności Halloween, jako jeden z prekursorów, różni się od utartego schematu. Nastrój jest budowany stopniowo, jak w rasowym horrorze. Haddonfield wraz ze swoimi mieszkańcami jest pokazywane, jako miasteczko, które faktycznie może gdzieś istnieć, przez co świadomość wydarzeń z filmu (które w całości są dziełem człowieka, gdyż Michael pomimo swej wytrzymałości nadal nim jest) powoduje niepokój. Do tego dochodzi muzyka sprawiająca, że ciarki przechodzą po plecach oraz rewelacyjna praca kamery (ujęcia, gdy morderca jest na skraju widoczności, i oświetlenie potęgują strach).

Na sam koniec warto wspomnieć o kilku ciekawostkach. To właśnie Halloween przyczyniło się do spopularyzowania false endings (że niby morderca nie żyje, a zaraz potem wstaje i ponownie atakuje), cliffhangerów na koniec rzezi, czy ujęć z oczu mordercy. Od tego filmu swoją karierę zaczęła Jamie Lee Curtis, którą po dziś dzień fani gatunku nazywają Królową Krzyku. Podsumowując, jeśli interesuje was old-schoolowy slasher, Halloween jest pozycją obowiązkową. Pomimo upływu lat, nadal potrafi przestraszyć, a o to przede wszystkim chodzi. Moja ocena: 5-.


Halloween II (1981)


Choć nakręcony 3 lata później, jest bezpośrednią kontynuacją jedynki. Tak bardzo bezpośrednią, że powtarza jej ostatnią scenę, zaś dalsze wydarzenia mają miejsce jeszcze tej samej nocy. Laurie trafia do szpitala, a Loomis w asyście policji poluje na Myersa. Na wierzch wypływa także motywacja Michaela.

H2 to bardzo sprawnie zrealizowany sequel. Niestety nie oznacza to, że równie klimaciarski, co poprzednik. Potrafi trzymać niekiedy w napięciu, niektóre zgony ma bardzo kreatywne, a zakończenie jest dość efekciarskie, jednak jest to tylko (albo aż) dobre rzemiosło. Zamyka pewien rozdział historii i trzeba przyznać, że robi coś, co Piątkom zajęło 4 filmy. Muzycznie jest nadal ok, wizualnie jest w porządku (pierwsze, co przychodzi na myśl, to przejrzyście), ale i ta warstwa doskonale wpasowuje się we wspomniane rzemiosło. Przez cały film towarzyszyło mi uczucie, że sequel zrobiono raczej pro forma, niż żeby faktycznie postarać się o coś nowego. Dlatego też tylko morderstwa uznałem za kreatywne. Mogło być zdecydowanie gorzej, a jest na tyle solidnie, że Halloween 2 dostaje ode mnie 4.


Halloween III: Season of the Witch


Ten film to chyba największy WTF w historii gatunku, a przy okazji jeden z większych w kinematografii w ogóle. Tak naprawdę przez to WTF nie powinno się o nim wspominać w serii Halloween. Jednak nosi ten sam tytuł, więc wypadałoby napisać przynajmniej, o co tyle szumu.

Zacznijmy od tego, że H3 nie był planowany, jako stricte sequel poprzednich części. Ideą było zrobienie serii, którą łączyłoby samo Halloween, zaś historia opowiadana w każdym filmie dotyczyłaby czegoś zupełnie innego, jak w antologii. Jak postanowiono, tak zrobiono… w tej części. Opowieść dotyczy tego samego święta, jednak nie znajdziecie tu ani Haddonfield, ani Michaela Myersa. Fabuła SotW (nie posiadająca, swoją drogą, nic wspólnego z tym podtytułem) dotyczy lekarza, który w wyniku splotu dziwnych wydarzeń zostaje uwikłany w aferę z halloweenowymi maskami w roli głównej.

Jeśli na moment zapomnieć o tym, że ta odsłona nie ma nic wspólnego filmami Carpentera (o pardon, ma – czasami ich fragmenty widać na telewizorach w tle), to sam w sobie nie jest jakoś specjalnie tragiczny. Owszem, aktorstwo jest słabe, muzyka miejscami zdążyła się zestarzeć, a fabuła nie wszystkim przypadnie do gustu. Jednak na tle slasherowej formuły jest to na pewno świeży pomysł, z licznymi mniejszymi zwrotami akcji, niezłymi ujęciami, takimiż efektami/morderstwami i potrafiącymi zainteresować wątkami (przy odpowiednim dystansie, w przeciwnym razie będzie straszyć, ale głupotą). Nie polecam tego w ramach maratonu, ale jako ciekawostkę już tak. Moja ocena: 3+ (byłoby 4, gdyby skrócić niektóre sceny).


Halloween 4: The Return of Michael Myers


Fani domagają się, fani dostają. Halloween 4 to powrót do sprawdzonej formuły. Po chłodno przyjętej trójce wracamy Michaela Myersa. Czwórka rozgrywa się 10 lat po dwójce. Nie ma już Laurie, jest jej córka (o ironio) Jamie. H4 kompletnie neguje zakończenie H2. Tam Loomis poświęcił się, żeby zabić Michaela. Szpital pierdyknął w powietrze, a widz miał okazję podziwiać gorejące zwłoki mordercy. W H4 wychodzi na to, że Michael tylko zapadł w śpiączkę, a Loomis wyszedł z poparzeniami. Po 10 latach Michael budzi się akurat w momencie, gdy go transportują. Zatem jest to idealna okazja do ucieczki i ruszenia w kierunku Haddonfield. W pogoń za nim ponownie rusza Loomis.

Jason Voorhees był materiałem dużo twardszym do ubicia i tam notoryczne przywracanie go jako złego nie robiło problemu. Ba, żeby kompletnie olać sprawę regeneracji, zrobiono zeń zombie i wszystko było cacy. Natomiast powrotu Michaela jakoś nie jestem w stanie zaakceptować. No ale dobra, zrobię to na rzecz kontynuowania serii.

Halloween 4 to w zasadzie nieco unowocześniona powtórka wydarzeń z jedynki. Niestety poza tym ta odsłona serwuje w cholerę nieścisłości nawet jak na głupawego slashera. Do tego kolejna „śmierć” Michaela jest jeszcze mniej przekonująca niż do tej pory. Na sam koniec dochodzi zakończenie, które jest niegłupim pomysłem, ale bezsensownie zmarnowanym (o tym przy kolejnej części). H4 nie jest tragiczny, ale nawet od fana gatunku wymaga niemałego dystansu, by czerpać z niego przyjemność. Załóżmy, że takiego udzieliłem. W związku z czym moja ocena: 3-.


Halloween 5


W filmie tego co prawda nie ma, ale poza nim ten tytuł w pełni brzmi: Halloween 5: The Revenge of Michael Myers. A film? Jeszcze gorzej niż poprzednio. Michael znowu w pogoni za Jamie. Do tego: a) olano wątek z klątwą/potencjalnym następcą – Jamie trafiła do szpitala; b) Jamie nie zabiła matki, tylko ją dźgnęła; c) Jamie zyskała jakąś psychowięź z Michaelem i bywa, że widzi to, co on.

Nawet jak na slasher powyższe założenia robią się coraz bardziej absurdalne. Podobnie zachowanie doktora Loomisa, który na obecnym etapie obsesji powinien dostać w wariatkowie celę obok Myersa. Filmu nie ratuje absolutnie nic – nuda, nuda, nuda. Nawet gag z fałszywym Michaelem jest tak nadużywany, że się rzygać chce. Stosowany chyba tylko po to, by wydłużyć seans, którego sensownej (choć wciąż nudnej) treści starczyłoby może na godzinę. Moja ocena: 1.


Halloween: The Curse of Michael Myers


Kto… Jak… Huh? Naprawdę, nie mam pojęcia, kto i co brał, żeby wymyślić takie zawiązanie akcji… Halloween 6 stara się powiązać wszystkie (no oprócz H3) części w jedną całość w sposób tak popieprzony i głupi, że zwyczajnie brak na to określenia.

Halloween 4-6 są znane jako tzw. Thorn trilogy, gdyż w każdej z nich przewija się symbol ciernia. Autorzy wyciągają postacie wręcz trzecioplanowe z poprzednich odsłon, byle to jakoś powiązać. Okazuje się, że Michael Myers wcale nie jest tym czystym złem, które zabija dla samego zabijania. Jest kontrolowany przez pewien kult i ma swojego opiekuna, który pilnuje, by zabijał zgodnie z wolą kultu. Na dzień dobry do odstrzału idzie nastoletnia już Jamie, która przed śmiercią zdążyła urodzić dziecko. W jednej z wersji filmu (są 2) jest powiedziane, że to Michael jest ojcem… Tak jest, koleś zgwałcił (pod kontrolą kultu) siostrzenicę, żeby spłodzić potomka… Tylko po kiego, skoro celem było zabicie całej rodziny? Za Myersem tradycyjnie goni już Loomis (jest to jego ostatni film tej serii, gdyż zaraz po nakręceniu aktor Donald Pleasance zmarł), do tego za mięso armatnie robi rodzina Strode’ów, która adoptowała Laurie plus, jak już wspomniałem, postacie wręcz trzecioplanowe. Z ekranu wieje nudą, a okazyjne efekciarskie morderstwo to za mało, by wytrzymać do końca seansu, niezależnie, czy oglądacie wersję kinową, czy producer’s cut. Moja ocena: 1+ (plus za te morderstwa).


Halloween H20: 20 Years Later


Jedno słowo, które idealnie podsumowuje moje wrażenia z tej odsłony: WRESZCIE! Tak jak kiedyś pierwsze Halloween umieściło Jamie Lee Curtis na radarze Hollywood, tak teraz Królowa Krzyku powróciła, by pomóc podupadającej serii. Choć w dzisiejszych czasach jest szansa, że wiele osób zobaczy ten film przez wzgląd na inne nazwiska, które się tu pojawiają, choćby na moment: Josh Hartnett, Jodi Lyn O’Keefe, Janet Leigh, LL Cool J, czy Joseph Gordon-Levitt.

Biorąc pod uwagę, jaki burdel zrobiono w lore serii w częściach 3-6, tutaj postanowiono, że tamte odsłony… w ogóle nie miały miejsca, przez co H20 jest bezpośrednim sequelem H2 i jeśli nie macie w planach zaliczenia całej serii, tak należy to oglądać. Laurie po raz kolejny zmieniła nazwisko, a akcja ma miejsce w szkole w Kalifornii, której postać Jamie jest dyrektorką. Laurie do tej pory przeżywa traumę z lat młodzieńczych, a jej paranoja nie pozwala jej siedemnastoletniemu synowi na normalne życie. Właśnie w takim momencie w jej życiu ponownie pojawia się Michael. Żeby na szybko ustalić, co się działo między 2, a 20, jesteśmy raczeni następującymi faktami: ciała mordercy nigdy nie odnaleziono, choć Laurie widziała, jak się fajczy. Loomis również przeżył pożar, ale zyskał opinię wariata, gdyż resztę jego życia dominowała obsesja na punkcie byłego pacjenta. Ostatnim ogniwem łączącym filmy Carpentera ze współczesną odsłoną jest postać pielęgniarki, która towarzyszyła Donaldowi w pierwszym filmie.

H20 weszło na rynek w momencie, gdy ruszyła współczesna fala slasherów, zapoczątkowana przez Scream, a traktująca temat nieco luźniej, albo inaczej, jak kto woli. Daje się to odczuć w trakcie seansu – jest dynamiczniej, miejscami bardziej krwawo, a młodzież odpowiada czasom, w których nakręcono film. Dodatkowo sam przebieg akcji daje sporo frajdy i satysfakcji. Trzeba pamiętać, że Laurie to nie nastolatka, to kobieta po przejściach i tłamsząca w sobie gniew od 20 lat. W pewnym momencie żyłka pęka i to Michael powinien czuć się zagrożony, a widzowi pozostaje kibicować. Ba, z tego nagromadzonego wkurwa wypłynęło naprawdę świetne zakończenie, które mogło zamknąć serię na dobre i zostawić pozytywne wrażenie po poprzednich rozczarowaniach, ale… cóż, o tym poniżej. Do wad doliczę stosunkowo niewielką ilość morderstw oraz przewidywalne próby straszenia (przede wszystkim oklepane jump scares). W ostatecznym rozliczeniu H20 dostaje ode mnie solidne: 4.


Halloween: Resurrection


What the fuck is wrong with you?! H20 miało idealne zakończenie, dobry moment na odesłanie i tak zszarganej serii z honorami. Ale nie, komuś było mało kasy! Przez co już na początku dowiadujemy się, że Laurie zabiła kogoś innego niż Michael i wylądowała w psychiatryku. 3 lata później Michael włamuje się tam i wreszcie ją zabija. Ok, tyle JESZCZE jestem w stanie zaakceptować (nie takie numery robiono w tym gatunku, ba, serii). Tylko proszę mi wyjaśnić, dlaczego zaraz po tym Myers nie pogonił za swoim siostrzeńcem? Że niby Laurie go ukryła? Nie powstrzymało go to przed odnalezieniem jej samej!

Dalej jest tylko gorzej. Zamiast ścigania kogoś z rodziny, Michael morduje ekipę, która robi sobie reality show w jego starym domu. Sam pomysł na tę część fabuły jest okropny. W dużej mierze wziął się chyba z tego, że Blair Witch Project był na topie i filmy typu found footage robiły furorę. Przez co połowa seansu Resurrection to widok z kamer z owego reality show.

Nie pomaga tu obecność takich osób jak Katee Sackhoff, czy Busta Rhymes (no ten to trafił chyba tylko dlatego, że w poprzedniej był LL Cool J). Morderstwa są nudne, całość się wlecze, a plus przy ocenie jest tylko za ostatni występ Jamie Lee Curtis (szkoda, że nie zachowano tego jako cameo do remake’ów). Moja ocena: 1+.


Halloween (2007)


Remake, którego autorem jest Rob Zombie… i to czuć. Nowa wersja została nie tylko uwspółcześniona, ale także „przybrudzona”. Jedni wezmą to za zaletę, inni niekoniecznie. W samym filmie mamy więcej scen z dzieciństwa Michaela, który pochodził z, w zasadzie, patologicznej rodziny. Tu pojawia się pierwszy zgrzyt. Niby zawarto to, że Myers to ucieleśnienie zła, a jego oczy zioną pustką, jednak sama historia sugeruje, że wzięło się to z takiej, a nie innej sytuacji rodzinnej i szkolnej. Racjonalizacja niby nadaje pewnego kolorytu, ale odbiera też sporą dawkę grozy samej postaci. Ot, „zwyczajny” psychopata. Sam brud rzeczywistości jest widoczny nie tylko w rodzince mordercy, przewija się także w innych postaciach (stróż nocny i jego kuzyn, którzy gwałcą jedną z dziewczyn z psychiatryka; wulgarni do przesady nastolatkowie itd.). Co prawda zabrakło cameo Jamie Lee Curtis, ale obsada nie jest zła. Malcom McDowell wciela się w Loomisa i wychodzi mu to naprawdę dobrze, zaś smaczku dodaje obecność Brada Douriffa, Danny’ego Trejo oraz Tylera Mane’a – ten ostatni co prawda nigdy nie pokaże twarzy, bo to on gra dorosłego Myersa, ale fani adaptacji komiksowych zapewne kojarzą go z roli Sabretootha w pierwszych X-Men.

Do wad filmu zaliczę przede wszystkim miejscami dziwnie dobraną muzykę (w tym nieco nadużywany motyw przewodni), ucieczkę Laurie przed Michaelem (wydaje się nieco za długa) oraz to, że niektóre sceny próbują szokować na siłę. W związku z tym moja ocena to 4-, jednak osoby, którym nie podobało się dorabianie tłumaczenia do zachowania Myersa, mogą ją śmiało obniżyć o 1. Do tego przeciwnicy filmowej twórczości Zombiego mogą odjąć kolejne oczko.


Halloween II (2009)


Sam początek potrafi zrobić nieźle w konia. Laurie trafia do szpitala i widz ma wrażenie, że nowy film Zombiego będzie nie tylko sequelem, ale wręcz remake’iem sequela! Na szczęście potem wraca na swoje wulgarno-brudne tory. Po raz kolejny otrzymujemy sytuacje, które przyprawiają o „WTF?” na twarzy. Fabuła jest niepotrzebnie przekombinowana. Michael ma wizje „duchów”: dziecięcego siebie i matki, i że niby to ta druga mówi mu, co ma robić. Ok… po co? Kolejnym zabiegiem biorącym widza z zaskoczenia jest fakt, że Myers często biega bez maski (choć z takim zarostem, jaka to różnica) oraz… wrzeszczy… Do tego wątek Loomisa jest niemal kompletnie zbędny i niepotrzebnie wydłużający i tak przynudzającą opowieść.

Całości nie ratują powracający w swoich rolach McDowell, Douriff, czy Mane. Po akcji w szpitalu po głowie chodzi tylko jedno: kiedy koniec? Na tym etapie byłem już tak zmęczony serią i tym filmem, że przysypiałem. Można zobaczyć jako ciekawostkę, ale jeśli ktoś nie trawił remake’u, jego sequela nie ma co zaczynać. Moja ocena: 3-, a schemat jej obniżania opisałem przy poprzednim filmie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz