Był wpis o serii A Nightmare on Elm Street, był o Friday the 13th, pora na wpis o crossoverze, który miał miejsce w 2003, zanim pojawiły się remake’i. Nie kumam hejtu na ten film, nie kumam ludzi, którzy narzekają na niego, bo… bo tak! Pardon, może jakiś argument? Tak – film jest głupi. Tak – jest przerysowany. Tak – nijak ma się do klasyki slasherów. Ale pamiętajcie też, że wyszedł w 2003 roku, kiedy mało który slasher próbował naśladować klimat, jaki tworzyła część wizualna Halloween, czy pomysłowe efekty Koszmaru z ulicy Wiązów. Na tym etapie chodziło już tylko o to, kto wyleje więcej sztucznej krwi.
Film zaczyna się retrospekcją z serii A Nightmare on Elm Street. Mieszkańcy Springwood zdołali zapomnieć o Freddym, przez co ten stracił swoją moc. Krueger przeszukał wszystkie kręgi piekieł i znalazł narzędzie, które przywróci strach w sercach ludzi. Tym narzędziem jest Jason Voorhees. Krueger tworzy iluzję jego matki, dzięki czemu Jason po raz kolejny wstaje z grobu i rusza na rzeź. Niestety Freddy przeliczył się, bo Voorhees zamiast poprzestać na iluś ofiarach, zabija dalej, aż w końcu dochodzi do konfrontacji między mordercami.
Co mi się podoba w tej napierdzielance? Przede wszystkim cała masa szczegółów i szczególików świadczących o tym, że autorzy odrobili zadanie domowe, przez co odpowiednio zdystansowany widz będzie czuł się dobrze na seansie. Po pierwsze – pomimo morderstw dla samych morderstw i zerowym straszeniu widza (jump scares się nie liczą), udało się zamieścić kilka scen (z udziałem mocy Kruegera), przy których można poczuć się nieswojo. Po drugie – wspomniane szczegóły: jest nawiązanie do rzekomego utonięcia Jasona, czy spalenia Freddy’ego. Jednym z miejsc akcji jest szpital dla psychicznie chorych z trzeciego Koszmaru. Pojawia się także Hypnocil, lek z tej samej części. Freddy nadal czerpie moc ze strachu i śmierci, Jason daje się manipulować tylko swojej matce. Obaj mordercy niejako reprezentują żywioły, które ich uśmierciły (przez co nawet oświetlenie zmienia się w niektórych scenach). Po trzecie – pojedynki potworów jako żywo przypominają Celebrity Deathmatch, czyli przyjemne i absurdalne okładanie się po mordach. Po czwarte – charakteryzacja jest bardzo dobra, a Freddy w jednej ze swoich wersji przypomina diabła. Po piąte – ujęcia są przejrzyste i nie ma problemu ze śledzeniem akcji. Po szóste – niektóre efekty CGI się zestarzały, ale pozostałe są w porządku. Naprawdę nie widzę powodu, żeby się czepiać. Że co, że główne mięso armatnie jest mało wyraziste? Głupi argument, bo przeważnie takie jest w slasherach. Że sikająca krew jest przerysowana? No ma taka być!
Podsumowując, niech zrzędy zrzędzą, a ci, którzy lubią krwawą i odmóżdżającą rozrywkę, będą się dobrze bawić zwłaszcza, jeśli orientują się w mitologii obu serii. W takiej sytuacji najlepiej zebrać znajomych o podobnym podejściu, zaopatrzyć się w alkohol, chipsy i udać się na makabryczną jazdę bez trzymanki. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz