niedziela, 2 listopada 2014

Ave Satani

Omen, seria, z której widziałem tak oryginał, jak i remake, a następnie przeżyłem szok, gdy odkryłem sequele tego pierwszego. Ok, przesadzam, o dwójce i trójce wiedziałem (choć nie widziałem), ale czwórka faktycznie mnie zaskoczyła. Pora rozliczyć się z całą serią i zobaczyć, czy taki diabeł straszny, jak go malują.


The Omen (1976)


Dyplomata adoptuje dziecko, by ukryć przed żoną śmierć ich prawdziwego syna. Przez pierwsze lata wszystko wygląda w miarę normalnie, jednak z czasem dookoła Damiena zaczynają się dziać dziwne rzeczy, ludzie z otoczenia giną w specyficznych okolicznościach, zaś samego dyplomatę nagabuje pewien ksiądz, który wie o dziecku więcej, niż powinien.

Z tym filmem jest zasadniczo kilka problemów, które przeszkadzają mu być dobrym straszydłem. Na początku są to przesadnie ponura muzyka i w zasadzie tytuł, dzięki którym wiemy, czego się spodziewać po treści, a tym samym jesteśmy pozbawiani zaskoczenia. Wspomniana muzyka to zresztą nie tylko kwestia wstępu do filmu, ale także wielu scen w nim samym. Zamiast straszyć, wywołuje ironiczne uśmiechy, a jej przesadny ton sparodiowano choćby w South Park.

Jeżeli zaś nastawimy się na klimaciarski film, niekoniecznie oczekując strachu, to tu jest już dużo lepiej. Produkcja jest dobrze zagrana, świetnie zrealizowana od strony wizualnej (niektóre sceny i ujęcia to prawdziwy majstersztyk pod względem klimatu), a i przesadzona muzyka, pomimo przegięcia, jest dobrej jakości. No i dochodzi zakończenie, które nie dla wszystkich było oczywiste, za co należą się brawa. Omen to horror leciwy i daje się to odczuć. Prawdopodobnie fakt ten skreśli go z listy „do obejrzenia” wielu osób, a szkoda. Widać tu włożony wysiłek, a motyw dzieci pokroju Damiena, czy związanych z nimi oznak (specyficzny pies, znamię itd.) przewija się w popkulturze do dziś, przez co warto jest poznać źródło, które przyczyniło się do popularyzacji. Moja ocena: 4.

Ciekawostka aktorska: Patrick Troughton, znany także jako drugi Doktor.


Damien: Omen II


Nie potrafię ugryźć tego filmu… no za cholerę… Uchodzi on za przyzwoity, ba, dobry, ale mi się niemożebnie dłużył. Opowiadana historia ma miejsce 7 lat po wydarzeniach z oryginału. Damien jest już nastolatkiem uczęszczającym do szkoły wojskowej. Przygarnął go jego wujek

Dalej schemat jest podobny do jedynki. Ludzie, którzy odkrywają o nim prawdę, lub mogą w jakiś sposób zagrozić jego pozycji, giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Sam Damien też odkrywa tajemnicę swego pochodzenia. I jest to zdecydowanie najsłabsza, niewykorzystana część fabuły. W zasadzie sprowadza się do tego, że chłopak RAZ kwestionuje swoje dziedzictwo, zadając pytanie: Dlaczego on? I tyle, koniec tematu. Nawet jeśli przyjmiemy, że pogodził się z tym i świadomie już podejmuje decyzje, to jest to teoria strasznie naciągana, a jej zobrazowanie mało wyraziste. Nawet jeden zwrot akcji, jak nam autorzy serwują, nie ratuje sytuacji, bo jest raczej przewidywalny, zaś jego konsekwencje raz dwa zamiatane pod dywan. Końcowa scena nie pozostawia złudzeń – będzie sequel.

Muzyka ponownie jest świetnej jakości, ale przez swoje wykonanie sprawia, iż sceny z nią w tle są znowu przerysowane. Śmierć jednej osoby na pustej drodze przypomina wręcz momenty z Final Destination

Nie żeby Omen 2 był złym filmem, to solidna, rzemieślnicza robota, tyle że nudnawa. Da się to raz obejrzeć, zwłaszcza w ramach maratonu, ale brak wyrazistych scen, rozwleczona akcja i masa bohaterów, którzy nas nic nie obchodzą, sprawiają, że widz ziewa. Ciągłe szczucie Ave Satani w tle nijak nastroju nie poprawia. Moja ocena: 3-.

Ciekawostka aktorska, w małej roli, ale widocznej: Lance Henriksen.


Omen III: The Final Conflict


Dorosły już Damien (w tej roli Sam Neill) w pełni zaakceptował swoje dziedzictwo i zamierza wypełnić swe przeznaczenie. W wieku 32 lat obejmuje urząd ambasadora USA, stanowisko pierwotnie pełnione przez jego ojca. Naturalnie, są tacy, którzy będą próbowali powstrzymać Damiena w jego diabolicznych działaniach.

Ok, pierwsza rzecz, którą trzeba sobie powiedzieć od razu – Sam Neill w swojej roli jest zajebisty! Nie jest to może jakaś prześwietnie napisana postać, ale aktor wyciska z niej wszystko, co może. Na plus policzę też próbę przywrócenia nastroju grozy za pomocną nastrojowych scen pokroju tych z cmentarza z jedynki. Muzykę stonowano i rozłożono bardziej równomiernie, przez co nie dochodzi do sytuacji, że jak tylko usłyszymy motyw przewodni, to programowo mamy się bać.

Do wad zaliczę przede wszystkim zbyt nagłe zakończenie, jakby zabrakło pomysłu, oraz mało dynamiczną pierwszą połowę filmu. Z tych powodów Omen 3 dostaje ode mnie: 4-, zaś osoby mniej wyrozumiałe mogą obniżyć ocenę do 3.


Omen IV: The Awakening


Kompletnie zbędny sequel, niebędący zaskoczeniem dla nikogo, kto widział część trzecią. Żeby było jeszcze gorzej, fabularnie jest to sequel, ale w kwestii formy to w zasadzie remake pierwszej części. Tym razem rodzina polityczna adoptuje… dziewczynkę. Słabo, bardzo słabo.

Wiele scen powtórzono z poprzedników, podobnie z wykorzystaniem pomysłów, które zmieniono minimalistycznie, na zasadzie: teraz to kobieta drąży temat. Oryginalnych dodatków jest tu tyle, co kot napłakał. Nawet zakończenie jest wtórne. Do tego przez cały seans wieje nudą. Nie mam pojęcia, czy to dlatego, że film zrealizowano dla telewizji, czy wyłożono za mało kasy, czy po prostu twórcy dali ciała. Podejrzewam, że wszystkie te powody naraz.

Omenu 4 nie jestem w stanie polecić nikomu, nawet w ramach maratonu. Jest to słaby film, bez emocji, z chamsko leniwym odgrzewaniem kotletów znanych z poprzednich odsłon, zwłaszcza pierwszej. Moja ocena: 1.


The Omen (2006)


Nieunikniony remake pierwszego filmu. Przebieg fabuły jest niemal identyczny, więc daruję sobie jej opis.

Ponarzekam na całą resztę. Całkiem przyzwoici aktorzy marnują się tutaj kompletnie. Wszystkie dialogi wyglądają tak, jakby im się nie chciało. Sceny są realizowane po linii najmniejszego oporu, praktycznie toczka w toczkę kopia oryginału, tyle że bez polotu. Najlepszym określeniem na nie jest angielskie słowo „uninspired”. Klimat też gdzieś się ulotnił. Zamiast kombinowania z kadrami i kolorami, tutaj kwintesencją atmosfery jest scena nocą, w deszczu, zaś szczytem możliwości w straszeniu są prostackie jump scares. Poszczególne sceny są czasem dziwnie zmontowane. Zamiast przejść, odnosi się wrażenie, że akcja sobie skacze.

Jeżeli ktoś chce obejrzeć tę wersję, to chyba tylko dla faktu, że jest to współczesna interpretacja. W przeciwnym razie The Omen (2006) nie zawiera absolutnie żadnego innego argumentu (no może poza obsadą), dla którego warto byłoby się weń zagłębiać. Moja ocena: 1+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz