Panią Jane Jensen gracze kojarzą przede wszystkim z wysoko ocenianej serii Gabriel Knight. Co prawda brała też udział przy tworzeniu innych gier, ale gdyby mnie ktoś zapytał, co konkretnie przy nich robiła, albo przy jakich tytułach, to bez pomocy wujka google byłbym w kłopocie. Wiadomym było jednak, że kolejnym tytułem, który będzie nieodłącznie kojarzony z jej nazwiskiem, stanie się Gray Matter. Ot choćby dlatego, że autorka sama ją zapowiedziała.
Naszymi głównymi bohaterami są Samantha Everett oraz dr David Styles. Dziewczyna jest iluzjonistką, która chce przyłączyć się do Klubu Dedala zrzeszającego najlepszych magików na świecie. Z kolei David jest światowej sławy neurobiologiem, mieszkającym niedaleko Oksfordu. Sam trafia do jego domostwa zupełnie przypadkowo, a z braku funduszy zostaje asystentką doktora. Jej pierwszym zadaniem jest znalezienie ochotników do nowego eksperymentu Stylesa. W tym samym czasie na studenckim kampusie zaczynają się dziać dziwne rzeczy.
Tak w wielkim skrócie przedstawia się fabuła Gray Matter. Jej najmocniejszą stroną są postacie. Każda z nich ma jakąś rolę do odegrania, każda ma swoje powody, by być w danym miejscu i czasie. Dodajmy do tego nie zawsze jasną przeszłość oraz plotki krążące między studentami, a zrozumiecie, jaka atmosfera panuje w grze. Z jednej strony jest ona pełna melancholii i smutku, z drugiej bywa ponura, tajemnicza i zahacza subtelnie o horror. Całości dopełniają naprawdę rewelacyjne dialogi. Wbrew pozorom napisanie naturalnie brzmiącej rozmowy (zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności fabularne) jest nie lada wyzwaniem. Tutaj się udało. Brzmią one tak dobrze (jeśli nie liczyć kwestii czysto technicznych typu przerwy między poszczególnymi wypowiedziami), jak w książce, która sprawia, że przerzucamy kolejne strony, byle tylko dowiedzieć się, co będzie dalej.
Graficznie jest naprawdę świetnie. Odwiedzane miejsca nie są zbyt wielkie, ale ilość szczegółów potrafi powalić na kolana. Standardowe tła 2D posiadają wiele ruchomych elementów, ozdobionych dodatkowo efektami świetlnymi, czy lustrzanymi (zależnie od samych elementów). Gdzieniegdzie można też dostrzec obiekty 3D będące uzupełnieniem tła oraz posiadające własną animację. Postacie są bardzo szczegółowe i poruszają się bardzo płynnie. Od czasu do czasu niektórym z nich zdarza się ślizgać po powierzchni, lub zgubić na moment drogę, ale to akurat drobiazgi. Przerywniki wszelkiego rodzaju przypominały mi to, co widziałem wcześniej w Braid: normalne obrazy, na których powoli przesuwają się nieruchome postacie. Ten sposób prezentacji wydarzeń świetnie współgra z resztą oprawy.
Trzecim wielkim budowniczym nastroju jest muzyka. Mam tylko jedno słowo na to, co zaserwowano nam w grze: RE-WE-LAC-JA! Utwory instrumentalne sprawiają, że ciarki chodzą po plecach, a piosenki z kolei sprawiają, że grający dosłownie przeżywa to, co bohaterowie gry. Jakby tego było mało, te ostatnie zapadają w pamięć do tego stopnia, że można ich słuchać w kółko nawet po ukończeniu gry. Drugą stroną udźwiękowienia są dialogi. Głosy dobrano całkiem fajnie, choć silenie się na akcenty nie wszędzie wyszło. Miło jednak, że ktoś próbował.
Sercem każdej gry przygodowej są wszelkiego rodzaj zagadki i łamigłówki. Gray Matter jest pod tym względem odrobinę nierówna. Rozdziały z Sam bywają wymagające i naprawdę angażują w rozwój fabuły. Zupełną nowością oraz bardzo dobrym uzupełnieniem wyzwań intelektualnych są sztuczki magiczne, których dziewczyna może (a nawet musi) używać, by popchnąć akcję do przodu. Sztuczki posiadają własny panel służący do zaplanowania (wygląda to jak stworzenie bardzo prostego programiku za pomocą metody click-drag-drop) i wdrożenia. Niestety na tym tle rozdziały z doktorem Stylesem wypadają cokolwiek blado. Nie licząc dosłownie dwóch czy trzech konkretnych łamigłówek, cała reszta sprowadza się do chodzenia po okolicy, zbierania przedmiotów lub klikania na obiekty związane z danym rozdziałem.
Największą bolączką jest jednak czas ładowania nowych miejsc. Każde przejście (np. z pokoju do pokoju, z piętra na piętro) oznacza ekran ładowania. Na samym początku gry nie robi to zbyt wielkiego problemu, ale ostatni rozdział potrafi przez to dać w kość, gdyż akurat tam pomieszczenia zmieniają się jak w kalejdoskopie. Za drugą, dużo mniejszą bolączkę można wziąć polskie tłumaczenie. Niekiedy litery nachodzą na siebie, a w jednym miejscu zdarzyło się, że 2 obiekty były przetłumaczone odwrotnie (a przynajmniej ich zastosowanie tak sugerowało).
Podsumowując, Gray Matter to dobra gra, świetny scenariusz, wyrazista atmosfera, dobre zagadki (przynajmniej w rozdziałach Sam), barwne postacie, kapitalna muzyka, fajne dialogi oraz pełne szczegółów lokacje. Gdyby nie te kilka potknięć technicznych, nowa produkcja Pani Jensen dostałaby ode mnie 5, a tak: 4+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz