niedziela, 12 stycznia 2014

Riddick

Po obejrzeniu tego filmu w kinie wyszedłem lekko rozczarowany. Ot, taki poł-sequel, pół-remake, fajnie się ogląda, ale czegoś tam brakuje. Na dniach miałem okazję obejrzeć wersję rozszerzoną. Banalne 8 minut więcej, a końcowe wrażenie zupełnie inne.

Riddick zaczyna się w momencie, w którym skończyły się Kroniki Riddicka. Nasz antybohater niespecjalnie dobrze czuje się na stanowisku lorda marshalla, ale radzi sobie, jak może. Dzięki takim zasobom dostępnym na wyciągnięcie ręki, może wreszcie pozwolić sobie na szukanie swojej rodzinnej planety: Furyi. Podczas zwiadu na czymś, co miało nią być, towarzyszący mu Necromongerzy próbują go zabić. Richardowi udaje się przeżyć, ale zostaje sam na nieznanej planecie, zdany tylko na siebie. W trakcie swojej wędrówki dochodzi do wniosku, że pobyt wśród Necromongerów rozleniwił go i otępił jego zmysły. Skazaniec postanawia skorzystać z tej okazji, by wrócić do korzeni i odzyskać swoją zwierzęcą stronę.

Cały film da się podzielić na 3 akty. Pierwszy – Riddick odkrywa siebie na nowo. Drugi – Riddick bawi się z najemnikami w kotka i myszkę. Trzeci – Pitch Black 2. Twórcy byli świadomi konwencji, jaką sami sobie narzucili, a jednak niektóre sceny wydawały się naginać jej granice (a już zwłaszcza kiczowate dialogi), ale ok, tego akurat można było się spodziewać po samych zwiastunach. Co bardziej boli, to że Riddick pomimo bycia sequelem został tak zrobiony, żeby widz nieobeznany z poprzednimi odsłonami mógł sobie obejrzeć film akcji w otoczce s-f bez wrażenia, że coś go ominęło. I stąd właśnie to uczucie, że czegoś tam brakuje (choć nawiązania zarówno do Kronik, jak i Pitch Black są). Najbardziej bolał wyraźny brak kierunku, w jakim miałaby zmierzać następna część. Tu z pomocą przychodzi wersja reżyserska/rozszerzona. Jak już pisałem wyżej, banał – 8 minut, z których większość poświęcono na dłuższą ekspozycję na samym początku filmu oraz dodatkowe informacje na zakończenie. Okazuje się, że te minuty, to właśnie to, czego brakuje fanowi serii jako całości.

Nie jest to pierwszy zabieg polegający na sprowadzeniu kolejnej odsłony do wspólnego mianownika, jakim jest przeciętny widz, na czym jak zwykle ucierpi fan, ale jest to pierwszy raz, gdy tak mała pierdoła zmieniła dla mnie tak wiele. W związku z tym wersja kinowa dostaje ode mnie 3+, zaś wersja rozszerzona: 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz