sobota, 22 marca 2014

South Park: The Stick of Truth

Serial South Park znają chyba wszyscy. Naturalnie nie oznacza to, że wszyscy go lubią. Ja sam długo się od niego odbijałem i nie rozumiałem jego fenomenu. Ale jak już się wciągnąłem, to na dobre. Nie przeszkadzały mi wulgaryzmy, niewyszukany humor, czy zwyczajnie obrzydliwe pomysły. Liczyła się satyra, kpiarstwo i kontekst, w jaki to wszystko wrzucono. Nie czyni to rewelacji z każdego z odcinków, bo w ciągu 17 sezonów i jednego filmu materiał ma prawo się przejeść i miejscami nużyć. Ale nie zmienia to faktu, iż autorom pokracznej kreskówki udało się stworzyć rozpoznawalne i bardzo specyficzne uniwersum.

Sukces na jednej płaszczyźnie ma to do siebie, że zazwyczaj próbuje się go powtórzyć na innych. South Park doczekał się kilku gier w przeszłości, ale były to produkcje słabe, pierdółkowate i ogólnie rzecz biorąc, niewarte uwagi. Kiedy po raz pierwszy zapowiedziano The Stick of Truth, pojawiły się obawy, iż albo powtórzy los poprzedników, albo (nawet jeśli jako gra będzie dobra) może zostać wykastrowana, pardon, ugrzeczniona. Na szczęście obie obawy można pogrzebać, bo TSOT okazał się bardzo dobry.

Zaczynamy od stworzenia postaci dzieciaka, który wraz z rodzicami właśnie przeprowadził się do South Park. Podczas naszej pierwszej przechadzki trafiamy na Buttersa, który w podziękowaniu za pomoc prowadzi nas do Cartmana. Okazuje się, iż cała lokalna dzieciarnia bawi się… W zasadzie bawi to słabe określenie. Rozmach tego, co robią, przypomina LARPa, w którym ścierają się dwie frakcje – ludzi i drowów. Osią niezgody jest tytułowy Kijek prawdy, który według ustalonego tła fabularnego jest narzędziem do kontroli wszechświata.

The Stick of Truth to swego rodzaju „mały” RPG. Teren do zwiedzania jest stosunkowo niewielki, klasy postaci są 4, a poziomów rozwoju 15. Jednak wszystko to pokazane przez pryzmat serialu potrafi zapewnić masę frajdy. Zacznijmy od wspomnianych klas. Poza klasyczną dla staroszkolnych gier RPG trójcą: wojownik, mag, złodziej, otrzymujemy czwartą klasę postaci: żyd. Na tym etapie warto wspomnieć, że wybór klasy nie ma większego znaczenia, gdyż różnią się one wyłącznie umiejętnościami, za to nijak nie ograniczają nas w kwestii ekwipunku. Tak więc mag może latać w zbroi wojownika, a wojownik w jarmułce. Zapewnia to swobodę w prowadzeniu rozgrywki. Każda klasa posiada 5 umiejętności, które odblokowują się wraz z kolejnymi poziomami doświadczenia. Dodatkowo przy każdym poziomie otrzymujemy punkt, który możemy zainwestować w rozwój umiejętności (4 stopnie). Problem taki, że niektóre z umiejętności oraz ich stopnie stają się dostępne dość późno i nie ma możliwości wypróbowania ich wcześniej, czy zresetowania zainwestowanych punktów. Niby wszystko jest szczegółowo opisane i w ostateczności poszczególne stopnie aż tak kosmicznej różnicy nie robią, ale co praktyka, to praktyka.

Kolejną rzeczą definiującą naszą postać są dodatki (perks). Te z kolei odblokowują się wraz rosnącą… liczbą znajomych na Facebooku w grze. Są to pasywne premie działające cały czas (np. zwiększona liczba punktów życia) lub w konkretnych warunkach (zwiększone obrażenia, gdy zdrowie spada do iluś procent).

Oprócz eksploracji, zbierania znajomych, chinpokomonów oraz wszelkiego rodzaju śmieci, dużą część gry poświęcimy walce. Biorąc pod uwagę konwencję oraz rozmiar gry, można było się obawiać o to, czy zostanie potraktowana poważnie. Otóż została. Mamy rozgrywkę stricte turową. Oprócz naszej postaci w drużynie możemy mieć jedną dodatkową postać. W trakcie naszej tury każdy z bohaterów może użyć jednego przedmiotu, po czym wykonać akcję. Na akcję składają się ataki bronią (zależne od posiadanej broni), skorzystanie z umiejętności charakterystycznej dla danej klasy, albo użycie jednego z czarów (wszystkie klasy mają do nich dostęp) ze szkoły pierdzenia (pamiętając o dżentelmeńskiej umowie, że nigdy, ale to nigdy nie pierdzi się na jaja drugiego faceta). Ostatnią akcją przyzwanie jednej z postaci niezależnych do pomocy (np. Jezus, czy Mr. Slave). Działa to trochę jak Summon z gier typu Final Fantasy, tyle że jest bardziej ograniczone (każdy pomocnik pojawia się tylko raz dziennie i nigdy podczas walk z bossami). Żeby nie było nudno, każda z podstawowych akcji wymaga od gracza reakcji. Wstukania kombinacji w sekwencji QTE, mashowania przycisku/ów, czy klikania w wyznaczonych momentach. Zabieg prosty, ale zapewniający, że poświęcimy uwagę niemal każdej walce.

Piszę niemal, gdyż tutaj zaczynają się pierwsze drobne problemy z grą. Niektóre klawiatury mogą mieć kłopot z częstotliwością wciskanych klawiszy, przez co atak może się nie powieść, a jeśli dochodzi do tego notorycznie, odbiera to sporo przyjemności. Ponadto w późniejszej części gry (gdy postać jest maksymalnie rozwinięta) praktycznie wszystkie walki sprowadzają się do użycia najmocniejszej umiejętności i ewentualnego poprawienia atakiem drugiej postaci. Następnym dziwactwem mogą być walki z bossami – są zbyt proste, a sami bossowie nie wymagają konkretnych taktyk. Walczy się z nimi tak samo, jak ze wszystkimi innymi przeciwnikami. Do rzeczy już naprawdę upierdliwych należy wyświetlanie niewłaściwych klawiszy przy atakach. Najczęściej zdarza się to przy broni dystansowej (nie każdej). Gra sugeruje, iż pocisk można wzmocnić pierdnięciem, naciskając (domyślnie) „W”. W tej konkretnej sytuacji możecie śmiało tę sugestię olać, to nigdy nie jest „W”, zawsze (wg domyślnych ustawień) „F”. Ostatnim powodem do narzekań jest dziwne zacinanie się gry. Podczas walki zdarzyło mi się, że po użyciu umiejętności jednej postaci ekran nie wrócił do normalnego wyglądu – bohaterowie pozostali niewidoczni, a wraz z nimi ich koła akcji i oznaczenia podczas ataków, przez co walkę kończyłem, wybierając akcje z pamięci i kierując się słuchem (bo np. wciskanie przycisku ataku jest oznaczane nie tylko błyśnięciem, ale także dźwiękiem).

The Stick of Truth to wielogodzinny fanservice dla wszystkich fanów serialu, utrzymany w tej samej konwencji graficznej i muzycznej. Jeśli jednak macie dziury w pamięci, polecam odświeżenie całości (tak, wszystkich, obecnie 17 sezonów i filmu), gdyż odniesienia w grze zdarzają się tak do pierwszego odcinka, jak i ostatnich (nie mówiąc o całej masie pomiędzy). Ja przy grze spędziłem radosne 19 godzin, rechocząc jak głupi i ciesząc się każdą minutą absurdu, jaką ten tytuł oferuje. Dla mnie jest to gra zasługująca na kilka podejść, kontynuację oraz ocenę: 5-. Jednak ludzie, którym opisane problemy naprawdę dały w kość, mogą śmiało ocenę obniżyć do 4 i zastanowić się, czy nie byłoby lepiej poczekać do jakiejś przeceny.

P.S. Ubisoft zdecydował się wydać także ocenzurowane wersje gry, przede wszystkim na konsole. Rozumiecie, ocenzurowali grę dla dorosłych… Pozostawię bez komentarza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz