niedziela, 4 października 2020

Borderlands 2 DLC: Commander Lilith & the Fight for Sanctuary

Po ukończeniu większych i mniejszych pakietów DLC, ba, po Pre-Sequelu i Tales from the Borderlands nie spodziewałem się, że dwójka jeszcze coś dostanie. W moim mniemaniu już była pora na trzeci tytuł głównej serii. I faktycznie takowy powstał, ale na 2 miesiące przed jego premierą na Steamie wylądowało tytułowe DLC, spinające fabularnie Borderlands 2, Pre-Sequel, Tales from the Borderlands i Borderlands 3. Nie żeby to były wyżyny fabularne pokroju Planescape: Torment. To raptem kilka zdań tu i tam, a także obecność (lub nie) pewnych postaci. Jednak w zupełności wystarczy jako oficjalna wersja.

Akcja ma już miejsce po wydarzeniach z Tales i przesłuchaniu Atheny w Pre-Sequelu. Sanktuarium zostaje zaatakowane przez nowego wroga, każdy ucieka, gdzie się da, a resztę teleportuje Lilith. W poszukiwaniu bezpiecznego miejsca trafiamy do kryjówki Vaughna – jednego z bohaterów Opowieści. Pobyt na Pandorze odcisnął się na facecie, choć do Tiny Tiny jeszcze mu brakuje. Od tej pory pomagamy mu ogarnąć okolicę, stworzyć bazę dla uciekinierów z Sanktuarium i przygotować kontratak.

Głównych misji jest chyba z 6, do tego zestaw pobocznych. Wprowadzono nowy rodzaj ekwipunku, starych wrogów lekko przemodelowano, a wszystko to na kilku nowych, przyjemnych dla oka i przyzwoicie zaprojektowanych mapach. Ot, taki standard znany z większych DLC tej serii. Ciekawostką jest to, że nie trzeba nadganiać całej gry, żeby zasiąść do tego dodatku. Przy tworzeniu postaci pojawiła się opcja pozwalająca na stworzenie bohatera na 30 poziomie. Idealne rozwiązanie dla kogoś, kto nie ma starej postaci i chce od razu rzucić się w wir akcji. Z kolei jeśli macie powyżej 40 poziomu, ciężko będzie wam znaleźć nową, użyteczną broń na podstawowym poziomie trudności.

Humor, o dziwo, przypomina ten sam pokręcony rodzaj znany z B2. Da się to odczuć zarówno w parodii porozrzucanych dzienników, jak i w przypadku znanych już postaci (przykład pierwszy z brzegu: „ogródek” Bricka). Nie myślałem, że po niezbyt zabawnym Pre-Sequelu będę tak rechotał. Nawet Claptrap nie jest tak irytujący (choć nadal jest głąbem).

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to będzie to backtracking, końcowa walka i cena. Z jakiegoś powodu w zadaniach pobocznych trzeba ganiać w kółko po tych samych lokacjach. Nie mam na myśli tego, że w danym miejscu macie cel głównego zadania i dwa korytarze dalej poboczne. Nie – chodzi o to, iż po oddaniu wspomnianych zadań otrzymujecie kolejne, które od razu odsyłają was dokładnie w to samo miejsce, może parę metrów dalej. I dzieje się tak kilka razy z rzędu.

Walka z ostatnim bossem nie jest jakaś wydumana, ani przegięta. W zasadzie idzie dość sprawnie. Wkurza mnie tylko, że ostateczny cios nie należy do gracza. To jest ten sam syndrom, na który cierpi World of Warcraft – nieważne, ile czasu wtopicie, przygotujecie się do starcia i jak gładko pójdzie, ktoś załatwia typa w ostatniej chwili, a satysfakcję z wysiłku szlag trafia. „Fabuła” ważniejsza…

Natomiast cena to osobna bajka. Jestem jedną z osób, które dostały to rozszerzenie za darmo. Nie mam pojęcia, jaki był warunek, ale załapałem się. Dopiero przy instalacji Borderlands 2 z ciekawości zerknąłem na stronę sklepu i zdziwiłem się, że jest tam niemała (jak na fabularne DLC do B2) cena. Ba, obecnie jest to chyba najdroższy dodatek z tych dużych.

Z jednej strony – jeśli chcecie zamknąć pewien rozdział w graniu i historię B2 – warto wziąć ten dodatek w przecenie. Z drugiej – jeśli nie macie zbyt wielkiego sentymentu do serii, można go sobie darować, bo nie licząc nowego rodzaju przedmiotów i miejscówek, cała reszta to więcej tego samego. Bawiłem się dobrze, ale teraz faktycznie nie czuję już potrzeby, aby wracać do tej gry. Moja ocena: 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz