niedziela, 25 października 2020

Children of the Corn: Runaway

Na przestrzeni ostatnich lat pojawiło się sporo sequeli serii, które przez wiele osób zostały już (nie bez powodu) zapomniane. Po wpisach na temat nowej odsłony Critters oraz Hellraiser przyszłą pora na Children of the Corn: Runaway, dziesiąty (jeśli dobrze pamiętam) film z tej serii.

Młoda dziewczyna, Ruth, chce uciec przed kultem tego, który kroczy między rzędami. Do ucieczki motywuje ją ciąża. Ruth spala całe pole kukurydzy i ucieka, licząc, że zapewni synowi lepszą przyszłość. Mija 10 lat – wraz synem jeździ od miasta do miasta, podejmuje się różnych prac, ale wciąż nie może nigdzie osiąść, bo ma wrażenie, że ktoś ją stale ściga. W podjęciu decyzji oraz interakcjach z ludźmi nie pomagają jej krwawe wizje.

Założenia fabularne nie są najgorsze. Ba, klimat samego zakończenia jest w pokrętny sposób zbliżony do opowiadania lub adaptacji z 2009. Niestety, tylko tyle dobrego da się powiedzieć. Samych dzieci prawie nie ma w filmie, podobnie zresztą jest z polami kukurydzy. Morderstw jest mało, część z nich nie jest pokazana (zamiast tego pojawia się sam efekt końcowy), a pozostałe potrafią straszyć, ale słabą jakością komputerowo dodanej krwi. Przebieg fabuły oraz wydarzenia są przewidywalne do tego stopnia, że ma się wrażenie odhaczania listy obecności, do tego z ekranu wieje nudą.

Nie mam pojęcia, po co ten film powstał. Może to taka sama sytuacja, jak z Hellraiserem (obligatoryjny sequel dla podtrzymania praw do marki). Nieistotne. Istotne jest to, że film nie zasługuje na więcej niż 1+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz