wtorek, 27 października 2015

Tales from the Borderlands

Przy okazji wpisu o Borderlands: The Pre-Sequel pisałem o możliwym przesycie związanym z marką. Nie dość, że sam TPS mógł go spowodować, to miesiąc później wydano pierwszy odcinek Tales from the Borderlands, gry należącej do pseudo przygodówek Telltale Games. Jednak tam, gdzie TPS mnie wkurzył, Tales uratowało Borderlands dupę.

W Tales wcielimy się w dwie postacie. Jedną z nich jest Rhys – pracownik Hyperiona z obsesją na punkcie Handsome Jacka, marzący o tym, żeby któregoś dnia rządzić całą korporacją. Drugą jest Fiona – zawodowa oszustka. Ich losy zbiegną się w wyniku pewnej transakcji. Bohaterom towarzyszyć będą: Vaughn – kumpel Rhysa z pracy, Sasha – siostra Fiony oraz… pasażer na gapę.

Jeden Wolf Among Us wiosny nie czyni. Dwa sezony The Walking Dead były albo średnie, albo bardzo słabe. Więc do Tales podchodziłem ostrożnie, zwłaszcza, że Pre-Sequel również podniósł mi ciśnienie. Początek jest nijaki: jeden korpo-dupek robi w konia drugiego korpo-dupka, więc drugi chce odegrać się na pierwszym. Nawet po trafieniu na Pandorę gra się w to bez przekonania, ot, taka tam historyjka w uniwersum Borderlands. Gdy już się z tym pogodzimy, gra nagle się rozkręca i nie pozwala oderwać od monitora.

Fabuła jest z fragmentu na fragment coraz lepsza. Postacie potrafią zainteresować, zwroty akcji zaskoczyć, a humor nie jest nachalny i obleśny, jak to miało miejsce w Pre-Sequelu, ale nadal zdrowo pojechany. No po prostu proporcje idealne. Ba, bohaterowie zostali tak napisani, że nawet w przypadku tych znanych od początku serii można odkryć coś nowego i wywołującego emocje. Ciekawostką jest uwzględnienie wszystkich odsłon marki. Takim najbardziej zakręconym przykładem będzie wspomniany wcześniej pasażer na gapę (tutaj jakby nieco stonowany, ale jednocześnie bardziej przerażający). Otóż pierwszy raz z tym wątkiem można było zetknąć się w jednym z DLC do Borderlands 2. Następnie został on rozwinięty w Pre-Sequelu, a tutaj można zobaczyć konkluzję. Innym wydarzeniem jest przesłuchanie Atheny z TPS. Jeśli zastanawialiście się, jak do niego doszło, odpowiedź znajdziecie tutaj. I tak dochodzimy do bardzo istotnego elementu, jakim jest czas akcji. Tales zaczynają się po Borderlands 2, a przed intrem Pre-Sequela. Z kolei rozdziały 4 i 5 mają miejsce po tamtym wprowadzeniu.

Klimat oryginalnych gier oddano pierwszorzędnie. Styl grafiki znany z poprzednich produkcji Telltale games lekko zmieniono, by pasował do stylistyki uniwersum (i nie mam na myśli samej podmiany kolorów, czy tekstur). Obecność postaci znanych z wcześniejszych odsłon tylko to wrażenie potęguje. Całości dopełnia świetne aktorstwo oraz genialnie dobrana muzyka. Przy okazji drugiego sezonu The Walking Dead narzekałem, że piosenki dodane do napisów końcowych każdego odcinka były strasznie tanim chwytem. Tutaj tego nie odczuwałem, ba, wręcz cieszyłem się każdą kolejną piosenką. Do tego stopnia, że jak zaczął się czwarty odcinek miałem ochotę krzyczeć: YEAAAAH! LET’S DO THIS SHIT!

Mechanikę lekko zmodyfikowano. Zagadek w ogóle nie uświadczycie, zostały same QTE oraz wybór jednej z czterech kwestii podczas rozmowy. Mimo to nie odczuwa się braków. Ostatecznie producenci pozostali wierni swojej konwencji. Osobiście doceniam rezygnację z przeciągania obiektów kursorem, ale z drugiej strony nie rozumiem, dlaczego nie można wybierać dialogów liczbami 1-4. Drobiazg, lecz zauważalny. Ciekawe są też same konwersacje. W pozostałych grach studia grało się, jakby to nazwać… bezpiecznie? Neutralnie? Głównie przez wzgląd na setting takie wybory miały więcej sensu. W Tales również jest to możliwe, ale zważywszy na to, iż mamy do czynienia z Borderlands, zawsze trafi się opcja, która na tle pozostałych będzie wyglądała na kompletny przypał, zapewniając przy tym najwięcej frajdy. Wybory potrafią też odbić się większymi konsekwencjami, niż miało to miejsce w TWD, czy TWAU. Podobnie jak w tym drugim, na koniec dostaniemy swego rodzaju zestawienie naszych wyborów. W Wilku były to wypowiedzi napotkanych NPCów, tutaj będzie to dostępność ludzi. W finale czeka nas starcie przypominające samobójczą misję z Mass Effect 2, a skład będziemy mogli uzupełnić postaciami dostępnymi w zależności od naszych wyborów.

Na koniec należy wspomnieć o jednej wadzie, jaka może wpłynąć na odbiór gry. Jeśli Tales są waszą pierwszą podróżą na Pandorę, to nawet przy całej wyrozumiałości wiele rzeczy może się wydać zbyt abstrakcyjnych lub zwyczajnie głupich. Natomiast jeśli macie za sobą przynajmniej Borderlands 2, wiecie, że posiadanie najładniejszego roweru z mięcha jest powodem do dumy. Będziecie też cieszyć się każdym wrzuconym smaczkiem i zastanawiać, czy przedstawione wydarzenia (kudos za odwagę na wprowadzenie naprawdę drastycznych zmian w uniwersum) zostaną uwzględnione w kolejnej odsłonie Borderlands, niezależnie od tego, czy mowa o głównej serii, czy innym spin-offie. Ja bawiłem się przednio, odzyskałem chęć do złupienia następnej krypty, a Tales polecam wszystkim fanom. Moja ocena: 5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz