niedziela, 10 października 2010

Iron Man 2

W jednym z komentarzy napisałem, że IM2 jest zbyt nudny, by o nim pisać. Z okazji wydania go na DVD miałem okazję obejrzeć go ponownie i musiałem zrewidować nieco swój pogląd.

Filmy na podstawie komiksów dzielę na kilka kategorii: a) fajne i efekciarskie (X-Men 2); b) takie sobie, ale wciąż efekciarskie/dające się oglądać (Spider-man 3); c) tak dupne, że żadne nawet efekty go nie ratują (Catwoman); Iron Man 2 znajduje się na granicy dwóch pierwszych kategorii.

Co mnie trochę drażniło, to wsadzanie amerykańskich stereotypów i sposobu działania, gdzie się dało. Tyczy się to przede wszystkim prób odebrania Tony’emu jego zabawek oraz sposobu przedstawienia głównego antagonisty (biedny Rosjanin zapijający wszystko wódą). Z drugiej strony to przesłuchanie było jak swego rodzaju pokrzepienie. Normalnego człowieka urzędasy zjedzą na śniadanie i zabiorą mu, co tylko zechcą. Na ich nieszczęście Tony nie jest takim zwykłym (normalnym w sumie też nie) człowiekiem i to, co wyczynia przed biurwami jest po prostu kapitalne. Robert Downey Jr. doskonale czuje się w swojej postaci i gra ją bardzo naturalnie. Reszta aktorów również świetnie wywiązuje się z powierzonych ról.

Humor serwowany w trakcie seansu jest na tym samym poziomie, co w oryginale. W zasadzie to cały film byłby lekki, łatwy i wesoły, gdyby nie wciskanie motywu z chorobą Starka. Problemem jest nie tyle obecność samego wątku, co sposób jego przedstawienia. Odnosi się wrażenie, że twórcy chcieli dodać jakąś nieco mroczniejszą stronę Tony’ego, ale albo nie wiedzieli, jak się za to zabrać, albo bali się przekroczyć granicy, która wyznacza kategorię wiekową. Właśnie przez to film się odrobinę dłużył.

Jednak nie ma się co oszukiwać, tego DVD nie odpala się dla problemów głównego bohatera, tylko jego ciętej gadki oraz rozpierduchy, jaką powoduje sam, lub w duecie z War Machine. To są dwa najważniejsze aspekty filmu i jeśli od początku się na nie nastawiacie – nie zawiedziecie się. Wszystko to w połączeniu z wymiatającą Black Widow oraz dobrą muzyką (AC/DC!) gwarantuje dobrą zabawę. Ode mnie 4.

środa, 29 września 2010

Predators

Jedno słowo: WRESZCIE! Ile ja się na ten film naczekałem! I nie chodzi tu o faktyczne czekanie typu: jeszcze 52435656 godzin do premiery. Chodzi mi raczej o czekanie na prawdziwą kontynuację filmów Predator. Bądźmy szczerzy, Aliens vs. Predator 1-2 były zwyczajnie do dupy. Nie potrafiły oddać ani klimatu Obcych, ani Predatorów, ani ich połączonego komiksowego uniwersum.

Początek filmu przypomina nieco Pitch Black połączonego z Cube – grupa nieznanych sobie ludzi spotyka się (po średnio udanym lądowaniu) w jakiejś dżungli. Pierwszym celem jest zorientowanie się w swoim położeniu, drugim – przetrwanie.

Za co należą się brawa? Za muzykę, która w wyraźny sposób nawiązuje do pierwszego Predatora. Za ujęcia oraz sposób prowadzenia (poniekąd) akcji, który również bazuje na oryginale. Za próby tworzenia klimatu oraz smaczki, z który wynika, iż Predators faktycznie są sequelem. Niektóre z postaci są naprawdę fajnie pomyślane. Jeśli ktoś sądził, że Adrien Brody, czy Laurence Fishburne nie nadają się do tego typu kina, był w błędzie. Panowie doskonale wywiązują się ze swoich ról. Na deser należy się też plus za samo zakończenie.

Z rzeczy które mi nie podeszły: spora część z drugiej połowy filmu. Przez pierwsze 40 minut autorzy starają się tworzyć nastrój podobny pierwowzoru i nawet jakoś to idzie. Niestety od tego momentu akcja przyspiesza, kolejne postacie schodzą i robi się napierdalanka. Dorzućmy jeszcze motyw walk między klanami naszych łowców szkieletów – wątek efekciarski, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że wciśnięty nieco na siłę.

Jeżeli miałbym oceniać, to dałbym 4- w skali szkolnej. Film oglądało mi się dobrze, ale mogło być lepiej. Polecam fanom Predatora, zwłaszcza tym, którzy szukają lekarstwa na zapomnienie o wpadkach pokroju AvP 1-2.

Andrzej Pilipiuk – Homo bimbrownikus

Nie strawiłem tej książki... To znaczy przeczytałem od początku do końca, ale nie podeszła mi. Wlokła się za mną chyba z miesiąc i nie potrafię nawet określić dlaczego. Wydaje mi się, że postać Jakuba Wędrowycza nadaje się bardziej do krótkich opowiadań, niż do powieści. W przypadku Homo bimbrownikusa dodatkowo zawiódł mnie rozwój wydarzeń.

Jakub i Semen mają bardzo ‘proste’ zadanie – sprowadzić z Warszawy jednego z neandertali. Problem w tym, że jego dziadek ma wobec niego zupełnie inne plany, które przewidują koniec ludzkości, a do tego wszystkiego 'imprezę' od czasu do czasu zakłócają też wyznawcy Światowida i/lub Inkwizycja. Pomysł fajny, bo zapowiada nie lada rozpierduchę. Szkoda tylko, że w pewnym momencie akcja się rozmywa, a kolejne spotkania poszczególnych grupek przypominają gonitwy rodem z Benny Hilla.

Ze wszystkich książek o egzorcyście-amatorze Homo bimbrownikusa czytało mi się najgorzej. Sprawia on wrażenie niedokończonego scenariusza. Choć jestem pewien, że kto lubi Wędrowycza, to i tak tę książkę przeczyta.