Jedno słowo: WRESZCIE! Ile ja się na ten film naczekałem! I nie chodzi tu o faktyczne czekanie typu: jeszcze 52435656 godzin do premiery. Chodzi mi raczej o czekanie na prawdziwą kontynuację filmów Predator. Bądźmy szczerzy, Aliens vs. Predator 1-2 były zwyczajnie do dupy. Nie potrafiły oddać ani klimatu Obcych, ani Predatorów, ani ich połączonego komiksowego uniwersum.
Początek filmu przypomina nieco Pitch Black połączonego z Cube – grupa nieznanych sobie ludzi spotyka się (po średnio udanym lądowaniu) w jakiejś dżungli. Pierwszym celem jest zorientowanie się w swoim położeniu, drugim – przetrwanie.
Za co należą się brawa? Za muzykę, która w wyraźny sposób nawiązuje do pierwszego Predatora. Za ujęcia oraz sposób prowadzenia (poniekąd) akcji, który również bazuje na oryginale. Za próby tworzenia klimatu oraz smaczki, z który wynika, iż Predators faktycznie są sequelem. Niektóre z postaci są naprawdę fajnie pomyślane. Jeśli ktoś sądził, że Adrien Brody, czy Laurence Fishburne nie nadają się do tego typu kina, był w błędzie. Panowie doskonale wywiązują się ze swoich ról. Na deser należy się też plus za samo zakończenie.
Z rzeczy które mi nie podeszły: spora część z drugiej połowy filmu. Przez pierwsze 40 minut autorzy starają się tworzyć nastrój podobny pierwowzoru i nawet jakoś to idzie. Niestety od tego momentu akcja przyspiesza, kolejne postacie schodzą i robi się napierdalanka. Dorzućmy jeszcze motyw walk między klanami naszych łowców szkieletów – wątek efekciarski, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że wciśnięty nieco na siłę.
Jeżeli miałbym oceniać, to dałbym 4- w skali szkolnej. Film oglądało mi się dobrze, ale mogło być lepiej. Polecam fanom Predatora, zwłaszcza tym, którzy szukają lekarstwa na zapomnienie o wpadkach pokroju AvP 1-2.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz