czwartek, 11 listopada 2010

Gothic 2 + Noc Kruka

Klimat Gothica tak bardzo mnie zauroczył, że jak tylko miałem okazję dorwać część drugą, zrobiłem to bezzwłocznie. Akcja Gothica 2 rozgrywa się miesiąc po wydarzeniach w górniczej dolinie. Nasz bohater ledwie przeżył starcie z głównym badassem poprzedniej odsłony. Przysypany gruzem, zapomniany przez pozostałych współwięźniów, leżał nieprzytomny i tylko jego magiczna zbroja utrzymywała go przy życiu. Jednak znalazł się osobnik, który pamiętał o zasługach Bezimiennego. Tym osobnikiem jest nasz stary znajomy – Xardas. Udaje mu się wyciągnąć półżywego herosa, po czym nakłonić go do współpracy, gdyż nad Khorinis zawisło kolejne zagrożenie i tym razem nie ogranicza się ono do jednej doliny, lecz całej wyspy, a w rezultacie pewnie i kontynentu.

Tak mniej więcej przedstawia się początek historii podstawki, zaś dodatek dorzuca jeszcze magów wody próbujących rozwikłać tajemnicę trzęsień ziemi oraz znikających ludzi, a przy okazji bawiących się w archeologów.

Ciężko w tej chwili oceniać grę i dodatek osobno, gdyż w zasadzie każda obecnie wydawana edycja zawiera oba programy. Należy też zwrócić uwagę na to, iż ich wątki przeplatają się tak doskonale, że jeśli ktoś nie grał w ‘gołego’ G2, to może nawet nie zauważyć, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Tak czy siak da się usłyszeć, że niektóre ze starych postaci mówią dwoma różnie brzmiącymi głosami. Spowodowane jest to nagrywaniem dialogów do dodatku w późniejszym terminie, więc nie ma się co dziwić.

Skoro już coś zacząłem wytykać, to pociągnę to dalej. Otóż obiekty jak były kanciaste, tak zostały. Różnica w stosunku do poprzednika jest taka, że tutaj twórcy dali dużo więcej elementów otoczenia. W jedynce kanciaste kamienie potrafiły razić, gdyż zdarzały się powierzchnie, na których poza nimi nie było nic. W dwójce lasy są gęste, jaskinie zarośnięte, a tekstury dużo bardziej szczegółowe, co naprawdę pomaga maskować kanciastość. Niestety taka obfitość flory ma też swoje wady, potrafiące wpłynąć na rozgrywkę. Gothic 2 nie posiada żadnego systemu przezroczystości/znikania roślinności, więc jeśli jakiś liść albo pnącza w jaskini wlezą między nasze pole widzenia, a plecy Bezimiennego, to nic nie będzie widać. Muszę też wspomnieć o dziurawej wyspie. Gracze przypominają karaluchy – wszędzie wejdą. Nie inaczej jest też w tej grze. Gdy próbowałem sobie skrócić drogę do klasztoru magów ognia, wlazłem na góry przy jego północno-wschodniej krawędzi i stamtąd planowałem skok na jeden z klasztornych dachów. Jakież było moje zdziwienie, gdy zaraz po wspięciu się na szczyt zacząłem spadać. Albo się komuś nie chciało, albo zwyczajnie zapomniał i w ten sposób zostawił dziurawe góry. Podejrzewam, że to nie jedyne takie miejsce, ale nie szukałem więcej.

Nie poprawiono też celowania w trakcie walki. Tu również jest nieprecyzyjne i przeskakuje sobie między walczącymi. Jest to szczególnie upierdliwe, gdy mamy jakiegoś pomocnika – istnieją duże szanse, że przypadkowo to właśnie on dostanie od nas po łbie, a nie wróg. Gothic lubił wywalać mi się losowo na pulpit przy zmianie lokacji. #2 miewa ten sam problem, ale potrafi go urozmaicić o wywalanie się na początku walki. Przy częstym robieniu save’a nie jest to jakiś wielki kłopot, ale mimo to psuje nastrój.

Tyle w kwestii narzekania, bo dalej jest tylko lepiej. Już na samym początku wielkość terenu, po którym będziemy się poruszać, daje o sobie znać. Najfajniejsza jest w tym wszystkim swoboda. Nie trzeba leźć jedną ubitą ścieżką. Warto pobuszować po lasach w poszukiwaniu ukrytych jaskiń, grobowców oraz kryjówek. Każde z takich miejsc na pewno ma coś wartościowego. Należy jednak uważać, gdyż postać na starcie jest naprawdę słaba i rzucanie się z pałką/sztyletem na stado wilków nie jest dobrym rozwiązaniem. W poprzedniku można było robić to samo, ale tam tego wszystkiego było odczuwalnie mniej (co nie znaczy, że mało, zwłaszcza biorąc pod uwagę wielkość okolicy). W Gothic 2 lasy, łąki, pola wręcz tętnią życiem, cały czas coś się dzieje i nigdy nie wiadomo, na kogo wpadniemy na najbliższym rozdrożu.

Wraz ze zwiększonym obszarem działania otrzymaliśmy ogromne ilości zadań do wykonania. Tak jak wcześniej, dostępność wielu z nich będzie zależała od tego, do której frakcji się przyłączymy (straż miejska, najemnicy, magowie ognia – każda z nich ma potem drugi stopień) oraz jakie decyzje podejmiemy po drodze. Wątek główny jest liniowy, ale funduje nam liczne zwroty akcji, więc nuda nikomu nie grozi. Sam klimat opowieści jest różny od oryginału. Jedynka wydawała się być bardziej nastawiona na przetrwanie we wrogim otoczeniu, natomiast dwójka to już epicki bój ze złem.

Gothic 2 oferuje więcej w kwestii odgrywania postaci. Podejmowanie decyzji w trakcie dialogów zostało rozbudowane w stosunku do G1. Z kolei od strony mechanicznej gra nadal wykorzystuje niewielką ilość statystyk, ale nawet one przeszły zmiany. Aby świetnie władać danym typem broni, trzeba zainwestować dużo więcej punktów nauki w rozwój odpowiedniej umiejętności. Tak jak w #1, mamy 4 podstawowe cechy: siłę, zręczność, punkty życia, manę. Powracają też: akrobatyka (choć nie jako osobna umiejętność, jej efekty widać po zwiększeniu zręczności), otwieranie zamków, kradzieże kieszonkowe i skradanie się. Lista trofeów, które możemy pozyskać z ubitego zwierza, została powiększona. Możemy także spróbować swoich sił jako kowal, górnik, bądź alchemik, a w przypadku magów będziemy też tworzyć runy z czarami.

Wizualnie poprawiono, co się tylko dało. Wspomniałem już o większej ilości obiektów oraz lepszej jakości tekstur. Na kolejny plus zasługują: płynniejsza i bardziej urozmaicona animacja (postacie posiadają bogatszy repertuar ruchów), więcej efektów świetlnych i bajerów typu mgła, opary, rozbłyski. Sterowanie jest wygodniejsze. Zrezygnowano z durnej, moim zdaniem, potrzeby jednoczesnego wciskania klawiszy CTRL+UP. Oczywiście jeśli ktoś nadal preferuje to masochistyczne rozwiązanie, to można je włączyć w opcjach. W sferze muzycznej Gothic 2 zabiera nas w równie magiczną podróż, co poprzednik. Obecnie można za niewielkie pieniądze (ok. 25zł) kupić Gothic Sagę, która zawiera Gothica, Gothica 2 wraz z Nocą Kruka. Miłym dodatkiem jest kilka utworów z gier wrzuconych w formacie mp3. Tak więc można sprawić sobie muzyczną ucztę bez odpalania gier.

Gothic 2 z dodatkiem to pozycja obowiązkowa dla każdego fana jedynki. Dodam również, że nawet jeśli ktoś poprzedniej części nie polubił, tej powinien dać szansę. Jest pod każdym względem lepsza i bardziej rozbudowana. Jedyną kwestią, która mogłaby nie przypaść do gustu zwolennikom #1, jest nieco inny klimat. Całościowo: 5- w skali szkolnej. Minus należy się za błędy i niewygodę, które już kiedyś były i nadal z tym nic nie zrobiono.

wtorek, 9 listopada 2010

How to Train Your Dragon

Kolejna animacja promująca technologię 3D. Nawet nie macie pojęcia, jak się cieszę, że obecne płyty DVD nie wymuszają seansu w tych cholernie niewygodnych okularach. Podczas gdy w kinie była dostępna wersja jedyna i słuszna, ech...

Miejscem akcji jest zamieszkiwana przez Wikingów wioska Berk. Zazwyczaj Wikingowie gwałcili domy, palili konie i uciekali na kobietach (czy jakoś tak), jednak ci filmowi nie mają na to czasu. Powód jest prozaiczny – smoki, które notorycznie napadają i palą ichnie sioło, a do tego porywają wszystko, co podpada pod kategorię hodowlaną. Naszym głównym bohaterem jest syn wodza wioski. Problem polega na tym, że podczas gdy wódz jest nieustraszonym wojownikiem, zabijającym smoki na pęczki, nasz młodzian jest pechową pierdołą, wyśmiewaną przez całą wieś. Taki w sumie standardowy przykład opowieści w stylu: od zera do bohatera. Podczas ataku latających gadów udaje mu się zestrzelić jedną z bestii. Nieco później okazuje się, że jest to, wedle księgi o smokach, najgroźniejsza z napotkanych gadzin. Czkawka (bo tak nazywa się nasza fajtłapa) zamiast zadźgać bydlaka na miejscu, postanawia go oswoić. Dalej mamy schemat: sekret przed wszystkimi, ktoś go odkrywa, wioska tego nie aprobuje, a do tego wyłazi przyczyna ciągłych ataków smoków. Na koniec mamy wielką bitwę, fanfary i żyli długo i szczęśliwie.

Z jednej strony film ma wszystko to, co powinno się podobać widzowi: dowcipne dialogi, przyjemną historię, zabawnych bohaterów, śliczną animację, miłą dla ucha muzykę. Nie mam pojęcia, czy to kwestia mnie, czy czegoś innego, ale ja na tym filmie po 30 minutach zacząłem ziewać. Prawdopodobnie przez schematyczność opowieści. Jak już kilka razy pisałem: nie przeszkadza mi schematyczność jakiejś historii, jeśli jest ciekawie opowiedziana. Tutaj wszystko jest standardowe do bólu. Ode mnie 3+, gdzie plus daję za chęć opowiedzenia historii dla samej historii, a nie tylko okazji do wrzucenie dwóch ton gagów na temat współczesnej popkultury bez ładu i składu.

The Wrestler

Gdy następnym razem najdzie mnie ochota na nieco ambitniejsze kino, albo film który z natury ma dołującą atmosferę, niech mnie ktoś czymś w łeb uderzy i wybije takie pomysły. Już przy Rocky Balboa (albo Rocky VI, jak kto woli) miałem chandrę, bo był to dla mnie film w dużej mierze o przemijaniu. A jeśli teraz dorzucimy naturalistyczną oprawę oraz bardziej prawdopodobny bieg wydarzeń, otrzymamy Zapaśnika.

Film przedstawia historię zawodowego wrestlera – Robina Ramzinskiego. W latach 80tych był gwiazdą, miał wszystko, a na rzecz kariery odstawił przyjaciół oraz rodzinę na dalszy plan. 20 lat później żyje z odcinania kuponów od swojej sławy oraz pracy w spożywczaku. Gdy po jednym z pojedynków dostaje zawału serca, diagnoza jest prosta: koniec z walkami. Niestety Randy (scenowe imię bohatera) zna się tylko na tym i nie potrafi odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości. Próby odnowienia kontaktu z córką nie idą za dobrze, propozycja związku pewnej striptizerce też nie osiąga zamierzonego efektu, a zwykli klienci sklepu to bardzo często irytujące trutnie. Pozostali ludzie z otoczenia są mili, dopóki znajomość nie jest zobowiązująca (a przynajmniej ja takie wrażenie odniosłem). Jakby kłopotów było mało, to jeszcze pieniędzy ciągle brak i zamiast w wynajmowanej przyczepie Randy ‘The Ram’ Robinson jest zmuszony do spania w samochodzie.

Jak już napisałem na początku – film ma dołującą atmosferę. Co nie zmienia faktu, że jest dobry. Mickey Rourke doskonale odegrał swoją rolę. Może to być zasługą tego, że przypomina ona nieco jego własną karierę. Na szczęście Mickey w przeciwieństwie do granej postaci potrafił się odbić od dna. Ciężko nie odnieść wrażenia, że w trakcie seansu autorzy filmu wręcz szukają sposobu na jaki jeszcze życie mogłoby skopać naszego wrestlera. Zapaśnik podobał mi się jako całość, jednak jego atmosfera mnie nieco przytłoczyła i stąd daję tylko 5- zamiast pełnej oceny.