poniedziałek, 29 lipca 2013

The Walking Dead DLC: 400 Days

400 Days stanowi „odcinek specjalny”, pełniący rolę pomostu pomiędzy pierwszym, a drugim sezonem komputerowej adaptacji The Walking Dead. W godzinie rozgrywki zawarto krótkie (i to bardzo) historie prezentujące nowy zestaw postaci.

5 postaci = 5 historii + epilog, który zawiera „konsekwencje” naszych wyborów. Tak jak poprzednio – wybory są kosmetyczne, a 2 sytuacje, w jakich mogą znaleźć się nasi bohaterowie w epilogu, na razie muszą poczekać na rozwinięcie w sezonie drugim (choć obstawiam, że nic wielkiego to nie będzie).

A jak same wrażenia? Średnie. Wiele wyborów jest jeszcze bardziej kosmetyczno-idiotycznych, niż poprzednio. Niektóre z historii są zdecydowanie za krótkie (tutaj przede wszystkim chodzi mi o Vince’a i Wyatta). Nowe mechaniki (przeciąganie myszy z wciśniętym przyciskiem wpływa na wykonywaną akcję + mini-gra w unikanie ścigających w polu kukurydzy) są (ponownie) średnio udane. Zwłaszcza w przypadku tej pierwszej już wyobrażam sobie, jak bardzo będzie wkurzać jej nieprecyzyjność w co bardziej stresujących momentach opowieści. Do tego dochodzi cena: około 20 złotych za godzinę gry.

Jeżeli komuś podobał się pierwszy sezon, to 400 Days już pewnie kupił i zdążył przejść ze 2 razy. Jeżeli jednak wciąż się wahasz, coś cię korci, żeby zagrać – poczekaj do promocji. Pozostali mogą sobie darować. Moja ocena: 3-.

The Wolverine

Kolejny film o Rosomaku za mną (albo pierwszy, jeśli ktoś nie uznaje Origins). Logan uratował pewnego oficera – Yashidę - w trakcie bombardowania Nagasaki. W cholerę czasu później, leciwy i umierający Yashida zaprasza Logana do siebie, by się „pożegnać”. Zaraz potem gówno trafia w wentylator i mamy nasz film.

Nie da się mówić o tym obrazie, nie wspominając o Origins (sorry, ortodoksi). Najważniejsza różnica to ta, że akcja w The Wolverine nie skacze i nie zostawia tylu dziur fabularnych. Od momentu przeniesienia się do współczesności mamy ciągłą akcję, z dobrze dobraną liczbą niedopowiedzeń i elementów znanych z komiksów. Do tego w przeciwieństwie do Origins (a w zasadzie i do większości ostatnio wydanych adaptacji komiksów) film ma mniej akcji, a jej efekciarstwo (w zasadzie nie licząc ostatniej sceny starcia z Silver Samuraiem) jest dużo bardziej stonowane. Taka kombinacja sprawia, że przez film się dosłownie przelatuje (w wersji dla fanów tego typu rozrywki), lub przynajmniej nie męczy (dla pozostałych). Do tego jest to wreszcie pełnoprawny sequel wydarzeń z X-Men 3.

Niestety przez cały czas towarzyszyło mi uczucie, że jest ok, ale dupy nie urywa. The Wolverine to dobra, rzemieślnicza robota, ale właśnie poza tym wrażeniem, że ot, mamy kolejny film na podstawie komiksu, nic więcej nie ma. W moich oczach ocenę cholernie mocno windują: a) wspomniane stonowanie akcji, b) ryzykowna decyzja dot. samej postaci Logana z końcówki filmu, c) scenka w środku napisów końcowych (co do której mam nadzieję, że słusznie zapowiada, iż teraz autorzy serii myślą długofalowo, a nie, żeby ten konkretny film zarobił, a potem się zobaczy). Tradycyjnie odradzam seans 3D. Byłem na zwykłym pokazie filmu i niczego nie straciłem. Moja ocena: 4-.

sobota, 20 lipca 2013

Giana Sisters: Twisted Dreams

Historia samej marki jest dość ciekawa. Giana Sisters zaczynały jako podróbka Mario Bros. Ba, na Commodore 64 była nawet wersja Mario, która tak naprawdę była Giana Sisters z postacią Mario zamiast sióstr… Jednakże obecna odsłona kompletnie się od tego rodzaju praktyk odcina. Jest to zupełnie nowa gra, nawiązująca do oryginału tylko tytułem i muzyką.

Fabuła? Rodem ze staroszkolnych platformówek: jedna z sióstr zostaje porwana, druga rusza jej na ratunek. Zadaniem naszej bohaterki będzie przebrnięcie przez tytułowe: Twisted Dreams, by uratować siostrę.

Sam podtytuł nie jest tylko zestawieniem słów, by całość jakoś brzmiała. Odnosi się on do mechaniki gry. Wszystkie poziomy posiadają dwie wersje. Giana może przemieszczać się między nimi do woli. Tutaj następuje pierwszy opad szczęki. Grafika sama w sobie jest bajeczna i niesamowicie nastrojowa. Teraz dorzućmy fakt, że zmienia się natychmiastowo po naciśnięciu odpowiedniego przycisku. Żadnych doładowań, żadnych opóźnień – jedno naciśnięcie klawisza i świat koszmarów zamienia się w bajkę, lub vice versa. Efekt jest powalający, bo obie wizje poziomów dopracowano do najmniejszych szczegółów.

Drugi opad szczęki następuje w momencie, gdy uświadomimy sobie, że wraz z grafiką w tym samym momencie zmienia się muzyka. Nie chodzi o dwa różne utwory, to nadal jeden podkład, ale jego aranżacje są tak odmienne (i tak płynnie zmieniane), że gracz pozostaje w pewnym szoku przez jakiś czas. Jedna wersja towarzyszy punkowej wersji Giany, jej aranżacja opiera się przede wszystkim o gitarowe riffy (co zabawnie kontrastuje z baśniową wersją poziomu, po którym punk Giana śmiga). Druga wersja jest prawie na pewno czysto elektroniczna, z czego część sampli przywodzi na myśl oryginalne udźwiękowienie z C-64 (co przy okazji robi graczowi niezłą nostalgiczną wycieczkę w przeszłość). Ta wersja towarzyszy „grzecznej” Gianie, która porusza się po koszmarnej wersji poziomu (ponownie – zabawnie z nią kontrastując).

Trzeci i najważniejszy opad – wspomniane transformacje oraz zmiany nie są kosmetyczne (no może oprócz muzyki, za co tym bardziej należą się brawa). Giana w zależności od swojej „osobowości” dysponuje zupełnie innymi możliwościami. Wersja punk umożliwia odbijanie się od przeciwników w formie rozpędzonej piłki, zostawiającej ognisty ślad. Jeżeli w pobliżu jest kilku przeciwników, możemy w ten sposób przedłużać odbijanie i dostać się w miejsca niedostępne w trakcie normalnego skakania. Ponadto w tej formie możemy rozwalić niektóre ściany. Wersja grzeczna pozwala z kolei na powolne opadanie i podwójny skok. Co ciekawe, w trakcie opadania możemy dowolnie przełączać się między wersjami Giany. Ma to znaczenie w trakcie zbierania kryształów, których w grze występują 4 rodzaje: niebieskie – które można zbierać obydwoma postaciami; różowe – tarcza dostępna ponownie dla obu wcieleń Giany; żółte – które zbierać może tylko „grzeczna” Giana w świecie koszmaru; czerwone – przeznaczone dla punk Giany w świecie bajek.

To jeszcze nie koniec zastosowań transformacji. Bardzo szybko wychodzi na jaw, że niektóre przejścia dostępne są tylko w koszmarze, a pozostałe w bajce. Niektóre kładki przesuwają się w lewo w jednej wersji, w prawo w drugiej (to brzmi banalnie, ale jak traficie na sekwencję, gdy właśnie to przesuwanie przy zmianie świata pozwoli wam uniknąć spadających głazów, banał znika). Mechanizm ten jest wykorzystywany zarówno w momentach, gdy możemy chwilę odetchnąć od ciągłego biegu oraz wtedy, gdy gra jest absolutnie bezlitosna między poszczególnymi checkpointami. Przykład: poziom jakieś paskudnej cieczy podnosi się, a my musimy biec/skakać, by jak najszybciej dostać się w bezpieczne miejsce. W trakcie tego pędu na złamanie karku musimy w locie przełączać się między światami, bo niektóre półki dostępne są tylko w koszmarze, inne tylko w bajce, zaś po drodze przejścia blokują kolce/kryształy, których umiejscowienie również zależy od wersji świata. Dodam jeszcze, że to tylko najprostszy przykład – takich sekwencji jest w cholerę i jeszcze trochę, do tego każda pomyślana nieco inaczej.

Tutaj pojawia się też mój pierwszy zgrzyt z tą grą. Trzy ostatnie poziomy wymagają już takiej precyzji, że co mniej cierpliwe osoby mogą doprowadzić do frustracji (ja pocieszałem się tym, że i tak gra cofa mnie tylko do ostatniego checkpointa, a nie po staremu – na początek poziomu). Drugim takim zgrzytem jest losowe wywalanie na pulpit – zdarzyło mi się to w sumie 3 razy: pierwszy – w trakcie ładowania któregoś poziomu z przedziału 2-X, dwa pozostałe w trakcie grania w „środkowe” poziomy z przedziału 3-X.

Oprócz zwykłego przechodzenia gra posiada kilka trybów rozgrywki dla ludzi, którym było za mało. Są to m.in. gra na czas, czy hardcore mode (bez checkpointów). Dla całkowitych masochistów oddano do dyspozycji Uber hardcore mode – w przypadku śmierci cofamy się na początek gry.

Gdyby nie to losowe wykrzaczanie się do systemu, dałbym pewnie pełną 5. Niestety w momencie, gdy naprawdę nam zależy na ukończeniu poziomu, taka niemiła niespodzianka potrafi skutecznie ostudzić zapał. Przez co Giana Sisters: Twisted Dreams dostaje ode mnie szkolne 4+. Niemniej jednak polecam grę wszystkim miłośnikom platformówek.