wtorek, 27 listopada 2012

The Walking Dead

Tym razem tytuł wpisu odnosi się do gry studia Telltale Games, złożonej z pięciu epizodów. Gra opowiada historię Lee Everetta, skazańca, który był w drodze do więzienia, gdy gówno trafiło w wentylator (czytaj: zaczęła się zombie apokalipsa). Lee dość szybko trafia na ośmiolatkę – Clementine – której rodzice przebywali w miejscowości Savannah, gdy wszystko się zaczęło. Dziewczynka ma nadzieję na ich odnalezienie, a że Lee nie zamierza zostawić jej samej, razem ruszają w podróż. Po drodze napotykają postacie z różnymi bagażami doświadczeń i osobowościami, które próbują przetrwać w tej nowej, niebezpiecznej rzeczywistości.

Grą zainteresowałem się z powodu pochlebnych opinii wystawianych tak przez prasę branżową, jak i innych graczy. Najczęściej powtarzały się określenia: trzymająca w napięciu, świetne postacie, wybory z konsekwencjami! Ok, może ja się starzeję, albo świat coraz łatwiej zadowolić, ale niewiele z wymienionych pochwał jestem w stanie potwierdzić.

Po pierwsze, jeśli chodzi o przynależność gatunkową, The Walking Dead dużo bliżej do prostych (by nie rzec: prostackich) filmów interaktywnych, jakie wysypały się w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Nazwanie tego przygodówką jest naprawdę dużym nadużyciem. Zagadek w zasadzie nie ma, bo używania kilku przedmiotów na krzyż w jednym miejscu tak nie nazwę. Pozostałe elementy, w których możemy cokolwiek zrobić, to wybór linii dialogowych oraz liczne QTE.

Sterowanie do najtrafniejszych nie należy. Niby pojawiający się w dziwnym miejscu w QTE kursor i umieszczony jeszcze dziwniej punkt do kliknięcia mają sprawiać, że zaczniemy panikować, ale zamiast tego zwyczajnie wkurza. Swoje trzy grosze dorzuca średnia optymalizacja, która przy przejściach między ujęciami sprawia, że gra potrafi nieprzyjemnie chrupnąć. Poruszanie się klawiszami we fragmentach najbliższym przygodówkom jest takie sobie, bo gdy kamera zmienia kąt, postać zmienia kierunek ruchu, albo porusza się jak na lodzie.

Wychwalane pod niebiosa wybory mają konsekwencje jeszcze mniejsze, niż zjeżdżana przez wszystkich seria Mass Effect. Co za różnica, która postać przeżyje, skoro obie giną w tym samym miejscu? To tylko taki przykład. Pozostałe wybory są czysto kosmetyczne, a zakończenie jest zawsze takie samo, co dla mnie było wręcz policzkiem (a myślałem, że po Mass Effect 3 minie więcej czasu, zanim dostanę kolejny). Po kiego grzyba gimnastykować się, kombinować z optymalnymi decyzjami, przewidywać konsekwencje, usprawiedliwiać je przed Clementine, skoro i tak skończymy w jeden i ten sam sposób. Pardon, ale już dodatkowe przedmioty zbierane w Left 4 Dead bardziej modyfikowały rozgrywkę. Jeszcze gorzej mogą mieć ci, którzy czytali komiksy i widzieli serial na ich podstawie. Ten ostatni nie był może jakoś specjalnie udany, ale dobrze się go ogląda. Problem leży raczej w warstwie fabularnej. Zarówno pierwowzór, jak i pierwsza adaptacja opowiadają tę samą historię, tylko w trochę inny sposób. Liczba pomysłów mniej lub bardziej obrzydliwych w takim zestawieniu jest ogromna. I pomimo tego, że gra skupia się na zupełnie nowych (w większości) postaciach, przedstawiane perypetie są efektem recyklingu pomysłów fabularnych z poprzednich odsłon.

Na tle tego całego narzekania znajdzie się jednak miejsce na kilka pozytywów. Muzyka jest klimaciarska, choć motyw przewodni serialu bardziej mi się podobał. Styl graficzny nawiązuje do komiksów i choć na zbliżeniach straszy pikselozą, to jako całość dobrze oddaje atmosferę pierwowzoru. Animacja jest naprawdę płynna, więc kudos za to. Pojedyncze sceny są świetnie zrealizowane – starają się oddać poziom dramatu, podnosić napięcie, za co należą się brawa. Strachu jednak tu niewiele, a tego który by mnie przekonał, nie ma wcale. Niemniej jednak doceniam wysiłek. Ostatnie gratulacje należą się aktorom podkładającym głosy. Są to jedne z najlepiej zagranych postaci, co w połączeniu z wysiłkiem ludzi odpowiedzialnych za niektóre ze scen potrafi zrobić piorunujące wrażenie.

Rozumiem, że wielu osobom taka forma i taka opowieść mogą przypaść do gustu, ale do mnie nie trafiły. Pomysły i forma już gdzieś były, a realizacja mnie nie przekonuje. Moja ocena: 3.

1 komentarz:

  1. Dla mnie "gra"(o ile można to w ogóle tak nazwać) roku. Patrzę przede wszystkim na wrażenie jakie na mnie zrobiła, ukazaniem akcji, kilkoma kapitalnymi czy wzruszającymi scenami. Naprawdę zależało mi na tej dziewczynce, jak to w jednej recenzji czwartego bodaj epizodu napisał "Zrobię wszystko, by ocalić Clementine". Jednak pod względem gameplay'u masz sporo racji. Ja osobiście nie zaliczam tej produkcji do przygodówek, tak samo jak np. "Fahrenheita". To jest swego rodzaju mniej czy więcej, ale interaktywny film. Brakowało mi jednak większych konsekwencji wyborów i jakichś konkretnych zagadek środowiskowych, bardziej właśnie przywodzących na myśl przygodówki.

    OdpowiedzUsuń