Pierwsza część trylogii przygodówek polecanych mi przez Marcina Pawlukiewicza, za którą to rekomendację serdecznie dziękuję.
Podobnie jak w Secret Files 2 mamy iście filmowe rozpoczęcie. Brian Basco właśnie wybiera się w podróż z Nowego Jorku do Kalifornii. Przed wyjazdem z miasta zamierza nadłożyć trochę drogi, żeby odebrać zamówioną wcześniej książkę. I to właśnie ta decyzja sprawi, że jego podróż przybierze zgoła nieoczekiwany obrót. Całemu rozpoczęciu towarzyszy bardzo fajny motyw przewodni. Na szczęście w przeciwieństwie do wymienionego SF2, Runaway sprawiło mi dużo radochy.
Gra prowadzi nas od jednego zestawu lokacji do drugiego. Najciekawszy w tym wszystkim jest balans, jaki udało się osiągnąć w klimacie gry. Mamy tu lekki kryminał oraz przyśpieszone tempo dzięki ścigającym nas bandziorom, ale nie zabraknie też sporej dawki humoru i absurdu. Zagadki są z rodzaju tych średnio trudnych i jedyne, o czym musimy pamiętać, to żeby wyczerpać wszystkie opcje dialogowe z postaciami, z którymi da się pogadać. Dodatkowo odniosłem wrażenie, że zagadki są tak pogrupowane, że jak jedną rozwiążemy, to kolejne praktycznie rozwiązują się same. Trochę na zasadzie kamienia powodującego lawinę. Taka konstrukcja sprawia, że przez niektóre momenty pędzi się na złamanie karku, przez co gra może wydać się krótka.
Jeśli chodzi o oprawę, to jest po prostu świetna. Prześliczna animowana i nieco kreskówkowa grafika doskonale wpasowuje się w klimat tej zakręconej opowieści. Ścieżka dźwiękowa jest pierwszorzędna – motyw przewodni chodzi po głowie na długo po wyłączeniu komputera, a pozostałe utwory bardzo dobrze podkreślają klimat odwiedzanych miejsc (niezależnie czy to muzeum nocą, czy dolina skąpana w żarze pustynnego słońca). Aktorzy również wywiązują się z powierzonego im zadania. Dzięki temu np. postać Briana jest nie tylko wiarygodnym, przypadkowym uczestnikiem tego cyrku, ale także idealnie dobranym narratorem. Oczywiście niektóre z głosów będą przerysowanymi stereotypami, ale biorąc pod uwagę całokształt produkcji, taki zabieg można policzyć tylko na plus.
Sporo frajdy dają też drobiazgi poupychane, gdzie się da. Na przykład scena, gdy Brian opuszcza miasteczko na dzikim zachodzie – jedna z napotkanych postaci rzuca wtedy pewien komentarz, a pozostali patrzą na nią z komicznymi minami. Nie było przymusu zawierania takich szczegółów, ale są i chwała autorom, że postanowili je zawrzeć.
Cóż więcej rzec? Wielbiciele przygodówek – marsz do komputerów i ruszać w szaloną podróż! Co prawda 7-8 godzin może wydać się czasem trochę krótkim, ale mimo tego jest to czas dobrze spędzony. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz