Friday the 13th (1980)
Grupa młodzieży w bliżej nieokreślonym wieku postanawia ponownie uruchomić obóz Crystal Lake. Pech chciał, że miejsce jest owiane złą sławą: utonięcie dzieciaka, śmierć opiekunów kilka lat wstecz oraz niewyjaśnione pożary. Do tego po okolicznym miasteczku krąży jakiś stary wariat, który wrzeszczy, że każdy, kto się zbliży do obozu, jest zgubiony.
Halloween nadało kształt formule slashera (bo mówi się, że za jej stworzenie odpowiada Psychoza), zaś Friday the 13th pomógł ją utrwalić. Mamy grupę ludzi do zarżnięcia, mamy mordercę i w zasadzie zamiast klimatu: liczbę trupów.
Do ciekawostek należy zaliczyć tutaj fakt, iż mordercą nie jest Jason. Ba, ikony całej serii praktycznie w tym filmie nie ma. Drugim takim drobiazgiem jest obecność Kevina Bacona w obsadzie (choć w przeciwieństwie do Deppa i Koszmaru z ulicy Wiązów, Piątek nie był jego pierwszym filmem).
Największym problemem jest brak jakiegokolwiek wspomnienia, po co ktoś zabija. Może źle się wyraziłem, taka informacja jest, ale na samym końcu filmu. W Halloween wiadomo, po co Michael wrócił, w Koszmarze motywacja Freddy’ego jest oczywista, w Hellraiserze ktoś otwiera kostkę – ma przesrane, a tu? Przez cały seans widz zastanawia się, o co chodzi, a w międzyczasie może się zwyczajnie nudzić (bo morderstwa nie są jeszcze tak efekciarskie, czy pomysłowe, żeby „bawiły”). Dlatego też Friday the 13th polecam tylko jako start serii, potem można do niego nie wracać. Moja ocena: 3.
Friday the 13th Part 2
Na początku fabuła robi nam retrospekcję pierwszego filmu (która wręcz się ciągnie). Potem mamy okazję pobyć z jedyną ocalałą poprzedniej części, a następnie mamy przeskok 5 lat do przodu. W okolicach Crystal Lake zbiera się zespół, który ma przejść dwutygodniowe szkolenie na opiekunów obozów. Samo szkolenie odbywa się przy tym samym jeziorze, jednak w innym ośrodku (ten oryginalny otrzymał przydomek Camp Blood i został obwarowany zakazem wstępu).
Wydarzenia w tej części poprowadzono dużo bardziej dynamicznie (nie licząc początkowej retrospekcji). Nie ma miejsca na znużenie, na ziewanie, a i samą realizację poprawiono. Poza znanymi ujęciami z oczu mordercy, tutaj dodano także takie, gdzie widać, np. jego nogi, albo sylwetkę. Niby drobiazg, ale dzięki temu zamiast jump scares mamy okazję oglądać sceny, w których morderca pojawia się w kadrze w zupełnej ciszy, a nas przechodzą ciarki. Z kolei niektóre jump scares zrealizowano na tyle dobrze, że można je pomylić z momentami grozy z dobrych horrorów, więc kudos za to. Na sam koniec rzecz najważniejsza: od tej pory pierwsze skrzypce w serii gra Jason Voorhees. Jeżeli ktoś zaczął oglądać serię, tej części nie może pominąć. Zdecydowanie lepsza od poprzedniej i warta uwagi każdego fana slasherów. Moja ocena: 4.
Friday the 13th Part III
Kolejna grupa – kolejne trupy. W tej części to nawet ciężko o jakiś zarys fabularny. Ot, ekipa jedzie na weekend w pobliże Crystal Lake. Na dzień dobry jesteśmy raczeni kolejną retrospekcją w postaci końcówki Part 2, którą tutaj wciągnięto chyba pro forma, albo żeby nadać serii jakąś tradycję. Niezależnie od powodu nie jest ona nawet kontynuowana, jak to się miało z końcówką #1 w Part 2.
Co więcej warto wiedzieć o tym filmie? Że od tej pory Jason gania w znanej wszystkim masce hokejowej, zaś zakończenie nawiązuje w pewnym sensie do Part 1. Poza tym jest nieco słabiej niż w poprzednim filmie, przez co Part 3 jest kolejnym Piątkiem, który ogląda się, byle zachować ciągłość serii, a który można sobie w innych okolicznościach darować. Moja ocena: 3+.
Friday the 13th: The Final Chapter
Jak tytuł wskazuje, miała to być ostatnia część. Zanim przywita nas ekran tytułowy, jesteśmy raczeni krótkim streszczeniem tego, co się działo w trzech poprzednich filmach.
Właściwa opowieść zaczyna się niemal w momencie, w którym zostawiła widza Part 3. Poza tym odrobinę odmiennym początkiem reszta jest po staremu: ekipa młodzików wpada na weekend, żeby zaszaleć, a zaraz po tym Jason wraca na swoje terytorium i zaczyna się rzeź. Film ten wyróżnia się… tak naprawdę chyba ilością golizny, zwłaszcza na tle poprzedników. Jedną, czy dwie aktorki można kojarzyć z innych filmów, ale twarzą charakterystyczną jest Corey Feldman. Zastanawia mnie, na ile to był eksperyment, a na ile świadoma decyzja, żeby wrzucić dziecko (tak aktora, jak i postać), bo Jason nie ma skrupułów. Do tego dochodzi dziwna końcówka (i nie mam na myśli śmierci Jasona), w której ów dzieciak albo ma genialny przebłysk, albo do reszty go popieprzyło spotkanie z mordercą.
Final Chapter ogląda się cokolwiek dziwnie. Postacie nie zapadają w pamięć, napięcia (jakiegokolwiek) brak, a morderstwa nie robią wrażenia. Można obejrzeć w ramach maratonu, ale jeśli komuś zdarzy się tę odsłonę pominąć, wiele nie straci (bo najważniejsze informacje i tak otrzyma na początku kolejnej odsłony). Moja ocena: 3-.
Friday the 13th: A New Beginning
Półmetek serii. Zanim zobaczymy logo filmu, w rolę Tommy’ego Jarvisa ponownie wskakuje Corey Feldman, choć tym razem tylko na parę minut. Dzieciak chce się upewnić, że Jason faktycznie nie żyje (nic dziwnego, skoro zazwyczaj był uznawany za martwego, a potem i tak wracał, nawet z kostnicy). Tym razem jednak mamy okazję zobaczyć grób mordercy oraz dwóch idiotów, którzy postanowili go rozkopać. Okazuje się, że to był tylko sen, zaś dorosły już Tommy (w tej roli John Shepherd) jest w drodze nietypowego psychiatryka. Trauma, jaką przeżył w dzieciństwie, zrobiła z niego pustą skorupę. Jedyne, co go trzyma przy zdrowych zmysłach, to hobby znane z poprzedniego filmu: tworzenie dziwacznych masek. Niestety okazuje się, że koszmar doścignął Tommy’ego nawet w jego nowym lokum i po tylu latach.
Co jest w tym filmie ciekawe to, że udowadnia, iż Jason faktycznie był tylko człowiekiem (albo mutantem) i że można go zabić. Do tego dochodzi sposób, w jaki rozwiązano kwestię mordercy oraz zakończenie, które mogło nadać serii inny bieg (trochę szkoda, że tego nie zrobiło). Poza tym mamy standardowy slasher z kilkoma tak głupimi postaciami, że nawet fana gatunku zastanawia, co one tu robią. Morderstwa robią się coraz bardziej kreatywne, co też liczę na plus. Podsumowując, dobra odsłona serii. Moja ocena: 4-.
Friday the 13th Part VI: Jason Lives
Tommy Jarvis (tym razem w tej roli Thom Mathews) powraca. Udało mu się uciec z kolejnego zakładu i w tej odsłonie to on jest jednym z idiotów odkopujących grób Jasona. Jak to w klasycznym kinie grozy bywa, całość musi odbyć się pod osłoną nocy i w trakcie burzy. Tommy przebija zwłoki Jasona stalowym prętem, w który uderza piorun. Czary mary, hokus pokus, Jason żyje!
Drugą połowę serii pomimo przynależności gatunkowej ogląda się inaczej, niż pierwszą. Poprzednio Jason był, mimo cholernie wielkiej wytrzymałości, uważany za człowieka, kogoś, kogo dało się w końcu zabić. Od części szóstej autorzy zrywają z tym wizerunkiem. Jason to zombie, które po pokonaniu zapada w swego rodzaju letarg aż do następnego przebudzenia. Dało to spore pole do popisu, bo w tej postaci morderca jest dużo silniejszy (ba, i podobnie jak widz dopiero się o tym dowiaduje, co daje komiczny efekt), a morderstwa są dużo bardziej różnorodne i krwawe.
Ciekawym smaczkiem fabularnym jest to, że mieszkańcy okolicy Crystal Lake, podobnie jak w Springwood, postanowili zatuszować krwawą przeszłość swego regionu (zmienili nazwę, przestali mówić o przeszłości, byle tylko wznowić ruch turystyczno-wypoczynkowy). Kolejnym drobiazgiem cieszącym widza jest ścieżka dźwiękowa. Na muzykę, którą słychać w tle/z radia, składają się najczęściej utwory Alice Coopera. Zresztą nic dziwnego, jego He’s Back (The Man Behind the Mask) jest motywem przewodnim tej części.
Jeżeli jesteś fanem krwawej jatki w wykonaniu nadnaturalnego psychopaty, Jason Lives jest pozycją obowiązkową na każdym slasherowym maratonie. Moja ocena: 4.
Friday the 13th Part VII: The New Blood
Film zaczyna się bezpośrednio po części szóstej (choć tak naprawdę nie ma ku temu powodów). Olano sobie sprawę z tuszowaniem przeszłości, okolicę ponownie nazwano Crystal Lake. Tym razem historia dotyczy Tiny, której zdolności telekinetyczne, ujawniające się pod wpływem emocji spowodowały, że zabiła własnego ojca. W związku z przeżytą traumą przyjeżdża nad Crystal Lake do lekarza, który ma pomóc jej w powrocie do codzienności.
Nie będę ukrywał, że jak na zderzenie dwóch nadnaturalnych osób film jest strasznie nudny. Ma kilka niezłych efektów tu i tam, Jason bez maski robi wrażenie, a morderstwa są coraz bardziej popierniczone, ale to tyle. Żadnych smaczków, żadnego wyczekiwania na kolejne wiadro sztucznej krwi, tylko rosnąca statystyka. Moja ocena: 2.
Friday the 13th Part VIII: Jason Takes Manhattan
Jason dostaje się na pokład statku płynącego do Nowego Jorku.
W zasadzie tylko tyle da się napisać o fabule. Bo cała reszta to morderstwa na statku, krótki przerywnik, gdy garstka ocalałych płynie łódką i dokończenie rzezi na ulicach NY (stąd podtytuł). Ja rozumiem, że wobec slasherów nie należy mieć wygórowanych wymagań, ale Part 8 jest tak nudny, że nawet bez wymagań można się rozczarować. O ile pierwsze 40-50 minut na statku leci w miarę dynamicznie (niezłe pomysły na uśmiercenie, odpowiednia ilość krwi), o tyle pozostała część wlecze się niemiłosiernie. Zakończenie jest słabe i w zasadzie nieprzemyślane. Nie wiem nawet, czy jest sens polecać komukolwiek tę odsłonę, nawet w ramach maratonu… Cóż, ocena: 2-, a i to wyłącznie za niezłą jatkę na statku.
Jason Goes to Hell: The Final Friday
Nie wnikam, jak Jason wrócił nad Crystal Lake. Nie wnikam też, jak się zregenerował. Prawdopodobnie odpowiedź w obu przypadkach brzmi: because fuck you. TFF zaczyna się standardową pogonią mordercy za ofiarą, gdy nagle okazuje się, że to wszystko podpucha, a na Jasona czeka pluton egzekucyjny. Po tym, jak pociski rozrywają Jasona na kawałki, jego zwłoki zostają przewiezione do kostnicy. Tam koroner ni z tego ni z owego wcina serce Voorheesa i okazuje się, że zostaje opętany. Tak jest! Tym razem Jason przechodzi z ciała do ciała, a dodatkowymi informacjami mającymi urozmaicić seans są: tylko Voorhees może zabić Voorheesa, a jeden jest Voorhees na Ziemia… Czy jakoś tak…
A tak bardziej serio, rzucanie kompletnie nowych pomysłów do serii, która jakieś tam fundamenty już ma, jest cokolwiek ryzykowne. Z jednej strony może to być podyktowane chęcią odświeżenia wizerunku, zwiększenia widowiskowości, czy tym podobnymi (o kasie nie wspomnę, bo to oczywiste), z drugiej ryzykuje się, że już absurdalna formuła rozpadnie się na dobre, bo nic tu się kupy nie trzyma.
Do tego należy doliczyć fakt, że film strasznie się wlecze. Ratują go niezgorsze morderstwa oraz końcowa scena po pokonaniu Jasona. W ujęciu na leżącą maskę chwyta ją dobrze znana rękawica ze stalowymi szponami i wciąga pod ziemię przy akompaniamencie szyderczego śmiechu. Po takiej akcji należałoby się wreszcie spodziewać wiadomego crossoveru, jednak na ten przyszło nam jeszcze poczekać. TFF można obejrzeć w ramach maratonu, albo jako ciekawostkę. Nie jest to dobra odsłona serii, ale też nie tak nudna, jak Part 8. Moja ocena: 3-.
Jason X
Opinie na temat tego filmu są przeważnie skrajne: ludzie go albo uwielbiają, albo nienawidzą. Przeważnie… Mnie on na początku bawił, a potem nudził. Wszystko zależy od podejścia.
Po pierwsze – mimo wiadomych korzeni, nie należy traktować go jako części serii. Bliżej mu do spin-offa. Jason jest ponownie człowiekiem/mutantem ze zdolnością regeneracji. Tym razem w wyniku pewnych wydarzeń zostaje najpierw zahibernowany, a potem trafia na statek kosmiczny. Tam oczywiście budzi się i zaczyna zabijać załogę.
Całość jest kiczowata, tania i albo sprawi, że będziecie rechotać jak głupi albo zanudzi was na śmierć. A skoro o niej mowa – morderstwa można było zaaranżować dowolnie (bo otoczka s-f, bo gadżety niedostępne w naszych czasach itd.), ale dupa – autorzy nie popisali się kreatywnością. Nawet końcowe 20 minut, gdy Jason zostaje zcyborgizowany (ta forma ma swoją oficjalną nazwę – Uber Jason), po pierwszym wrażeniu film wraca do pierwotnej formy, czyli po raz kolejny ubaw, lub nuda. Nie ratują go ani smaczki nawiązujące do popkultury, ani obecność Petera Mensaha, znanego z serialu Spartacus, czy filmu 300. Można raz obejrzeć przy zaliczaniu całej serii, inaczej nie ma co podchodzić. Moja ocena: 2-.
Friday the 13th (2009)
Czas na reboot/remake! I… sam jestem zaskoczony, jak bardzo mi ten film podszedł… za drugim razem. Za pierwszym ziewałem na nim non-stop, teraz, w trakcie maratonu, zaczynam go doceniać.
Na początek mamy czarnobiałą wstawkę, stanowiącą fundament historii o Jasonie – monolog jego matki i śmierć, znane z oryginału. Potem 20 minut będących odpowiednikiem Part 2 (Jason biega z workiem na głowie) i pozostałą godzinę i 20 minut poświęcono na odpowiednik Part 3. Takie rozwiązanie ma swoje wady i zalety. Do zalet na pewno należy doliczyć solidne fundamenty, które nie pozostawiają wątpliwości, oraz ogrom zgonów mniej, lub bardziej kreatywnych. Do wad? Film potrafi się wlec.
Sam film prezentuje się dobrze także od strony wizualnej – sensowne ujęcia, dużo szczegółów w charakteryzacji, nawet sceny po ciemku są ok. Muzycznie z jednej strony jest w porządku, z drugiej – bywa przesadnie ciężko (np. utwór w napisach końcowych nie pasował mi nijak do tego festynu kiczu i rzezi).
Jeżeli ktoś tylko słyszał o serii i chciałby obejrzeć jeden niezobowiązujący film, to remake idealnie się do tego nadaje. Jeżeli zaś chcecie mieć porównanie, to musicie obejrzeć co najmniej 3 pierwsze filmy i dopiero zabrać się za współczesny Piątek, który w mojej opinii jest solidnym slasherem i przyzwoitym remake’iem, choć potrafi się wlec. Moja ocena: 4-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz