niedziela, 8 stycznia 2017

Assassin’s Creed (2016)

Filmowy Assassin’s Creed opowiada historię podobną do pierwszej odsłony gry. Abstergo zgarnia współczesnego asasyna i za pomocą odczytywania jego pamięci genetycznej chce odnaleźć artefakt zwany Fragmentem Edenu. Z najważniejszych różnic należy wymienić: okresem historycznym jest piętnasty wiek, nie dwunasty. Miejscem akcji w przeszłości jest Hiszpania, nie Ziemia Święta. Duetem asasynów są Callum Lynch i jego przodek Aguilar de Nerha, zamiast Desmonda i Altaïra. Sophia Rikkin to odpowiednik Lucy Stillman (jako naukowca), Alan Rikkin to niemal Warren Vidic (choć w grze to dwie różne postacie).

Zacznę od pozytywnych aspektów. Wizualnie, zwłaszcza w scenach wspomnień z Animusa film prezentuje się przepięknie. Żadne zdjęcia z planu, ani nawet zwiastun nie odda w pełni tego, co się dzieje na ekranie. Ganianie po dachach, walka, oszałamiająca liczba detali tak na kostiumach, jak i w otoczeniu oraz ponura, brudna atmosfera stanowią istną ucztę dla oka. Nie psują jej nawet okazyjne zbędne zbliżenia oraz trzęsąca się bezsensownie tu i tam kamera. Przytłaczający klimat wnętrz budynków Abstergo również oddano znakomicie.

Negatywne to cała reszta. Standardowym dylematem przy produkcjach nawiązujących do książek/gier/komiksów jest: Do kogo są skierowane? Przy okazji filmowego AC Ubisoft podkreślał, iż głównym celem tegoż jest poszerzenie grona fanów o całkowicie nowych odbiorców. Ciekaw jestem, jak chcieli to zrobić, skoro ekspozycja jest pocięta, podstawy fabularne wyłożone chyba tylko jako usprawiedliwienie akcji (bo o rozwoju czegokolwiek i kogokolwiek można zapomnieć), a historia zamiast stanowić zamkniętą całość, nieudolnie robi grunt pod sequel, który pewnie nie powstanie. Aktorzy w zasadzie nie mają nic do roboty i sprawiają wrażenie czytania swoich kwestii (normalnie brawa dla scenarzystów za tak „umiejętne” wykorzystanie talentu Michaela Fassbendera, Marion Cotillard, Jeremy’ego Ironsa, Brendana Gleesona, czy Michaela Kennetha Williamsa), a w momencie gdy postać Fassbendera zadaje pytanie: What the fuck is going on here? – nie byłem pewien, czy nie zburzył czwartej ściany.

Po głowie powinna dostać też osoba odpowiedzialna za ścieżkę dźwiękową. Już dawno nie słyszałem utworów, które byłyby albo źle dobrane, albo stanowiły taką kakofonię, że uszy odpadają. Niejednokrotnie muzyka towarzysząca scenom akcji sprawiała wrażenie, jakby nie chodziło o jakość, tylko jak najgłośniejsze uderzanie w cokolwiek pod ręką, począwszy od bębnów, skończywszy na dzwonkach. Przynajmniej raz tony były tak wysokie, że głowa zabolała. W rezultacie przeciętny widz otrzymuje bardzo męczące, nie angażujące i nudne widowisko z kilkoma dobrymi scenami akcji.

Fani serii mają podwójnie przekichane. Dacie wiarę, że z tej perspektywy AC ma jeszcze mniej sensu? Do tej pory wszystkie twory (gry, komiksy, książki, filmiki) związane z marką były kanoniczne i działy się w tym samym uniwersum, niezależnie czy mówimy o słabym Altaïr’s Chronicles, czy powszechnie lubianym Assassin’s Creed 2. Ten film jest pierwszą produkcją odbiegającą od reguły. Dlaczego? Argument o potencjalnych nowych miłośnikach nie ma racji bytu, bo dałoby się zrobić z tego samodzielną opowieść będącą częścią mitologii i przystępną dla niezorientowanych w temacie. Zamiast tego dostaliśmy oddział Abstergo, który w 2016 bawił się w szukanie Fragmentów, podczas gdy odpowiednik z gier w tym samym czasie szukał już innych artefaktów (współczesna warstwa pierwszej gry rozgrywa się w 2012). Najlepsze jest to, że jedna z postaci przyznaje, iż na tym etapie szukanie Fragmentu nie ma sensu, bo ludzkość już im się podłożyła. W filmie mamy jakiegoś proto-Animusa, podczas gdy w serii urządzenie ulegało coraz większej miniaturyzacji, aż ostatecznie miało trafić na rynek jako gra. Podczas gdy w trakcie seansu mówi nam się o konieczności posiadania kogoś z rodu, by analizować pamięć genetyczną, od zakończenia Assassin’s Creed 3 wzwyż ustalono, iż materiał może być badany przez dowolną osobę trzecią, nie posiadającą więzów krwi. Efekt krwawienia występuje już po pierwszej wizycie w Animusie, gdy na komputerze potrzeba było do tego całej gry. Warstwa historyczna wykorzystywana do zdobywania informacji i poznawania prawdy o konflikcie tutaj zawiera wyłącznie sceny akcji, do tego dwie z trzech są urwane. Podejrzewam, że gdybym obejrzał film jeszcze raz, znalazłbym więcej takich przykładów.

Wybaczałem tej serii naprawdę wiele. Niestety, filmowy Assassin’s Creed dołącza do grona najgorszych odsłon marki razem z Unity i Tajemną krucjatą. Nie da się do niego podejść nawet jak do wersji alternatywnej, jak w przypadku komiksów Marvela i DC. Moja ocena: 2.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz