niedziela, 12 marca 2017

Batman: Arkham Origins Blackgate

Egzemplarze tego tytułu rozsyłano za darmo osobom, które kupiły Arkham Knight w konkretnym terminie i nie refundowały jej (sam otrzymałem ją w ten sposób). Nie żeby to jakoś poprawiało sytuację, bo Arkham Origins Blackgate na PC nigdy nie cieszył się dobrą sławą.

Trzy miesiące po wydarzeniach z Origins (dwa po Cold, Cold Heart) w więzieniu Blackgate dochodzi do incydentu, w wyniku którego poszczególne części placówki zostały przejęte przez ekipy Black Mask, Jokera i Penguina. Żeby nie było za lekko, Batmanowi „towarzyszy” Catwoman, Deadshot na niego poluje, a całości przygląda się Amanda Waller. Na etapie czytania zarysu fabularnego zastanawiałem się, jak można taki klimaciarski (choć i tu nie uniknięto znanego z Arkham City głupiego wodzenia za nos i ganiania w tę i nazad) pomysł zepsuć. Otóż można, jeżeli pomysł na opowieść to jedyne, co mamy do zaoferowania.

Pierwotnie Blackgate wyszedł na konsole przenośne. Przez co nawet po zrobieniu portów na wersje stacjonarne oraz PC gra wciąż jest obwarowana ograniczeniami pierwowzoru. Odczuwalne będą w warstwie wizualnej, mechanicznej, obszarze gry oraz sterowaniu.

Grafika i projekty postaci nawiązują do Origins (przynajmniej w grze, w komiksowych przerywnikach już nie bardzo). Niestety ich jakość w porównaniu do AO pozostawia sporo do życzenia. Nie jest to dno dna, ale podobno ta wersja była poprawiana w trakcie portowania i naprawdę dziwi mnie, że nie wyciśnięto niczego więcej z tekstur i efektów. Tyle dobrego, że niektóre z animacji mają zacięcie filmowe, a przerywniki nadają przyjemny, komiksowy klimat.

Do naszej dyspozycji oddano zdecydowano mniej zabawek, niż w poprzednich grach. Fakt – niektóre z nich da się ulepszyć, by mogły pełnić kilka ról. Najprawdopodobniej ma to związek z projektem samego więzienia. Jego rozmiar, zwłaszcza w zestawieniu z dowolną inną odsłoną serii, nie jest jakiś specjalnie wielki, ale zapewnia wystarczając ilość eksploracji osobom bawiącym się w szukanie znajdziek. Zakładając, że wystarczy im cierpliwości, bo dołączona do gry mapa jest nieczytelna do tego stopnia, że zastanawiałem się, kto ją puścił do pełnej wersji w takiej postaci, a przeszukiwanie każdego fragmentu więzienia w trybie detektywa, by znaleźć obiekt wielkości kilku pikseli, potrafi wynudzić bardziej niż wypełnianie zeznania podatkowego. Mapa jest w rzucie izometrycznym. Pół biedy, gdy pomieszczenia występują w ciągu: jedno za drugim. Gdy trafimy na jedno pod drugim, albo połączone w jakiś wymyślny sposób półpiętrami lub kanałami wentylacyjnymi, nawigacja za pomocą planu jest karkołomna, łatwiej biec z pamięci. A trzeba jeszcze brać poprawkę na to, że przy ruchomej kamerze kierunek biegu nie musi odpowiadać kierunkowi na mapie.

Kwestią, która kompletnie dorżnęła przeciętny port, jest sterowanie mogące przyprawić o palpitację nawet najbardziej cierpliwą osobę. Jeszcze żeby to ograniczało się tylko do skostniałej walki, nawet w trakcie „zwiedzania” Batman reaguje z opóźnieniem i oporami na nasze polecenia. Pojedynki miały naśladować duże tytuły serii, ale zamiast płynnego przechodzenia od przeciwnika do przeciwnika mamy problemy z ich detekcją, bo stoją na nieco innych wysokościach symulujących przestrzenność. Do tego dochodzą losowe braki reakcji na tak podstawowe ruchy, jak kontratak; słaby balans, wedle którego najbardziej opancerzony osobnik – Bruce – zbiera łomot najszybciej ze wszystkich; zmieniony zasięg niektórych ruchów, np. atak spowoduje dość spory doskok, ale uderzenie peleryną, albo próba przeskoczenia wroga wystawią nas idealnie na ciosy. Najgorzej, że jak bandzior zacznie swoje nawet najkrótsze combo, tracimy panowanie nad postacią, dopóki nie zbierze wszystkich bęcków, albo całego magazynka. Z powodu ruchów godnych muchy w smole i takiejże precyzji kląłem jak szewc przy niemal każdej walce z bossem (zwłaszcza ostatniej, która robi się strasznie żmudna). Szkoda, bo zostały niegłupio pomyślane i są bardziej różnorodne od tych z AO.

Z części audio raz dwa rzuci się w uszy fakt, iż pomimo sporej gadatliwości, nasi adwersarze mają wybrakowany repertuar odzywek. Na zwykłych żołdaków nie zwraca się takiej uwagi, bo nie mają zbyt wiele czasu na gadkę, ale jeśli zdarzy wam się tłuc jednego bossa zbyt długo (cokolwiek powyżej czterech minut), albo podchodzić zbyt często (i za każdym razem oglądać te same przerywniki, z których tylko komiksowe da się pominąć), te 3-4 teksty zaczną solidnie działać na nerwy (prym wiodą Catwoman i Penguin).

Długość gry jest w zasadzie typowa dla portów typu Deus Ex: The Fall. Na zwykłym poziomie trudności Blackgate da się ukończyć w około 9-10 godzin, w zależności od tego, ile czasu zejdzie wam na powtórkach niektórych sekwencji oraz czy zdecydujecie się na dodatkową eksplorację podczas backtrackingu, jaki autorzy fundują nam w finale.

Nawet w wersji darmowej Blackgate powoduje więcej frustracji, niż jest tego wart. Fabuła jest w porządku, przerywniki niezłe, ale sterowanie, mapa, grafika, zasób udźwiękowienia, rozchwiany balans robią wszystko, by nie zapewnić graczowi dobrej zabawy. Moja ocena: 1+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz