niedziela, 8 listopada 2015

Batman: Arkham Knight

Ludzie mają bardzo krótką pamięć. Przy okazji premiery Arkham Knight padały stwierdzenia, że to pierwsza taka plama na koncie wydawcy. Otóż nie, nie pierwsza. W samej serii zdarzyły się co najmniej dwie. Arkham City w dniu premiery był paskudnie zoptymalizowany, potrafił kasować stany gry i zachowywać się kompletnie od czapy. Dopiero spatchowanie i odłączenie go od Games for Windows Live wyszło mu na zdrowie. Arkham Origins było w jeszcze gorszym stanie, bo zawierało bugi uniemożliwiające ukończenie gry. U jednych się pojawiły, u innych nie. Oliwą do ognia było oświadczenie, w którym wydawca stwierdził, iż autorzy gry nie będą już jej naprawiać, bo koncentrują się na robieniu DLC. Mniej więcej w tym samym czasie wydano grę towarzyszącą Origins: Arkham Origins Blackgate. Nie dość, że gra była wątpliwej jakości, to i przy porcie się nie popisano. Pominę niebatmanowe produkcje, bo nie licząc Shadow of Mordor byłoby to kopanie leżącego. Przejdźmy więc do Arkham Knight.

Na dzień dobry doczepię się fabuły. Na długo przed premierą co bardziej zagorzali fani Batmana rozgryźli tożsamość Rycerza Arkham. Następnie autorzy gry twierdzili, że się mylą, że postać jest kimś zupełnie innym i dobrze powiązanym z poprzednimi odsłonami Arkhamverse. Takiego wała. Zagadka tożsamości została rozwiązana poprawnie, a na domiar złego, jeśli znacie najważniejsze historie związane z człowiekiem-nietoperzem, sam tytuł odpowiedniego story arcu z marszu zespoiluje wam pół gry. Ba, nawet jeśli tych komiksów nie znacie, gra bardzo mało subtelnie rzuca podpowiedzi. Dlaczego? Bo w retrospekcjach nagle pojawia się ktoś, kogo w Arkhamverse wcześniej nie było, czyli mamy kolejne kłamstwo twórców. Postać została dopisana na potrzeby AK, naciągając przy okazji linię czasu, a i to nie jestem pewien, czy w niej się nie rąbnęli. Jedyną zaletą w tej połowie są tycie smaczki związane z innymi komiksami, jak Killing Joke, czy The Long Halloween.

Druga połowa głównego wątku jest z kolei irytująca, bo w zasadzie stanowi kalkę Arkham City, tylko z większą grupą docelową. Scarecrow nawet brzmi jak Hugo Strange (choć głosy podkładają zupełnie inni aktorzy). W tle przewija się trzecia warstwa spajająca obie połowy i będąca konsekwencją wydarzeń z Arkham City, ale to co w niej miało być głębokie i dojrzałe, wyszło przewidywalne i miejscami banalne. Tyle dobrego, że zawiera nieco humorystycznych komentarzy dotyczących wydarzeń z gry, np. że niebezpiecznie być znajomym Batmana, bo ci są ciągle porywani. O ile komentarz sam w sobie jest zabawny, o tyle fakt, że nawet w grze dochodzi do tego przynajmniej ze 3 razy już nie. A to nie jedyny sposób na sztuczne wydłużenie rozgrywki.

Aby zobaczyć właściwe zakończenie, trzeba ukończyć wszystkie zadania poboczne. Co oznacza również zaliczenie WSZYSTKIEGO, co przygotował dla nas Riddler, do ostatniej pierdoły. Jeśli myśleliście, że City zawierało upierdliwe „zagadki”, to przy Knight szlag was trafi. Prym wiodą czasówki, które można podzielić na dwa rodzaje. Pierwszy – gdy musimy przemieścić się od punktu A do B w obrębie miasta. Drugie – „wyścigi” podziemnymi trasami. Te ostatnie to istna wisienka na torcie uciążliwości. Jeśli macie drewniane palce, a koniecznie chcecie je przejść, będzie jeździć w kółko do skutku. Najgorsze jest w nich to, że jeśli w danym okrążeniu skończy wam się czas, okrążenie i tak musicie dokończyć pokonując wszystkie przeszkody i wysłuchując tych samych docinek po raz n-ty. No właśnie, docinek… Kto, do cholery, pisał te dialogi? Ja rozumiem, że większość łotrów w komiksach ma takie ego, że jakby z niego spadli na ziemię, to zabiliby się, ale to co reprezentują sobą antagoniści w AK to już przeginka. W żadnej innej grze, wliczając w to nawet poprzednie odsłony Arkhamverse, nie znajdziecie takiej zbieraniny nadętych buców, bufonów i dupków, co jest strasznie męczące.

Oprócz sztucznego wydłużania czasu gry badziewnikami Riddlera i jeszcze głupszymi zwrotami akcji w wątku głównym, kolejnym zbędnym wydłużaczem jest batmobil, który wciśnięto, gdzie się dało. To co na początku zapowiadało się rewelacyjnie (łiiiii, pośmigamy po Gotham!), zostało nadużyte. Będziemy jeździć po ulicach, po kanałach, po budowie metra, po podziemiach, po dachach… Normalnie dziwne, że do kibla nie jedziemy w ten sam sposób. Mimo wszystko mało wam jazdy? W takim razie mamy dla was tryb czołgu i walkę w tymże! I tak na przykład, żeby obronić jedną minę, dopóki jej mechanizm nie zostanie odsłonięty, musicie pokonać 30 dronów! Mało wam? Nie ma sprawy, dodamy drony na ulicach, zwiększymy liczbę min do kilkunastu, dorzucimy bossów w pojazdach (a do nich drony) i co jakiś czas dodamy kolejne miny (i drony!) oraz wydarzenia związane z pojazdami (wspominałem już o dronach?). To mój kolejny zarzut pod kątem prowadzenia akcji. Za każdym razem, gdy na danym etapie wyczyścimy okolicę z wrogich obiektów, w następnym pojawią się nowe. Dobra metoda, by skutecznie hamować poczucie postępów w grze i minimalizować satysfakcję z wykonanej roboty. Zabrakło chyba tylko łapania każdego pojedynczego bandziora i odstawiania go na komisariat.

Podstawowe mechanizmy rozgrywki uległy kosmetycznym zmianom. Na plus policzę bardziej przemyślane drzewka umiejętności, zwłaszcza w porównaniu z tymi z Origins, ale dla równowagi spieprzono walki z bossami, które są albo nudne, albo żmudne, albo jedno i drugie – do tego w batmobilu. Naszym placem zabaw będzie Gotham, ale nie całe, tylko jego centralna część, na którą składają się trzy wyspy. Drobiazgowy projekt i wygląd tychże to główna zaleta, którą, jak wszystko inne, trzeba zestawić z wadą. Podobnie jak w AO, ulice miasta wypełniają bandziory i nieco służb porządkowych, bo całą resztę ewakuowano po groźbie Scarecrowa. No cóż, widocznie w taki setting łatwiej wcisnąć sztampę.

Strona techniczna gry to już osobna bajka. Po PCtowej premierze mało kto mógł komfortowo w to grać. AK zostało zdjęte ze Steama i rozpoczęto prace nad poprawkami… które w rezultacie nic nie dały. Gra nadal posiada mnóstwo bugów, tnie się na mocnych konfiguracjach i potrafi wykrzaczyć z byle powodu. Ja pod tym względem miałem w cholerę szczęścia. Na mojej liście problemów znajdą się: losowe (ale nieczęste) spadki klatek na sekundę i okazyjne przycięcia, dwa wywalenia na pulpit oraz bug w trakcie walki z Deathstroke’iem. Ten ostatni wyskoczył mi podczas strzelania do dronów. Został mi jeden, albo dwa, nagle ni z tego, ni z owego zobaczyłem animację pokonania najemnika i pakowanie go do batmobilu stojącego na… wodzie. Następnie auto z gracją chlupnęło w odmęty, po czym gra wczytała je ponownie na ulicy z wciąż zaliczonym zadaniem i Wilsonem w „bagażniku”. Na deser informacja od wydawcy: AK na PC prawdopodobnie nigdy nie zostanie w pełni naprawione.

Mógłbym pastwić się jeszcze nad słabą pracą kamery, durnym modelem jazdy oraz tym, że podczas eksploracji i zbierania śmieci wszelakich w grze nie było muzyki, ale po co? AK i tak stanowi smutny obraz tego, co mogło być, a nie jest. Jeśli znajdziecie tę grę w promocji, możecie zaryzykować zakup i granie, ale i tak nie macie gwarancji na komfortową rozgrywkę/ukończenie tytułu. Moja ocena: 2+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz