niedziela, 5 marca 2017

Logan: Wolverine

Przy okazji wpisu o X-Men: Apocalypse pisałem o dowcipie, według którego każda trzecia część X-Men jest do chrzanu. Należałoby go zmodyfikować w następujący sposób: jeden na trzy filmy z każdej trylogii jest słaby. Na moje szczęście w przypadku opowieści o Rosomaku ten obowiązek odbębnił X-Men Origins: Wolverine. The Wolverine był całkiem dobry, ale bezsensownie ograniczony kategorią wiekową. Minimalnie lepiej wyszła jego wersja rozszerzona (choć tu raczej przez wzgląd na dodatkowe sceny niż krew CGI). Natomiast Logan… nie zawodzi!

Gdy w sieci pojawiły się pierwsze, bardziej szczegółowe informacje na temat tej produkcji, mówiono o adaptacji lub co najmniej inspiracji serią Old Man Logan. O adaptacji możecie zapomnieć. Nawet inspiracja będzie tu sporym nadużyciem, bo ze wspomnianą serią film łączy jedynie jego własna wersja podstarzałego Jamesa oraz motyw podróży. Czy to źle? Moim zdaniem nie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, ile różnych postaci angażuje komiks. Fox nie ma praw do żadnych z nich, a zastępowanie odpowiednikami lub aluzjami zwyczajnie zarżnęłoby efekt końcowy.

Rzeczywistość przedstawiona w filmie jest tak samo ponura jak w Days of Future Past, tylko sposób wprowadzenia inny. Od 25 lat nie rodzą się nowi mutanci, a starzy zostali wytępieni. Leciwy Logan pracuje jako kierowca limuzyny. Jego czynnik leczący nie działa już tak dobrze. Oprócz codziennej pracy opiekuje się Xavierem cierpiącym na jakiś rodzaj demencji, a swój ból topi w alkoholu. Rutynę codzienności przerywa spotkanie z dziewczyną, która okazuje się być pierwszą nową mutantką od 25 lat. Jej życie jest zagrożone, a na barki Logana spada obowiązek odstawienia jej w bezpieczne miejsce.

Moim pierwszym skojarzeniem było Fury Road w świecie X-Men. Pomimo, iż nie ma tu takiego natężenia scen akcji, Logan jest równie brutalny i bezkompromisowy. Już od pierwszej sceny twórcy widowiska pokazują nam kaliber, z jakim będziemy mieć do czynienia przez cały seans. Szpony przechodzące przez głowę, albo pół urwanej twarzy to tutaj norma. Towarzyszy temu taka ilość bluzgów, że dałoby się nakręcić z tego ze dwie części Psów. Ciężko nie robić wielkich gał, zbierać szczęki z podłogi i zadawać sobie pytania: „Nie można było tak od razu?”, a zaraz potem dziękować, że Deadpoolowi udało się przetrzeć szlak. Przeciwwagą dla pierwszorzędnej jatki jest ładunek emocjonalny zawarty w fabule. Hugh Jackman i Patrick Stewart odpalają cały swój arsenał aktorski, na jaki mogą sobie pozwolić w tych rolach. Jedni z najpotężniejszych i najbardziej zdeterminowanych X-Men na kinowym ekranie, a mimo to zniszczonych życiem i przeszłością. Bagaż doświadczeń jest wymalowany na twarzach i pobrzmiewa w dialogach. Nie da się opisać, jak ogromne wrażenie robią panowie w tym wydaniu, bo nie dość, że muszą sobie radzić z obecną sytuacją, wywlekają przy każdej okazji trupy z szafy. Jakby tego było mało, wepchnięto to w ramy dywagacji nad pojęciem rodziny i jej istoty, co skutkuje istną kolejką górską od uniesień po wzruszenia. Naprawdę nie zdziwcie się, jak komuś zakręci się łezka.

Najciekawsze jest to, że nie tylko weterani serii mają coś do powiedzenia. Dafne Keen grająca Laurę wypada równie dobrze. Zarówno od strony scenariusza, jak i gry aktorskiej idealnie wpasowuje się i współtworzy klimat opowieści. Chemia między nią, a starszymi postaciami jest bardzo wyrazista i naturalna. Boyd Holbrook jako antagonista wypada nieźle, ale na tle pozostałych bohaterów zwyczajnie blednie.

Wizualnie film jest bardzo przejrzysty, co jest nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę złożoność walk i innych scen akcji. Dafne Keen jest bardzo drobna. Jej postać jest z założenia szybka, śmiga od wroga do wroga z ogromną prędkością. Nie ma ani jednego momentu, w którym widz miałby problem ze śledzeniem jej ruchów, a to tylko jeden z przykładów. Całości dopełnia klimaciarska oprawa muzyczna.

Gdybym miał postawić jeden zarzut to nie dotyczyłby on samego filmu. Logan jest moim zdaniem najlepszym filmem o X-Men w ogóle. Oglądało mi się go lepiej nawet od lubianych X-Men 2, First Class, czy Days of Future Past. Problemem jest to, że jakość przełoży się na sukces, który najpewniej zostanie rozwodniony kolejnymi produkcjami. Tak czy siak, każdy fan filmowych adaptacji opowieści o mutantach Marvela powinien go obejrzeć. Moja ocena: 5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz