sobota, 11 grudnia 2010

Nadrabianie zaległości

W ciągu ostatniego miesiąca World of Warcraft zajął większość mojego wolnego czasu (i nadal zajmuje), stąd też brak wpisów, choć nie brakowało oglądania/czytania/grania itd. W tym wpisie krótko o rzeczach, które czekały na swoją kolej.


Harry Potter and  the Deathly Hallows part 1

Swoją znajomość z książkowym oryginałem zakończyłem na pierwszym tomie, którego nie doczytałem do końca. Zwyczajnie nie podobał mi się, więc nie sięgałem po kolejne. Z kolei filmy obejrzałem wszystkie. Seria miała swoje wzloty i upadki, ale jako całość prezentuje się naprawdę okazale.

Ostatnią opowieść o młodym czarodzieju postanowiono podzielić na 2 części. A jak się prezentuje ten film na tle pozostałych? Cóż, oglądało mi się go lepiej niż poprzedni, ale z kolei nie tak dobrze jak wcześniejsze.

Insygnia posiadają naprawdę mroczną atmosferę, a to co się dzieje w świecie magii przypomina wręcz holokaust. Aktorzy dobrze odgrywają swoje role, choć wielu z nich sprawia wrażenie rzemieślników, nie artystów. Inna sprawa, że tym razem czas poświęcony poszczególnym postaciom jest tak nierówny, że trudno rozwinąć skrzydła w przeciągu kilku minut.

Pod względem muzyki oraz efektów film prezentuje się dobrze, ale dla nich samych nie warto wybierać się na seans. W moim mniemaniu najsłabszym elementem jest niestety główna oś fabuły – poszukiwanie tytułowych insygniów. Film trwa 2 godziny i 20 minut, z czego większość to podróże od punktu A do B. Wędrówka, gadka, wędrówka, gadka i tak w kółko. Wlecze się to niemiłosiernie, a rozkręca w momencie, gdy film ma się ku końcowi.

Miłośnikom Pottera i spółki nie trzeba filmu rekomendować, bo i tak go zobaczą. Jeśli kogoś zniechęciła tylko poprzednia część, tej powinien dać szansę, choć nie powinien spodziewać się cudów. Natomiast jeśli ktoś darował sobie dużo wcześniej, to ten film nastawienia do serii nie zmieni.

Scrubs

Ta nazwa przewija się chyba na każdym forum poświęconemu serialom, najczęściej przy okazji licytowania się o to, która z medycznych serii jest najlepsza. W moim prywatnym rankingu najlepszym był House M.D. Słowo klucz: był, dopóki nie obejrzałem Scrubs (9 sezonów).

Dlaczego przedłożyłem 20-minutowy sitcom nad wujka ciętą ripostę? Może dlatego, że powoli przejada mi się formuła serialu, a może też dlatego, że brak już jakiejś cechy osobowości Grega czyniącej go tym kolesiem, dla którego oglądało się serial. Innym powodem jest humor prezentowany w Scrubs. Jest dużo luźniejszy oraz dużo bardziej przystępny. Nie ma tu jednej postaci, wokół której koncentruje się akcja. Co prawda większość opowieści jest widziana z perspektywy J.D. – początkującego lekarza, ale to nie znaczy, że inne postacie są tylko tłem.

Obok postaci i poczucia humoru największą zaletą Scrubs jest balans między tym, co zabawne, a tym, co zbliża serial do rzeczywistości/codzienności.

Jeśli zaś idzie o wady, to do głowy przychodzą mi tylko dwie. Po pierwsze: główny bohater. Ogólnie to da się go lubić, ale czasem zachowuje się jak totalna pierdoła i jedyne, co chce się zrobić, to strzelić go w pysk. Do tego irytujące są jego huśtawki uczuciowe, przez co parę wątków powtarza się. To jest ta mniejsza wada, zupełnie do przełknięcia. Drugą, która potrafi zaważyć na tym, ile z tego serialu wypadałoby obejrzeć, jest dziewiąty sezon. Technicznie rzecz biorąc Hoży Doktorzy (polski tytuł) skończyli się na ósmym sezonie. Ostatni odcinek był naprawdę dobry i dobitnie podkreślał, że to już pożegnanie. Nie wiem, kto na kim wymógł powstanie dziewiątej serii, ale był to błąd. Ze starych postaci tylko kilka przewija się, a i to w większości gościnnie. Nowi bohaterowie już nie potrafią sprzedać formuły, która bawiła wcześniej, ani przekonać do siebie jako postaci.

8 sezonów Scrubs polecam z czystym sumieniem miłośnikom sitcomów, seriali medycznych oraz obyczajowych. Humor, jak to określił mój przyjaciel, może miejscami wydać się nieco zbyt abstrakcyjny, ale warto dać mu szansę. A co do dziewiątej serii, umówmy się, że nie istnieje.

The Walking Dead - Season 1

Serial, który zapowiadał się na małą rewolucję, jeśli idzie o tematykę telewizyjnej rozrywki. Żywe trupy były do tej pory obecne w grach, komiksach, filmach itd. Pora więc, by zaatakowały także mały ekran.

Pierwszy sezon składa się z sześciu odcinków. Mamy tutaj to, co popularne: niebezpieczny wirus, ludzi zamieniających się w zombie po ugryzieniu przez innego trupa, oraz bohatera, który budzi się ze śpiączki po tym, jak katastrofa rozprzestrzeniła się na dobre. Po wydostaniu się ze szpitala próbuje on przetrwać oraz dowiedzieć się, co się stało z jego rodziną.

Od strony wizualnej temu serialowi nie można nic zarzucić, jest rewelacyjny. Atmosferę, jaką to kreuje ciężko wyrazić słowami, ale gdyby w rzeczywistości wydarzyło się coś podobnego, wyglądałoby to właśnie jak w tym serialu.

Muzyka nieźle podkreśla ową atmosferę, ciąg wydarzeń jest jak najbardziej spójny i wszystko byłoby pięknie... gdyby nie to, że się wlecze, noga za nogą, jak w tytule. To chyba pierwszy raz, jak produkcja o zombie jest tak mało dynamiczna.

Jeśli ktoś lubi takie kino, powinien obejrzeć The Walking Dead, gdyż jest to solidnie wykonany projekt, choć solidnie w tym wypadku oznacza: spełniający normy, ale nie wykraczający poza nie. Nie oceniam serii jako adaptacji komiksu, gdyż go nie czytałem. To już czytelnicy będą musieli zrobić sami we własnym zakresie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz